Wyniki wyborów w województwach pokażą potencjał ugrupowań koalicyjnych i mogą zdecydować, który ze scenariuszy na eurowybory będzie realizowany.

Koalicja Obywatelska celuje w pierwsze miejsce, bo chce pokazać, że trend osłabiania PiS jest kontynuowany, a partia Tuska wygrywa już nie tylko w sondażach, lecz także w realnym wyborczym starciu. Równoległy cel to odbicie z rąk PiS jak największej liczby sejmików. – Chcemy odzyskać władzę tam, gdzie PiS rządzi od pięciu lat. Liczymy na odbicie łódzkiego i dolnego śląska. Walczymy też o województwa południowe i wschodnie – mówi Jan Grabiec z KO.

To w dużej mierze będzie zależało od wyniku Trzeciej Drogi. Dlatego liderzy tego ugrupowania w ostatnich dniach kampanii koncentrują uwagę na wschodniej części Polski. – Naszym celem będzie wszystko, co jest lepsze od wyniku jesiennego – mówi Krzysztof Paszyk szef klubu ludowców. Jak pokazują ostatnie sondaże i układane na ich podstawie prognozy, sytuacja jest płynna i o tym, ile sejmików utrzyma PiS, będą decydowały dosłownie pojedyncze mandaty. – Mamy naprawdę dobrych kandydatów i liczymy, że dzięki naszym radnym uda się przechylić szalę i przeprowadzić sejmiki na stronę demokratyczną oraz zapewnić, że w większości z nich będzie rządziła koalicja partii demokratycznych, a nie PiS z Konfederacją – mówi szef klubu Polska 2050 Mirosław Suchoń.

Wynik Trzeciej Drogi jest ważny, bo w skali kraju to ugrupowanie ma szanse na ponad 100 mandatów, gdy wynik trzeciego ugrupowania koalicji, czyli Lewicy, będzie dużo słabszy. – Liczymy, że uda nam się zdobyć 8–9 proc. To powinno dać nam kilkanaście mandatów w sejmikach – mówi nam jeden z przedstawicieli formacji.

Wybory sejmikowe to pierwszy po parlamentarnych realny test potencjału koalicyjnych ugrupowań. Widać to było już na starcie kampanii, gdy Donald Tusk napisał na portalu X „Taktyczne głosowanie części zwolenników Koalicji Obywatelskiej na Trzecią Drogę pozwoliło nam odsunąć PiS od władzy. W tych wyborach jedynym kryterium będą nasze własne przekonania”. Identyczny wpis zamieścił Robert Biedroń z Lewicy. Obaj wskazali w ten sposób własnym wyborcom, by koncentrowali głosy zgodnie ze swoimi preferencjami.

Wyniki wyborów sejmikowych będą najpoważniejszym realnym sondażem, na podstawie którego koalicyjne partie pokażą swoje wyborcze potencjały już w momencie, gdy są u władzy. To będzie też pokaz słabości lub siły przed startującą kampanią do wyborów europejskich i podstawa do decyzji o tym, w jakim szyku pójdą do nich partie koalicyjne.

Na dziś, jeśli chodzi o wybory europejskie, teoretycznie możliwe są trzy scenariusze. Najmniej prawdopodobny to wspólna lista, czyli jeszcze rok temu przedmiot marzeń sporej części wówczas opozycyjnego elektoratu, i poniekąd powtórzenie koalicji europejskiej sprzed czterech lat (wówczas osobno poszło ugrupowanie Roberta Biedronia). Ale dziś o żadnym z tych wariantów nie ma mowy. – Nie chcemy powtórki sprzed pięciu lat, gdy wzięliśmy na listy polityków lewicy, a oni poszli do innej frakcji w PE – słyszymy w KO, co kładzie kres nie tylko pomysłowi jednej listy, lecz także ewentualnemu aliansowi z lewicą.

To oznacza, że koalicja pójdzie w dwóch lub trzech blokach. W każdym z tych wariantów lewica będzie osobno. – Będziemy startować w swoim koalicyjnym bloku z Partią Razem, Unią Pracy i PPS – mówi wicepremier Krzysztof Gawkowski. Jak dodaje, celem formacji będzie zdobycie powyżej 10 proc. głosów, co powinno przełożyć się na 5–6 mandatów w PE.

– Warto myśleć i rozmawiać o uzyskaniu czegoś szerszego, stworzenie sojuszu niebiesko-zielono-żółtego nie jest złym pomysłem – mówi Krzysztof Paszyk. Taki scenariusz na pewno maksymalizowałby wynik koalicji i zapewnił jej bezdyskusyjnie pierwsze miejsce, ale jest jeden szkopuł. O ile KO i PSL są w jednej frakcji w Parlamencie Europejskim, czyli Europejskiej Partii Ludowej (ang. skrót EPP), to Polska 2050 jest we frakcji Odnówmy Europę, czyli Renew Europe związanej z Emmanuelem Macronem. – Tuskowi zależy na tym, by mieć największą grupę narodową w EPP – słyszymy od jednego z polityków koalicji. Taki atut będzie ważny w europejskich rozgrywkach Tuska o miejsce w Komisji Europejskiej dla Polaka. Według nieoficjalnych informacji oferta ze strony KO jest taka, że jeśli Polska 2050 ma iść razem z KO, to tylko pod warunkiem, że jej posłowie zostaną potem w EPP. Do czego akurat Polska 2050 nie jest skłonna.

Dlatego najbardziej prawdopodobny jest dziś scenariusz powtórki z wyborów z października, czyli startu Polski 2050 i PSL na jednej liście. – Dziś wiemy już, że na pewno nie będzie wspólnej listy wszystkich ugrupowań demokratycznych, a wyborcza koalicja Polski 2050 z KO jest niemożliwa. Myślę, że pójdziemy do wyborów europejskich razem z PSL jako Trzecia Droga. To oferta, która w tej walce skrajności jest dla wielu obywateli interesująca i odpowiada na ich oczekiwania. Po co likwidować formułę, która jest sprawdzona – mówi szef klubu Polska 2050 Mirosław Suchoń. Głosy, że taki wariant jest w grze, słychać także ze strony PSL. W konsekwencji po wyborach parlamentarzyści obu grupowań rozeszliby się do innych frakcji.

O tym, który z dwóch ostatnich wariantów zostanie wybrany, zdecyduje wynik wyborów do sejmików. Dobry wynik Trzeciej Drogi będzie potwierdzał, że warto dalej iść razem. Natomiast jeśli coś pójdzie źle, to zwłaszcza ludowcy mogą chcieć wrócić do sprawdzonego aliansu z KO. ©℗