Rząd rozważa dokapitalizowanie spółki, która ma opracować koncepcję polskiego samochodu elektrycznego. Na razie nie ma biznesplanu, ale w budżecie państwa są pieniądze.
Spółka Electromobility Poland (EMP) niedawno świętowała rok istnienia. To przed nią rząd postawił zadanie rozkręcenia projektu zakładającego, że w połowie przyszłej dekady po polskich drogach będzie jeździł milion aut elektrycznych. Na razie udało jej się rozstrzygnąć konkurs na karoserię dla e-pojazdu, a z naszych informacji wynika, że już w grudniu może rozpisać kolejny, tym razem na prototyp samochodu.
– Dlatego zakładamy, że w najbliższych miesiącach dojdzie do dokapitalizowania spółki przez jej właścicieli, a docelowo Ministerstwo Energii chce, aby do EMP trafił miliard złotych z budżetu państwa – twierdzi nasz informator z kręgów rządowych.
Obecnie po 25 proc. udziałów w EMP mają firmy energetyczne: PGE, Enea, Tauron i Energa. Na start wyposażyły ją w sumie w 10 mln zł. Nasi informatorzy zbliżeni do spółek-właścicieli wskazują, że wkrótce może do niej trafić dodatkowe 20 mln zł kapitału. Formalnego wniosku w tej sprawie jeszcze nie ma.
Jeden ze wstępnych projektów polskiego samochodu elektrycznego z konkursu ogłoszonego przez ElectroMobility Poland
/
Dziennik Gazeta Prawna
– EMP kończy obecnie założenia, zgodnie z którymi rozpocznie się budowa prototypu polskiego samochodu elektrycznego. Postępowanie rozpoczęte na bazie założeń będzie służyło wyłonieniu partnerów do współpracy biznesowej przy projekcie i zostanie ogłoszone w najbliższych dniach – mówi DGP Aleksandra Baldys, rzecznik EMP.
W dalszej kolejności z budżetu państwa mogą trafić do spółki odpowiedzialnej za budowę polskiego e-auta jeszcze większe pieniądze. Pozwala na to sytuacja finansów publicznych, ale ostateczne decyzje nie zapadły, bo w rządzie ścierają się dwie koncepcje związane z przyszłością rozwoju elektromobilności.
– Od kilku miesięcy Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów nie zajął się projektem uchwały, która zobowiązywałaby ministra finansów do dokapitalizowania BGK 1 mld zł z przeznaczeniem na objęcie udziałów w spółce EMP – mówi nasz informator.
Alternatywą dla tego rozwiązania jest przejęcie EMP przez Polski Fundusz Rozwoju, który miałby wykupić udziały spółek energetycznych. Nasi rozmówcy wskazują, że minister energii Krzysztof Tchórzewski stawia na jak najszybsze dokapitalizowanie, a z otoczenia wicepremiera Mateusza Morawieckiego słyszymy, że zanim publiczne pieniądze zostaną włożone w ten projekt, powinien powstać konkretny biznesplan.
Plan Rozwoju Elektromobilności ma szansę nabrać w najbliższych miesiącach rumieńców. Wszystko za sprawą rozstrzygającej się właśnie kwestii finansowania dla spółki Electromobility Poland (EMP). Resort energii widzi w dobrej kondycji budżetu państwa szansę na wygospodarowanie pieniędzy na potężne wzmocnienie kapitałów EMP. Z kolei w Ministerstwie Rozwoju woleliby zobaczyć najpierw, co spółka zamierza z tymi pieniędzmi zrobić i w jakim czasie. – Budowa auta elektrycznego jest elementem gospodarczej strategii państwa i tutaj nie ma w rządzie różnicy zdań. Natomiast co do tego, jak będziemy rozwijali elektromobilność, ścierają się różne koncepcje – przyznaje nasz informator z rządu.
Z informacji DGP wynika, że w grudniu powinno dojść do ustaleń w tej sprawie. Wtedy spółka EMP ma ogłosić konkurs na prototyp e-samochodu, a minister energii Krzysztof Tchórzewski spotkać się z wicepremierem Mateuszem Morawieckim i uzgodnić finansowanie planów budowy polskiego auta elektrycznego. Resort energii przygotował już specjalną uchwałę, która powinna trafić na rząd. Chodzi w niej o zobowiązanie Skarbu Państwa do dokapitalizowania państwowego banku BGK, który z kolei miałby objąć udziały w spółce EMP. Użycie w tym celu BGK i pieniędzy publicznych zdaniem naszych informatorów rodzi jednak ryzyko – że cały proces zostanie uznany za pomoc publiczną albo transakcja dokonana przez BGK zostanie zaklasyfikowana jako nierynkowa przez Eurostat i będą problemy z innymi projektami, które rząd zleca bankowi, aby nie powiększały deficytu sektora finansów i długu publicznego. Te obawy pojawiają się w otoczeniu Mateusza Morawieckiego.
Resort energii uważa, że zaangażowanie BGK to najlepsze wyjście, a wyposażenie spółki w miliard złotych kapitału pokazałoby innym inwestorom, że rząd poważnie podchodzi do tematu, więc ci mogliby się także nim zainteresować.
– Fundusze private equity mogą być zainteresowane tym projektem, ale dziś spółka z kapitałami w wysokości 10 mln zł nie wygląda dla nich na poważnego partnera – przekonuje nasz informator zbliżony do ME. Wskazuje, że zamiast szukać inwestora w Chinach, lepiej szukać kapitału w budżecie i funduszach inwestycyjnych.
Gdyby jednak nie udało się przeforsować planu dokapitalizowania spółki pieniędzmi z budżetu, pojawia się koncepcja przejęcia jej przez Polski Fundusz Rozwoju, który został specjalnie stworzony do tego typu projektów.
– Być może lepiej się na chwilę zatrzymać i dowiedzieć, co się stanie z miliardem złotych publicznych pieniędzy. Niech powstanie spójna strategia EMP. Pieniądze na jej działanie nie muszą wcale pochodzić z budżetu, bo PFR ma możliwość zapewnienia jej finansowania – mówi nasz rozmówca z rządu.
Przejęcie EMP przez państwowy wehikuł finansowy znaczyłoby, że nad całym procesem tworzenia e-auta pieczę będzie teraz sprawował resort rozwoju, a nie energii. – Z naszego punktu widzenia nie ma znaczenia czy Morawiecki, czy Tchórzewski będzie to nadzorował, ważne, żeby spółka nie stała się wydmuszką, tylko była dobrze skapitalizowanym podmiotem, który będzie mógł spokojnie pracować – ocenia osoba z ME.
Na rozstrzygnięcia nie zostało dużo czasu. Analitycy wskazują, że na dłuższą metę od aut elektrycznych nie ma odwrotu. Z jednej strony zaostrzane są normy środowiskowe, które zwiększają ceny samochodów spalinowych i koszt ich eksploatacji, z drugiej – spadają ceny aut elektrycznych i ich komponentów. – Będą dwa momenty krytyczne. Pierwszy, kiedy całkowity koszt samochodu elektrycznego dla klienta stanie się niższy niż spalinowego, drugi, gdy do sprzedaży wejdą modele aut elektrycznych tańsze od spalinowych już w salonach – podkreśla Jarosław Wajer z EY. Jak dodaje, analitycy szacują, że ten pierwszy moment nastąpi około roku 2023. Z analiz EY wynika, że już dziś w pewnych warunkach samochód elektryczny jest tańszy od spalinowego. – W Polsce auto elektryczne broni się ekonomicznie, jeśli będziemy trzymali je 5 lat i rocznie jeździli 50–60 tys. km – podkreśla analityk. Kolejna krytyczna data to rok 2030.
Dla Polski wejście na rynek samochodów elektrycznych istotne jest jeszcze z jednego powodu. Obecnie sporą część PKB zapewniają nam firmy motoryzacyjne związane z produkcją aut spalinowych. Chodzi o to, by wejść także do łańcucha dostawców w przypadku aut elektrycznych. Choć początki takiego przemysłu są już dziś. – Już w tej chwili mamy w Polsce firmy, które są dostawcami dla innych uczestniczących w łańcuchu dostaw samochodów elektrycznych, np. elementów napędu czy baterii. To czasami firmy zagraniczne, ale potencjał już mamy – mówi Tomasz Detka z Przemysłowego Instytutu Motoryzacji.
Jaką strategię powinno przyjąć państwo? Czy tylko wspierać badania, przygotowywania koncepcji czy specjalizację w produkcji podzespołów do takich aut, czy próbować samemu lub z innymi budować polski samochód elektryczny? – To miliardowe wydatki. Możemy specjalizować się w podzespołach, wykorzystując np. związki z firmami, takimi jak LG, które stawia u nas fabrykę baterii, ale konkurowanie ze światową czołówką sektora motoryzacyjnego uważam za bardzo ambitne – podkreśla Jarosław Wajer. Innego zdania jest Tomasz Detka. – Powinniśmy spróbować, robiąc pojazd lepszy, tańszy lub taki, którego zaletą na naszym rynku będzie, że jest polski. Mamy potrzebę i możliwość podjęcia rękawicy. Warto spróbować, bo te samochody i tak do nas dotrą – podkreśla ekspert.
Na budowę polskiego elektrycznego auta potrzeba ogromnych pieniędzy i kluczowych decyzji o tym, który resort będzie nadzorował projekt.