List sześciu ambasadorów w obronie firm budowlanych z sześciu krajów na pierwszy rzut oka wydaje się sprawą poważną. Ale nie jest to nic innego, jak ustawiony na nieco wyższym szczeblu lobbing, aby GDDKiA dołożyła trochę pieniędzy firmom budowlanym. Mowa o 10 mld zł.
Kłopot w tym, że panowie ambasadorowie trochę się spóźnili ze swoją troską. Powinni ją wykazać kilka lat temu, kiedy trwały przetargi dotyczące budowy tras, o które biły się firmy, drastycznie obniżając ceny. Już wtedy było wiadomo, że budowanie dróg za takie pieniądze narazi te firmy na straty.
Wtedy ambasadorowie powinni alarmować – tyle że centrale swoich firm, że ich polskie spółki córki podejmują nadmierne ryzyko. Podejrzewam jednak, że wtedy starali się jak mogli o to, aby owe spółki córki te kontrakty dostały. Zapewne ich szefowie wierzyli, że te niskie ceny z ofert da się podwyższyć albo dzięki aneksom, albo dzięki prawniczo-sądowej batalii.
Z aneksami nie wyszło, zostają sądy. W ich gestii teraz jest decyzja, czy firmom należą się dodatkowe pieniądze. Mam nadzieję, że sędziowie, którzy będą rozstrzygać w tych sprawach, nie będą się przejmować listem ambasadorów. Generalnie uważam, że jest on potrzebny samym ambasadorom, bo dzięki niemu będą się mogli wykazać u siebie spóźnioną, ale mimo wszystko szczerą troską o losy firm z ich krajów.