Oddziały ginekologiczno-położnicze, w których rodzi się mało dzieci, nie dysponują odpowiednią kadrą i na siebie nie zarabiają. W maju resort zdrowia rozpocznie rozmowy o zmianach m.in. z samorządowcami.
Ministerstwo Zdrowia od dłuższego czasu zapowiada reformę porodówek. Te, w których rodzi się najmniej dzieci, powinny zostać zlikwidowane. Ich utrzymywanie jest nie tylko nierentowne, ale przede wszystkim – niebezpieczne. Teraz jest na to dobry czas.
– Oddziały ginekologiczno-położnicze, nawet te najmniej oblegane, nie stoją puste. Niezależnie od tego, jak silne są argumenty dotyczące bezpieczeństwa pacjentek i ekonomii, to likwidacja jakiegokolwiek oddziału jest decyzją wysokiego ryzyka politycznego. Przed wyborami nikt nie był skory do podejmowania takich kroków. Teraz może być łatwiej podjąć takie decyzje – tłumaczy Grzegorz Kubalski, zastępca dyrektora biura Związku Powiatów Polskich.
Minister zdrowia najwyraźniej ma tego świadomość.
– Jesteśmy po wyborach samorządowych, od maja rozpoczynamy rozmowy z dyrektorami regionalnymi NFZ, ze starostami, z marszałkami. Dogadujemy się co do tego, jakich szpitali, jakich świadczeń zdrowotnych potrzebujemy na danym terenie, żebyśmy nie podkupowali sobie lekarzy, żeby w szpitalach było dokładnie to, czego potrzebują ludzie – zapowiadała na antenie Radia Zet Izabela Leszczyna.
Szczegóły zmian
W odpowiedzi na interpelację poselską ministerstwo podało więcej szczegółów. Po pierwsze, jest rozważane przyjęcie kryterium minimalnej liczby porodów jako warunku funkcjonowania oddziału ginekologiczno-położniczego w ramach sieci. Wartość graniczna może wynieść 400 porodów rocznie. Po drugie, NFZ wraz z Ministerstwem Zdrowia pracują nad kryterium geograficznym. Pacjentki muszą mieć zapewniony dostęp do porodówki także na obszarach najsłabiej zaludnionych. Ma więc być wprowadzony specjalny ryczałt dla oddziałów porodowych, które mają mniej niż 600 porodów rocznie, ale jednocześnie zapewniają dostępność do świadczeń. Po trzecie, chodzi o jakość. Rozważa się wprowadzenie wsparcia dla oddziałów z największą liczbą porodów, w tym tych ze znieczuleniem.
– Zbyt niska liczba porodów przekłada się na ogólnie niższą jakość świadczeń, a w szczególności stwarza większe ryzyko powikłań. Ponadto realizacja zbyt małej liczby porodów na oddziale nie pozwala na wygenerowanie wystarczających przychodów, które zapewniłyby funkcjonowanie takiego oddziału na wystarczającym poziomie, zarówno w aspekcie sprzętowym, jak i kadrowym. Jest to jedna z przyczyn niskiej jakości świadczonych usług, która wiąże się m.in. z brakiem anestezjologów, a tym samym z brakiem stosowania znieczulenia przy porodzie – wyjaśnia Wojciech Konieczny, wiceminister zdrowia.
Potwierdzają to specjaliści.
– Mniej niż 400 porodów rocznie oznacza jeden poród dziennie. Szpital musi jednak utrzymywać pełen personel, aby zapewnić każdej rodzącej i dziecku bezpieczeństwo. To absurd z punktu widzenia ekonomicznego. Wyceny porodów są niskie – mówi prof. Piotr Sieroszewski, prezes Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników, kierownik I Katedry Ginekologii i Położnictwa Kliniki Medycyny Płodu i Ginekologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Dodaje, że w takim szpitalu przy zmieniającej się kadrze, lekarz może widzieć poród raz na kilka dni. Nie możemy więc mówić o podtrzymywaniu umiejętności, a co dopiero o ich rozwijaniu.
– Przebieg porodu może zaskoczyć lekarza, który nie będzie miał wystarczających kompetencji. W takich szpitalach dochodzi do największej liczby powikłań – podkreśla prof. Piotr Sieroszewski.
Lekarze są sceptycznie nastawieni do kryterium geograficznego.
– Lepiej poprawić system transportu, niż utrzymywać oddziały, na których personel nie ma odpowiedniego doświadczenia – mówi Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie, specjalista położnictwa i ginekologii.
– Na Zachodzie na oddziałach położniczych jest 5–6 tys. porodów rocznie. Taniej, łatwiej i bezpieczniej jest kupić helikopter i wozić rodzące helikopterem, niż utrzymywać porodówki co kilkanaście kilometrów. W Wielkiej Brytanii to zdaje egzamin – dodaje prof. Piotr Sieroszewski.
Koordynacja szpitali
Są też inne pomysły na wyjście z impasu.
– Pacjentki nie powinny być zmuszane do pokonania dłuższej trasy niż ok. 50 km. Jeśli odległość byłaby większa, porodówkę należy utrzymać, ale poród powinien być nadzorowany przez szpital referencyjny, a pacjentki, u których rozwiązanie może być trudniejsze, powinny być od razu kierowane do szpitala referencyjnego – mówi prof. Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali. I dodaje, że w większych szpitalach jest łatwiej o znieczulenie. Jego zdaniem dobrym rozwiązaniem byłyby konsorcja koordynowanej ochrony zdrowia.
– Do znieczulenia pacjentki anestezjolog mógłby przyjechać, pracując w jednej organizacji, mając wsparcie centrum koordynacji – wyjaśnia prof. Jarosław Fedorowski.
Zaznacza również, że należy przyjrzeć się wymaganiom stawianym personelowi. Liczba lekarzy w Polsce mieści się w średniej unijnej. Natomiast wymagania w obszarze anestezjologii i intensywnej terapii są bardzo wysokie.
– W wielu krajach pielęgniarki anestezjologiczne mogą wykonywać więcej procedur samodzielnie lub pod ogólnym nadzorem lekarza – mówi prof. Fedorowski. ©℗
opinia
Zostawmy oddziały ginekologiczne
O likwidacji oddziałów ginekologiczno-położniczych, w których jest mniej niż 400 porodów rocznie, mówi się od lat. Samorządowiec, który zamknie szpitalny oddział, musi się jednak liczyć z tym, że przegra wybory. Bez znaczenia jest to, że oddział jest nierentowny. Kobiety wolą jednak rodzić tam, gdzie jest bezpieczniej i poród przebiega w lepszych warunkach. Starannie wybierają miejsce porodu i lekarza prowadzącego ciążę. Wcale nie chodzi o to, by było blisko. Dlatego oddzielmy ginekologię od położnictwa. Niech w szpitalach zostaną oddziały ginekologiczne. To one, ze względów demograficznych, będą bardziej potrzebne. Koncentrujemy się na kwestiach związanych z rozrodczością. A nawet do 8 mln kobiet w Polsce ma problem z nietrzymaniem moczu. Temu nie poświęca się kampanii społecznych, o tym się nie debatuje. W przypadku rezygnacji z położnictwa mieszkańcom powinno się zaproponować w zamian rozszerzenie innych usług, np. rehabilitacyjnych czy opieki długoterminowej. Ministerstwo Zdrowia wraz z samorządami powinny zrobić bilans świadczeń bardziej i mniej potrzebnych. W ten sposób można dostosować ochronę zdrowia do zmian demograficznych i zmodernizować szpitale. ©℗