Do biur rzeczy znalezionych trafia coraz więcej przedmiotów. Jeśli tendencja wzrostowa się utrzyma, niektóre będą potrzebować dodatkowej przestrzeni magazynowej. Pomóc może, zapowiadane przez rząd, podniesienie wartości rzeczy, które należy zwracać.

Najczęściej telefony komórkowe i portfele, ale bywa, że i maczeta czy kamizelka kuloodporna – takie zguby trafiają do biur rzeczy znalezionych prowadzonych przez starostów (patrz: infografika). Większość z tych ulokowanych w dużych miastach potwierdza tendencję wzrostową.

– Wpływ ma na to większa świadomość ludzi o istnieniu naszego biura oraz współpraca z komisariatami policji oraz ze strażą miejską – wskazują urzędnicy z Białegostoku.

Po prawie 10 latach obowiązywania nowej ustawy z 20 lutego 2015 r. o rzeczach znalezionych (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 501 ze zm., dalej: ustawa) Ministerstwo Sprawiedliwości chce usprawnić działanie biur – m.in. podwyższając ze 100 zł limit wartości rzeczy znalezionej, poniżej którego nie trzeba zanosić jej do biura.

Koszty niewielkie, ale miejsca może zabraknąć

W Warszawie co roku do biura trafia ok. 10 tys. przedmiotów, w Łodzi jest to ok. 1 tys., a np. w Lublinie już tylko 150. Krakowskie biuro w tym roku przyjęło już ponad 1,3 tys. przedmiotów przy niewiele ponad 1 tys. rok temu.

– Zauważamy trend wzrostowy. Ten rok będzie rekordowy – mówi Tomasz Popiołek, dyrektor wydziału spraw administracyjnych Urzędu Miasta Krakowa.

Również w Poznaniu coraz więcej osób zgłasza znalezione przedmioty, a roczna liczba depozytów to ok. 1,6 tys. sztuk, przy czym – po weryfikacji – nie wszystkie one są ostatecznie przyjmowane w biurze. Dla miasta, którego wydatki sięgają ponad 6 mld zł, utrzymanie biura nie stanowi dużego wyzwania.

– Roczne wydatki związane z realizacją tego zadania to obecnie ok. 300 tys. zł, na co składają się głównie wydatki osobowe oraz na utrzymanie powierzchni magazynowej. W skali budżetu miasta nie są to kwoty istotne – mówi Piotr Husejko, skarbnik Miasta Poznania. Dodaje jednocześnie, że – mimo to – każda zmiana przepisów ograniczająca koszty jest pożądana.

Skuteczność biur rzeczy znalezionych waha się od ok. 10 proc. zwróconych właścicielom przedmiotów do nawet 30–35 proc., czym chwalą się urzędnicy z Białegostoku, Krakowa czy Olsztyna.

W Kielcach co roku mieszkańcy przynoszą do biura ok. 55 przedmiotów – liczba ta utrzymuje się na podobnym poziomie. Urzędnicy popierają jednak pomysł zwiększenia wartości minimalnej (najczęściej pada kwota 200 zł), ponieważ kurczy się przestrzeń do magazynowania znalezisk. Proponują również ujednolicenie sposobu określania tej wartości – np. poprzez kategoryzacje. Chodzi o to, aby umożliwić odmowę przyjęcia np. używanej odzieży.

„W przeciwnym razie, w dłuższej perspektywie czasu koniecznym będzie zapewnienie dodatkowej powierzchni magazynowej, a może również zatrudnienie lub korzystanie z usług rzeczoznawcy” – czytamy w odpowiedzi na pytania DGP.

Gdzie oddać?

Pracowników biur dzieli propozycja Ministerstwa Sprawiedliwości, aby zawęzić ustawową definicję „właściwego starosty”. Dziś rzeczy można zwracać albo w miejscu ich znalezienia, albo w miejscu zamieszkania znalazcy. Po zmianach przedmiot przyjmie tylko biuro właściwe ze względu na miejsce jego odnalezienia.

– Szczególnie skorzystają tu osoby poszukujące rzeczy zagubionej, ponieważ dzięki temu będą mogły zawęzić swoje poszukiwania do jednego biura rzeczy znalezionych odpowiedniego do miejsca zagubienia przedmiotu – ocenia Natalia Nowak, starsza specjalistka ds. biura rzeczy znalezionych Urzędu Miasta Poznania. Dodaje, że teraz do biura mogą trafiać przedmioty z odległych części kraju, co utrudnia ich zwracanie właścicielom.

Jednocześnie pojawiają się głosy, że taka zmiana może zniechęcić do zwracania przedmiotów np. turystów, którzy w danym miejscu są tylko przejazdem.

– Uprawnione osoby (właściciele) powinny poszukiwać swoich rzeczy na terenie całego kraju. Każde miasto, gmina udostępnia na stronie Biuletynu Informacji Publicznej informacje o znalezionych i przechowywanych rzeczach – wskazuje Biuro Rzeczy Znalezionych z Bydgoszczy.

Zmniejszenie liczby przedmiotów zalegających w biurach ma zapewnić również skrócenie terminów na ich odbiór. Z 1 roku do 6 miesięcy w przypadku imiennego wezwania oraz z 2 lat do 1 roku, jeśli dane właściciela nie są znane, a wezwanie widnieje na tablicy ogłoszeń czy w Biuletynie Informacji Publicznej.

– Umożliwi to szybszą rotację depozytów oraz zwolnienie miejsca magazynowego na kolejne przedmioty. Ze względu na szybki spadek wartości rzeczy, przede wszystkim elektroniki, będzie jeszcze szansa na wykorzystanie rzeczy zarówno przez właściciela, przez znalazcę, jak i przez starostę w przypadku przejścia własności rzeczy po obowiązkowym okresie ich przechowywania. Jednocześnie podane terminy są w zupełności wystarczające na odebranie zgubionego przedmiotu – uważa Natalia Nowak.

Dodatkowo, według przedstawicieli biur, przy okazji nowelizacji, ustawodawca powinien się pochylić nad zobowiązaniem operatorów sieci komórkowych do powiadamiania swoich klientów o znalezionym sprzęcie, na podstawie numeru karty SIM i na wniosek biura rzeczy znalezionych. Wątpliwości budzi również definicja znalazcy.

– Wiele organów, w tym nasz, ma wątpliwości, czy funkcjonariusze publiczni oraz osoby, które znalazły rzeczy w związku z wykonywaniem czynności służbowych lub zadań w ramach obowiązków pracowniczych (np. funkcjonariusze służb mundurowych, pracownicy ochrony, zarządców budynków lub pomieszczeń, zarządców transportu publicznego lub miejsc dostępnych dla publiczności), korzystają z uprawnienia przewidzianego w art. 187 par. 1 kodeksu cywilnego – podkreśla Tomasz Popiołek. Chodzi o to, czy po upłynięciu ustawowych terminów stają się oni właścicielami danej rzeczy. ©℗

ikona lupy />
Co trafia do biur rzeczy znalezionych? / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe