W najnowszym raporcie Najwyższa Izba Kontroli wskazuje na problemy z opłatą adiacencką. Na przykładzie gmin z województwa opolskiego, ale podobnie wygląda to też w innych częściach kraju.

– Konstrukcja tej opłaty jest dysfunkcyjna i w całej Polsce są ogromne problemy z tym, żeby gminy ją pobierały. Z naszego doświadczenia wynika, że samorządy nie chcą tego robić. Mamy duże inwestycje komunalne, wzrosty wartości nieruchomości są znaczne, a wpływy z opłat bardzo małe – komentuje Grzegorz Czarnocki, zastępca przewodniczącego Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych i prezes RIO w Opolu.

Gminy mogą pobierać opłaty adiacenckie, jeśli wartość nieruchomości zwiększa się w wyniku jej podziału albo dzięki zrealizowanym inwestycjom – np. budowie nowej drogi czy kanalizacji. W pierwszym przypadku opłata nie może być większa niż 30 proc. różnicy wartości nieruchomości, a w drugim może wynieść maksymalnie 50 proc. Na wszczęcie postępowania samorządy mają trzy lata od podziału nieruchomości albo stworzenia warunków do podłączenia nieruchomości do nowych urządzeń infrastruktury lub umożliwienia korzystania z drogi.

W gminie Turawa ten termin został przekroczony przy okazji budowy sieci kanalizacyjnej, za którą gmina zapłaciła ponad 185 tys. zł. W przyszłości takich sytuacji może być więcej, bo w czerwcu do I czytania w Sejmie skierowano komisyjny projekt nowelizacji ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 344 ze zm.), skracający trzyletni termin do 1,5 roku (druk nr 443).

– Gminy nie mają zasobów, żeby sprawnie przeprowadzić postępowania, i ciągną się one latami. Do tego brakuje pieniędzy na fachowe opinie biegłych o wzroście wartości nieruchomości. Na tym tracą samorządy, bo opinie przygotowane za stawki znacznie odbiegające od tych rynkowych są słabej jakości – podkreśla Piotr Jarzyński, prawnik z Kancelarii Prawnej Jarzyński & Wspólnicy, ekspert Komitetu ds. Nieruchomości Krajowej Izby Gospodarczej.

W Komprachcicach i w Dobrzeniu Wielkim włodarze w ogóle nie przygotowali projektów uchwał w sprawie wprowadzenia opłaty. Pozbawiło to ich możliwości pozyskania funduszy związanych z kosztownymi inwestycjami. W pierwszej gminie za budowę i przebudowę infrastruktury drogowej i pieszo-rowerowej zapłacono ponad 1,65 mln zł. Z kolei w Dobrzeniu Wielkim przeprowadzono 14 inwestycji na łączną kwotę 3,1 mln zł.

Samorządowcy różnie interpretują możliwość pobierania opłat. Część z nich uważa, że nie są one obowiązkowe, ponieważ przepisy mówią wprawdzie o tym, że rada gminy uchwala ich wysokość, ale wójt, burmistrz albo prezydent miasta może je ustalić w konkretnych przypadkach. – Dopóki jestem burmistrzem, nie zamierzam pobierać opłat od mieszkańców, którzy mają u nas domy, gdy ich wartość wzrośnie z tego tytułu, że gmina zainwestuje np. w uzbrojenie terenu. To element promocji gminy i zachęta do zamieszkania u nas – tłumaczy Eugeniusz Gołembiewski, burmistrz miasta Kowal (woj. kujawsko-pomorskie), któremu NIK w jednym z wcześniejszych raportów wypomniała brak uchwały i niepobieranie opłat. – Nie zlekceważyliśmy zaleceń NIK, ale rada gminy nie zgodziła się na zmianę naszej polityki w tym zakresie. Uznała, że jest to właściwa forma zabiegania o mieszkańców – dodaje włodarz. RIO uważa jednak, że takiej dowolności w interpretacji przepisów nie powinno być. – Stanowisko regionalnych izb obrachunkowych jest takie, że zgodnie z generalną regułą z ustawy o finansach publicznych opłaty adiacenckie powinny być pobierane – podkreśla Grzegorz Czarnocki. ©℗