Słyszeliście zapewne, że koncern Unilever – w ramach szerzenia polityki miłości, pojednania i tolerancji – postanowił zmienić nazwę jednego ze swoich produktów. Otóż popularny przede wszystkim w Niemczech sos cygański Knorra będzie od teraz sosem paprykowym po węgiersku.
/>
Nie wiem, jak Wy, ale ja nigdy nie słyszałem, by jakiekolwiek tabory Romów przejeżdżały przez Berlin czy inne Monachium z transparentami w rodzaju: „Sos cygański to rasizm” i hashtagami #romlivesmatter. Najwidoczniej jednak niektórzy wychodzą z założenia, że trzeba dmuchać na zimne (choć w przypadku sosu to raczej na gorące). Trzeba wyjść z inicjatywą. Być pierwszym. Pokazać, że nie jesteśmy obojętni. A jeśli tak do tego podchodzimy, to czeka nas mnóstwo pracy.
Zacząłbym od Jacka Cygana. Przykro mi, stary, ale albo zmieniasz nazwisko na Paprykowy po węgiersku, albo odbieramy Ci wszystkie nagrody, odznaczenia i wyróżnienia, łącznie z tytułem honorowego obywatela Sosnowca. Przypominam Ci również, że napisałeś Ryśkowi Rynkowskiemu piosenkę pt. „Dziewczyny lubią brąz”. Czy zdajesz sobie sprawę, że obraziłeś pół świata? Między innymi Tajów, Filipińczyków i całą Amerykę Łacińską? Chyba nie chcemy zadzierać z Meksykanami, co? Pomimo że nasze dziewczyny ich lubią.
W dalszej kolejności należy się zabrać za producentów przypraw. Wpadłem ostatnio do sklepu i nie mogę się pozbierać psychicznie. Pieprz czarny. Serio?! To już jest jawna prowokacja i proszenie się o zamieszki. Przecież, jak ktoś się zorientuje, to w żadnym sklepie spożywczym nie będzie za chwilę szyb. Cały Bronx wsiądzie w samoloty i przyleci nad Wisłę. Trzeba temu zapobiec. Zdaję sobie sprawę, że znalezienie nowej, alternatywnej nazwy nie będzie łatwe, ale warto spróbować, prawda? Aha, i jeszcze trzeba zrobić porządek z czarnuszką. Tu sprawa jest łatwiejsza – nazwa „spalony sezam” idealnie oddaje nawet jej smak.
Zgodzimy się chyba wszyscy, że z Ikei muszą zniknąć wszystkie meble i inne produkty wykonane z bambusa. Pierogi ruskie też powinniśmy szybko usunąć z menu, bo jak się Władimir dowie, co się u nas w barach mlecznych wyprawia, to będziemy w poważnych tarapatach. Zespół muzyczny Czarno-Czarni generalnie zaorał sam siebie, ale i tak największy problem mają wydawnictwa Czarne i Czarna Owca. Oczy całego świata są skierowane na nie po tym, jak we Francji zmieniono tytuł jednej z najpopularniejszych książek Agathy Christie z „Dziesięciu Murzynków” na „Było ich dziesięciu”.
Coś mi się wydaje, że zaczęliśmy przekraczać granice absurdu. Słuszną ideę tolerancji i szacunku sprowadziliśmy do fasadowych, pozorowanych działań, które nie zmieniają niczyjego życia.
Nie mam pojęcia, jak płynnie połączyć ten wątek z samochodem, którym jeździłem w ubiegłym tygodniu. A nie, przepraszam, już wiem! Miał czarną tapicerkę i żółty lakier. Bardzo niepoprawna politycznie konfiguracja. Za to wyglądała obłędnie. Tak jak każde ferrari powinno być czerwone, trawa zielona, a pończochy z podwiązkami, tak Turbo S powinno być żółte. Choćby dlatego, że gdy wyjeżdżacie z Warszawy, to widać je już w Łodzi. W związku z tym lewy pas macie pusty, jak galerie handlowe 25 grudnia.
Nowy model ma 680 koni i 800 Nm momentu obrotowego, przy wadze około 1700 kg. W praktyce oznacza to przyspieszenie do 100 km/h w 2,8 sekundy. Liczba 200 na prędkościomierzu pojawia się po niespełna 9 sekundach. A maksymalnie pojedziecie nawet 330 km/h. Wciśnięcie gazu w podłogę za każdym razem oznacza dokładnie to samo – gałki oczne przywierają do potylicy, żołądek zamienia się miejscami z pęcherzem, a paznokcie na chwilę przestają rosnąć. 911 Turbo S ma tyle mocy, że podczas przyspieszania w kierunku wschodnim Ziemia na parę sekund zmienia swój ruch obrotowy.
Z kolei podczas hamowania gałki oczne lądują na przedniej szybie, żołądek udaje się na spotkanie z migdałkami, a po zatrzymaniu trzeba obcinać paznokcie. Ceramiczne tarcze są tak skuteczne, że wbicie pedału hamulca w podłogę jest porównywalne z uderzeniem w drzewo. Jeżeli w młodości chcieliście zostać pilotem myśliwca, ale rodzice wybili wam ten pomysł z głowy i dzisiaj jesteście zwykłymi przedsiębiorcami albo prawnikami, to porsche 911 Turbo S okaże się spełnieniem waszych młodzieńczych marzeń. Gdyby nie aktywna aerodynamika, oderwałoby się od ziemi.
Czytając to wszystko, możecie odnieść wrażenie, że turbo S jest trudniejsze do okiełznania niż żona na zakupach podczas wyprzedaży. Dzikie, zwariowane, porąbane. Że każdy zakręt zbliża was do bram niebios i jeden niewłaściwy ruch może sprawić, że je przekroczycie. Nic z tych rzeczy. Napęd na cztery koła w tym aucie skonstruowano tak, żeby całą najtrudniejszą robotę wykonywał za was. Wjeżdżacie w łuk z taką prędkością, że odruchowo nucicie „U drzwi Twoich stoję Panie”, a samochód przejeżdża go tak, że Isaac Newton zaczyna się zastanawiać, gdzie w swoich obliczeniach popełnił błąd. Boczne przeciążenia w 911 Turbo S przekraczają 1,5 g. Gdyby wasz dom potrafił to samo, nie chodzilibyście po podłogach, tylko po ścianach. Co więcej, wszystko odbywa się płynnie i lekko, jak w balecie. Nie ma tu grama nerwowości, nieprzewidywalności, strachu. Jest tolerancyjny jak ojciec, który przyłapał syna na oglądaniu gołych dziewczyn w internecie, a następnie podesłał mu kilka nowych adresów stron.
Zasuwając tym autem po torze i momentami przekraczając 200 km/h, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jego prowadzenie mógłbym powierzyć mojemu psu. I dałby radę. Czy to dobrze? Cóż, jeżeli szukacie szybkiego auta, które jednocześnie nie jest zbyt wymagające i nie tylko wybaczy, ale wręcz naprawi wasze błędy, to 911 Turbo S jest ideałem. Ja jednak wolę samochody bardziej wymagające, nieprzewidywalne i szalone. Takie, w których poranne śniadanie może nie wędruje nieustannie pomiędzy żołądkiem a ustami, ale za to w slipach i pod pachami macie ciągle mokro. Auta, które jednocześnie stresują, bawią, ale i uczą. Również pokory. 911 Turbo S takie nie jest. Ten samochód jest jak tryb „auto” w drogich, profesjonalnych lustrzankach – stworzono go z myślą o ludziach, którzy chcą jeździć szybko, bez konieczności wkładania w to jakiegokolwiek wysiłku.