Zatrudnianie swoich – znajomych, rodziny, przyjaciół, kolegów partyjnych. Takie zarzuty słyszała poprzednia władza ze strony ówczesnej opozycji. Teraz, gdy ta opozycja stała się koalicją rządową, sytuacja wygląda niemal identycznie. Z uwagi na zarobki najbardziej atrakcyjnym kąskiem są stanowiska dyrektorów generalnych, a także pozostałych dyrektorów, ich zastępców i naczelników.
Służba cywilna co do zasady ma zapewniać ciągłość funkcjonowania państwa niezależnie od zmian władzy, począwszy od podreferendarza, a skończywszy na dyrektorach generalnych. W praktyce okazuje się to jednak fikcją.
Tylko w teorii
„Zasada neutralności politycznej korpusu służby cywilnej wynika z Konstytucji RP i jest jednym z filarów funkcjonowania tej służby. Musi być więc bezwzględnie przestrzegana” – tyle teorii. Cytat ten pochodzi ze strony internetowej kancelarii premiera.
Strażnikami tej neutralności politycznej, a także apolityczności, powinni być dyrektorzy generalni urzędów. Problem w tym, że najczęściej wymienia się ich, gdy dochodzi do wymiany ministrów na innych. Nie tylko wtedy, gdy zmienia się rząd, ale nawet przy okazji rekonstrukcji rządu w ramach tej samej koalicji rządzącej.
Tak stało się ostatnio w resorcie zdrowia, a także w Ministerstwie Rolnictwa. W tym ostatnim 28 lipca Bogusław Wijatyk został odwołany ze stanowiska dyrektora generalnego. Nowym dyrektorem od 29 lipca został Marek Cieśliński. W resorcie zdrowia dyrektor generalna Marta Maciążek została odwołana przez nową minister.
– Niestety, politycy nie rozumieją, że dyrektor generalny ma dbać o ciągłość funkcjonowania administracji i zatrudnianie oraz zwalnianie pracowników. Zasadą miało być, że dyrektorzy trwają mimo zmiany władzy, a okazuje się, że jest inaczej – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Jeśli politycy nie porozumieją się ponad podziałami, że korpus urzędniczy ma się składać z ekspertów, a nie polityków, tak jak teraz próbuje się budować Ministerstwo Zdrowia, to wciąż neutralność i apolityczność służby cywilnej będzie tylko pustym hasłem – dodaje.
Zgodnie z art. 25 ust. 4 ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej (t.j. Dz.U. z 2024 r. poz. 409 ze zm.) dyrektor generalny urzędu m.in. zapewnia funkcjonowanie i ciągłość pracy urzędu, warunki jego działania, a także organizację pracy. Dokonuje tego przez sprawowanie nadzoru nad komórkami organizacyjnymi urzędu w zakresie prawidłowego wykonywania przez nie zadań określonych przez kierownika urzędu, a także nadzorowanie prac nad terminowym przygotowaniem projektu budżetu i układu wykonawczego do budżetu w części dotyczącej urzędu.
– Dyrektorzy generalni powinni być apolityczni, a tymczasem mamy tak, że przychodzi nowy minister, nawet z tego samego układu politycznego, i okazuje się, że osoba, która była dyrektorem generalnym, nie nadaje się do tego. Dodatkowo w styczniu 2016 r. zaorano służbę cywilną poprzez likwidację konkursów na dyrektorskie stanowiska, a kolejny rząd przez dwa lata nie zrobił nic, aby je przywrócić – mówi Marek Reda, były dyrektor generalny Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego.
– Jednak nawet gdy były konkursy i zakaz czasowego pełnienia obowiązków na stanowiskach dyrektorskich, wyznaczano na te miejsca koordynatorów i też obsadzano je swoimi ludźmi. Choć oczywiście było to znacznie trudniejsze niż obecnie – podkreśla Marek Reda.
Swoi ze swoimi
Również z liczb wynika, że nie mylą się zbytnio ci, którzy twierdzą, że każdy minister, wojewoda i inny szef instytucji rządowej chce mieć w swoim kręgu zaufane osoby w postaci dyrektorów generalnych. Pokazuje to poziom fluktuacji na tych stanowiskach.
Wymieniani są też dyrektorzy departamentów i biur poszczególnych urzędów oraz ich zastępcy. Z raportu o stanie służby cywilnej wynika, że w 2024 r. było 3790 wyższych stanowisk w służbie cywilnej (w 2023 r. – 3664). W pierwszym roku rządów nowej ekipy doszło do 1544 powołań (w 2023 r. – 717) i 1406 odwołań (w 2023 r. – 774). Pierwsza wymiana dyrektorów rozpoczęła się po 13 grudnia 2023 r. Niemal połowę ludzi na tych stanowiskach wymieniono w ciągu nieco ponad roku.
– Z pewnością nowi ministrowie i wojewodowie mieli wątpliwości co do kompetencji niektórych dyrektorów powołanych za PiS, a do części nie mieli zaufania i dlatego skorzystano z rozwiązania wprowadzonego przez poprzednią ekipę rządzącą i wymieniono ich na nowe osoby – komentuje prof. Krzysztof Kiciński z Uniwersytetu Warszawskiego, były wiceprzewodniczący Rady Służby Cywilnej.
Powierzanie znajomym wyższych stanowisk w służbie cywilnej jest też dobrym prezentem z uwagi na to, że zarobki dyrektorów często są wyższe od dochodów osób kierujących urzędami.
Na koniec 2015 r. etatów dyrektorów i wicedyrektorów było niespełna 1,6 tys., a obecnie jest ich już ok. 3,7 tys. Średnie wynagrodzenie na wyższych stanowiskach (czyli dyrektorów i ich zastępców) wynosiło 10 lat temu 13,1 tys. brutto, a obecnie ta kwota wzrosła do 22,4 tys. zł brutto. Średnia płaca w całym korpusie w 2015 r. wynosiła 5 tys. zł brutto, a w 2024 r. już 11,3 tys. zł. Zarobki pracowników średniego szczebla, czyli np. naczelników czy kierowników wydziałów, również w tym okresie wzrosły – z 9,8 tys. zł brutto do 15,3 tys. zł brutto.
– Wszyscy dyrektorzy w całej administracji zarabiają co do zasady znacznie więcej od osób zajmujących kluczowe stanowiska w państwie. Dodatkowo bywają przypadki, że po jakimś czasie uciekają do spółek Skarbu Państwa. Różnica w zarobkach na korzyść urzędników była widoczna już od wielu lat, ale to, z czym mamy do czynienia teraz, jest szokujące – mówi Marek Reda.
Jego zdaniem ten obraz służby cywilnej pokazuje, że nie jest ona apolityczna i wymaga głębokiej reformy.
– Dodatkowo wszystkich polityków od lewej do prawej strony nie interesują zmiany systemowe, lecz zatrudnianie zaufanych ludzi – ubolewa Marek Reda. ©℗