Referendum strajkowe w PLL LOT ma na celu uzyskanie 70 mln zł odszkodowań, które zdaniem SN pracownikom się nie należą.
Referendum strajkowe w PLL LOT ma na celu uzyskanie 70 mln zł odszkodowań, które zdaniem SN pracownikom się nie należą.
Strajk to straszak. Związki zawodowe, nie tylko w LOT, używają go zawsze wtedy, gdy chcą ugrać dla siebie określone korzyści. Tak jest i tym razem. Do 21 kwietnia w spółce trwa związkowe referendum, badające nastroje wśród załogi. Cel strajku to podważenie decyzji zarządu spółki z 2013 r. definiujących system płacowy w firmie. I to mimo że ich ważność stwierdził niedawno Sąd Najwyższy. Tym samym w praktyce wynik plebiscytu będzie nieistotny, bo nie istnieje przyczyna, dla której strajk może zostać przeprowadzony. To klasyczny przykład protestu dla protestu.
Oni tu mają strajk
– Domagamy się bezprawnie odebranych pieniędzy – mówią związkowcy. Problem jednak w tym, że zgodnie z wyrokiem SN z października 2017 r. owo domaganie się nie ma podstaw prawnych, bo „odebranie” było zgodne z prawem. SN orzekł bowiem, że prezes LOT Sebastian Mikosz, wprowadzając w 2013 r. regulamin pracy zakładający obniżenie stałej i zwiększenie ruchomej części wynagrodzeń dla części pracowników narodowego przewoźnika, w tym pilotów, nie złamał przepisów. Tym samym SN stwierdził w praktyce, że roszczenia pracowników związane z wyrównaniem utraconych korzyści są nieskuteczne. Jako uzasadnienie podał, że obniżki stałej części pensji były dopuszczalne w sytuacji wielkiego kryzysu spółki. Zdaniem SN to miał być jeden z kroków w drodze do uratowania LOT-u przed bankructwem i zwolnień grupowych. Linia miała wówczas 400 mln zł długu i uzyskała kroplówkę ratunkową, czyli pomoc publiczną od rządu. Bez niej najpewniej zakończyłaby działalność lub zostałaby przejęta.
/>
Po co zatem zorganizowane zostało referendum strajkowe? Pytanie, jakie zadano pracownikom: „Czy jesteś za przeprowadzeniem akcji strajkowej w sprawie braku uregulowania przez Pracodawcę zasad wynagradzania pracowników w Spółce (brak Regulaminu Wynagrodzeń z 2010 r.)”, jest bezzasadne. Zawarto w nim fałszywe założenie, że zasad wynagradzania w PLL LOT w ogóle nie ma. W takim wypadku zarząd działałby bezprawnie w zakresie spraw pracowniczych. Jednak SN we wspomnianym wyroku przyjmuje, że tymczasowy regulamin wynagradzania podpisany po ustaniu największego kryzysu ekonomicznego w spółce w 2016 r. przez ówczesnego prezesa LOT-u Marcina Celejewskiego, zwiększający pulę wynagrodzeń w stosunku do ram Mikosza o 12 mln zł rocznie, jest z mocy przepisów obowiązujący. Wprawdzie pierwotnie został on podpisany jedynie na rok, ale ponieważ kolejnych kilkanaście propozycji nowych regulaminów składanych związkowcom przez aktualnego prezesa spółki Rafała Milczarskiego (ostatnie 14 marca br.) były niemal automatycznie odrzucane, w mocy pozostają przepisy przejściowe. Tym samym pytanie referendalne jest bezzasadne, bo powodem strajku miałby być brak przepisów, które jednak istnieją, co stwierdził SN.
Ale o co chodzi?
Poważniej jednak wygląda kwestia potencjalnych roszczeń pracowników w stosunku do spółki, wynikających z usilnych prób dochodzenia odszkodowań w związku ze zmianą regulaminu pracy dokonaną przez prezesa Mikosza w roku 2013. A jak już wiemy – legalną.
Kilkaset osób podpisało pełnomocnictwa prawne dla kancelarii poleconych przez związki, których celem stało się uzyskanie wypłat od spółki dla zatrudnionych. Wielu pracowników LOT-u zdecydowało się na ten krok już po październikowym wyroku SN, formalnie przekazującym sprawę do ponownego rozpatrzenia przed sądem okręgowym, ale w praktyce potwierdzającym zgodne z prawem działania poszczególnych zarządów. I tym samym radykalnie ograniczające realną możliwość uzyskania odszkodowań.
Celem powództw jest wyegzekwowanie od LOT-u ok. 70 mln zł. To szacunkowa łączna kwota, która zostałaby wpłacona pracownikom, gdyby nie obniżenie części stałej ich wynagrodzenia przez Mikosza w czasie kryzysu. Nawet jednak jeśli żadnemu z zatrudnionych w spółce nie zostanie wypłacona ani złotówka z kasy przewoźnika, a na to właśnie w świetle orzecznictwa się zanosi, każda z osób musiała zapłacić prawnikom honorarium za reprezentowanie ich przed sądem – zapewne od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. A jeśli przegra, także dodatkowo poniesie koszty procesowe w wysokości 2,7 tys. zł, które zostaną zasądzone na rzecz PLL LOT.
Pikanterii sprawie dodaje fakt potencjalnego konfliktu interesów, którego mieli dopuścić się prawnicy reprezentujący dwa największe związki w LOT.
– Związkowcy wybrali tych samych przedstawicieli do reprezentowania związków podczas negocjacji z zarządem LOT-u i tych samych do występowania przeciw spółce w sądach, gdzie reprezentują pracowników, którzy domagają się od firmy wypłaty wynagrodzeń wstecz według zasad z 2010 r. – mówi Adrian Kubicki, rzecznik LOT-u.
Czy prawnicy świadomie negocjowali w złej wierze, tak prowadząc rozmowy, by uniemożliwić rozwiązanie polubowne? Na to pytanie odpowie w ciągu miesiąca Okręgowa Izba Radców Prawnych w Olsztynie. Zarząd LOT-u w przypadku jednego z nich wysłał OIRP zawiadomienie o popełnieniu przewinienia dyscyplinarnego. „Radca prawny funkcjonuje w ramach konfliktu interesów, przedkładając przede wszystkim swój interes ekonomiczny nad interes polubownego zakończenia sporu zbiorowego” – piszą przedstawiciele LOT-u.
Związkowcy dziwią się tym zarzutom. – To naturalne, że mecenasi, którzy obsługują związek zawodowy w negocjacjach, uczestniczą w procesach sądowych pracowników. Prawnik wynajęty przez stronę dba o jej dobro – mówi Adam Rzeszot ze Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych. Ocenia też, że batalia sądowa o powrót do zasad wynagradzania z 2010 r. nie jest przegrana. – Sąd kasacyjny nie stwierdził jednoznacznie, tylko skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd okręgowy – dodaje Adam Rzeszot.
– Jeśli teraz w firmie są wysokie zyski, to proszę nam zwrócić pieniądze, które zostały zabrane. Jedyne, co możemy zrobić, to dokończyć referendum i ogłosić strajk. Wtedy może właściciel zrozumie, jaka to poważna sprawa – zaznacza Adam Rzeszot.
Mecenas Karol Sadowski, reprezentujący związek pilotów, utrzymuje, że wyrok Sądu Najwyższego nie oznacza automatycznie, że pracownicy będą przegrywać swoje sprawy o zapłatę zaległych części wynagrodzeń. – Orzeczenie jest bardzo wyjątkowe, oparte na klauzulach generalnych i konstytucji. Przed SN toczą się tożsame sprawy kilku innych pracowników, które nie są rozstrzygnięte – wyjaśnia.
W połowie maja odbędzie się ponowna pierwsza rozprawa pracownicza przed sądem okręgowym. Praktyka prawna w Polsce wskazuje, że jeśli SN wyznaczy wykładnię przepisów (jak to było w zasadzie w tym przypadku), sądy niższych instancji niemal zawsze to potwierdzają.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama