Część graczy może zniknąć na zawsze. Zdziwienie miast wywołuje rządowy nakaz zawieszenia tylko systemów rowerowych.
W niezwykle popularnych do niedawna usługach współdzielenia środków transportu nastąpiło tąpnięcie. Powód? Miasta niemal zamarły. Mieszkańcy mogą się poruszać tylko w ściśle określonych celach. Niebagatelne znaczenie ma też obawa, że pojazdu mógł wcześniej używać nosiciel COVID-19.
– Spośród wszystkich tzw. współdzielonych usług transportowych obecna sytuacja najbardziej uderza w operatorów elektrycznych hulajnóg. Popyt mógł spaść o ponad 90 proc – mówi Adam Jędrzejewski, szef stowarzyszenia Mobilne Miasto.
W tej sytuacji większość dużych firm, które wypożyczają hulajnogi, zawiesiła działalność. Pod koniec marca w większości krajów, w tym w Polsce, tak zrobiły np. Lime i Bird (obie z USA) czy niemiecki Hive.
Biznes hulajnogowy już przed pandemią koronawirusa nie był szczególnie intratny. Wszystko m.in. przez ograniczoną żywotność tych jednośladów. Według ekspertów w obecnej sytuacji zawieszenia działalności nawet na kilka miesięcy powrót nie będzie łatwy. – Można się spodziewać, że nie wszystkie podmioty przetrwają. Może też dochodzić do przejęć mniejszych graczy – zaznacza Adam Jędrzejewski.
Ale nie wszyscy się poddają. Gdy więksi gracze na razie zabrali z ulic swoje e-hulajnogi, polska firma Blinkee kilka dni temu ogłosiła, że udostępni takie jednoślady użytkownikom. Od 1 kwietnia wystawiła na warszawskie ulice 350 pojazdów. W ciągu miesiąca ich liczba ma wzrosnąć do 500, a docelowo do tysiąca. Wcześniej firma udostępniła 250 skuterów elektrycznych. Blinkee zapewnia, że pojazdy są czyszczone i dezynfekowane na bieżąco − przy wymianie baterii lub gdy trafią do serwisu. „Dodatkowo nasi serwisanci dezynfekują pojazdy, które stoją na ulicach” – zapewnia operator. Zaleca też użytkownikom korzystanie z jednorazowych rękawiczek.
Firma poinformowała o starcie swoich e-hulajnóg kilka godzin po tym, jak premier Mateusz Morawiecki ogłosił dalsze obostrzenia, w tym m.in. zakaz używania rowerów miejskich. Najwyraźniej operator uznał, że może na tym skorzystać.
Sam zakaz korzystania z rowerów publicznych wywołał za to protesty. Unia Metropolii Polskich apeluje do premiera, by wycofał się z tego obostrzenia. Włodarze miast przekonują, że rowery są uzupełnieniem komunikacji miejskiej, istotnym zwłaszcza w sytuacji ograniczeń w jej korzystaniu. „Dla wielu osób rowery miejskie są obecnie jedynym bezpiecznym środkiem transportu, umożliwiającym dojazd do pracy, apteki lub sklepu” – przekonuje w liście do premiera Tadeusz Truskolaski, prezes UMP i prezydent Białegostoku.
Stołeczny Zarząd Dróg Miejskich zwraca uwagę, że w okresie pandemii koronawirusa część światowych metropolii właśnie stawia na rowery. Berlin poszerza pasy dla takiego ruchu, a Paryż wydłużył darmowy czas korzystania z miejskich jednośladów do godziny. ZDM zaznacza, że 90 proc. wypożyczeń odbywało się przez aplikację w telefonie, czyli bez konieczności dotykania klawiatury na terminalu. Podkreśla też, że operator regularnie dezynfekował pojazdy.
Rząd uznał, że systemy trzeba wyłączyć, bo rowery w dużej mierze służyły do przejażdżek rekreacyjnych. W efekcie przyczyniały się do powstawania skupisk ludzi, np. na bulwarach.
Dla miejskich aktywistów zakaz korzystania z rowerów publicznych jest niezrozumiały, gdy jednocześnie dopuszcza się wypożyczanie hulajnóg, skuterów czy samochodów. – Znacznie większe jest ryzyko zarażenia się we współdzielonym aucie – napisał na Twitterze Jan Mencwel, szef stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
Firma Panek, jeden z największych polskich operatorów car-sharingu, twierdzi, że samochody są regularnie dezynfekowane przy pomocy środków, które zabijają wirusy. W branży wynajmu aut przyznają jednak, że spadki wypożyczeń są ogromne i przedłużający się okres epidemii bardzo mocno odbije się na jej kondycji.
Mimo odgórnego zawieszenia działalności operatorzy systemów rowerowych stosunkowo najmniej powinni odczuć negatywne skutki epidemii. Działają na zlecenie miast, a ich wynagrodzenie jest często niezależne od liczby wypożyczeń. Problemy mogą być tam, gdzie firmy były uzależnione od wpłat za przejażdżki. Tak było np. w Krakowie. Tyle że działająca tam firma BikeU z powodu spadających dochodów rozwiązała umowę z miastem już pod koniec zeszłego roku i teraz cieszy się, że nie musi ponosić znacznie większych strat w czasie koronowirusa.