Rządową kroplówkę dla samorządów traktuję jako zło konieczne, z naciskiem na ten drugi człon określenia. Jest ona konieczna, bo wiele samorządów ciągle odczuwających skutki dewastujących dla nich reform z ostatnich lat ma trudności, by związać koniec z końcem.
Jest przy tym złem, bo za złe uważam każde rozwiązanie, które nie reguluje dochodów samorządów za pomocą klarownych przepisów ustawowych, lecz odwołuje się do różnego rodzaju arbitralnych działań ad hoc.
Przyjęta przez Ministerstwo Finansów metoda alokacji tej kroplówki (dobrze, że w ogóle sformułowano kryteria i podano je do publicznej wiadomości; w minionych latach nie było to regułą) jest oparta przede wszystkim na wielkości wpływów z PIT. W konsekwencji więcej pieniędzy dostają samorządy zamożniejsze, gdzie mieszkają bogatsi podatnicy. A zatem kroplówka może nie tyle wzmacnia, ile utrwala rozpiętości między biednymi a bogatymi. W szczególności można się spodziewać, że przy takim algorytmie zyska większość dużych miast, natomiast mniejsze korzyści odniosą typowo rolnicze gminy wiejskie. Przy czym ten skutek jest łagodzony przez mechanizm dosypujący dodatkowe pieniądze w formie subwencji uzupełniającej mniejszym gminom i powiatom, których wpływy z PIT są niskie.
I tak gminy liczące poniżej 5 tys. mieszkańców mają zagwarantowany co najmniej dodatkowy 1 mln zł. Choć ta ostatnia reguła ma wyjątki – nieco ponad 20 gmin otrzymuje mniej niż 1 mln zł i muszę przyznać, że zasady definiujące te wyjątki nie są dla mnie do końca jasne. Analogiczne reguły zastosowano w stosunku do małych powiatów. Wolałbym, żeby takie dodatkowe gwarancje odnosiły się do grup samorządów wyróżnionych według kryterium niskiej zamożności niż liczby mieszkańców, ale nawet tak określone zasady łagodzą do pewnego stopnia różnice między korzyściami z kroplówki odnoszonymi przez bogatsze i uboższe samorządy.
Kroplówka utrwala różnice między biednymi i bogatymi samorządami
Fakt pewnego uprzywilejowania dużych miast można pokazać na przykładach. Przeciętna gmina dostaje w postaci kroplówki ok. 203 zł w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Wśród sześciu największych miast Polski zbliżoną wartość otrzymuje jedynie Łódź (notabene najmniej zasobne budżetowo spośród wielkich miast). W innych miastach jest to znacząco więcej, np. w Warszawie 413 zł, a w Krakowie 280 zł na jednego mieszkańca. Ten korzystny dla wielkich miast algorytm ma pewne uzasadnienie, bo to ta grupa samo rządów najbardziej ucierpiała wskutek wprowadzanych w minionych latach zmian w systemie dochodów.
W poprzednich latach różne programy wsparcia dla finansów samorządowych (przede wszystkim przeznaczone na wspieranie inwestycji) były krytykowane za to, że faworyzowały samorządy zarządzane przez polityków zbliżonych do ówczesnej opcji rządzącej na poziomie krajowym, a pozostawiały ze znacznie mniejszą pomocą te rządzone przez opozycję. Czy analogiczny zarzut można postawić algorytmowi regulującemu alokację kroplówki? Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na jedną zasadniczą różnicę – tym razem mamy do czynienia ze sformułowanymi kryteriami rozdziału środków, a nie – jak w przypadku programów realizowanych przed 2024 r. – z indywidualnymi decyzjami arbitralnie podejmowanymi przez rządowych polityków.
Ale oczywiście przyjęty zestaw kryteriów też może działać na korzyść jednej, a na niekorzyść innej grupy samorządów. Skoro wiemy, że politycy związani z obecną koalicją rządzącą częściej kierują większymi i zamożniejszymi samorządami, to ich jednostki w większym stopniu skorzystają z przyznanej obecnie kroplówki. Najłatwiej wykazać to na przykładzie środków otrzymywanych przez samorządy wojewódzkie. Budżety województw zarządzanych przez Prawo i Sprawiedliwość dostają średnio dodatkowe 5 zł w przeliczeniu na jednego mieszkańca, a województw, gdzie w zarządach dominuje Koalicja Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, po ok. 7 zł na mieszkańca. Różnica niewielka, ale jednak zauważalna. ©℗