Determinacja jest ogromna, Nie walczymy tylko o siebie, ale o przyszłość państwa – mówi SERWISOWI GAZETAPRAWNA.PL Urszula Łobodzińska, wiceprzewodnicząca związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ „Ad Rem”, przedstawicielka Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Publicznej.

Jutro odbędzie się „Marsz Gniewu” sfery budżetowej. Dlaczego zdecydowaliście się na protest na ostatnią chwilę, czyli we wrześniu na miesiąc przed wyborami, a nie np. przed wakacjami?

Byliśmy gotowi do protestu przed wakacjami, ale odstąpiliśmy do niego, po tym jak NSZZ Solidarność ogłosiła, że wynegocjowała porozumienie z rządem, w którym zagwarantowane zostało 8 proc. podwyżki dla pracowników. Problem pojawił się, gdy nie mogliśmy doprosić się treści porozumienia, a KPRM na swojej stronie zamieścił informacje, że chodzi o jednorazowy dodatek. Poprosiliśmy więc Kancelarie Premiera o udostępnienie dokumentu i te informacje się potwierdziły. Do tego w ustawie okołobudżetowej zapisano, że związki zawodowe, które do tej pory mogły uzgadniać zasady podziału dodatkowych środków na wynagrodzenia z pracodawcami, tym razem nie mają do tego prawa. Dlatego uznaliśmy, że musimy zareagować. Przyszły jednak wakacje, które nie są dobrym momentem na akcje protestacyjne. Ale wrzesień już tak. Szczególnie, że wchodzimy w gorący okres przed wyborczy. To święto demokracji, a tym samym najlepszy moment na dyskusje nie tylko o naszej sytuacji, ale też o tym, jak ma wyglądać państwo.

Co „Marsz Gniewu” oznacza dla zwykłych obywateli, poza utrudnieniami na ulicach Warszawy?

Jeśli pyta Pani o paraliż w urzędach, to nie należy go oczekiwać. Będzie oczywiście mniej osób w pracy, bo przyjeżdżają na protest. Pozostali jednak zostają, więc będą wykonywać swoje obowiązki.Dodam też, że paraliż urzędów dzieje się już sam, bez konieczności podejmowania dodatkowych inicjatyw. Pracownicy budżetówki masowo odchodzą do prywatnych firm, gdzie mogą liczyć na lepsze zarobki. Podam przykład jednego z sądów okręgowych, gdzie w kwietniu ogłoszono nabór dla protokolantów. Do zagospodarowania było 60 miejsc. Zgłosiło się siedmiu kandydatów. Sądy mają wciąż problem z wypełnieniem wakatów w zespołach opiniotwórczych, składających się z psychologów, psychiatrów. Od roku nie mogą nikogo znaleźć do pracy, bo nikt nie zgłasza się na konkursy. Efekt ciągle wydłużające się okresy na załatwienie spraw, np. na wyznaczenie rozprawy rozwodowej czeka się już rok. Podobnie jak wpis do księgi wieczystej.

ikona lupy />
Urszula Łobodzińska, wiceprzewodnicząca związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ „Ad Rem” / Agencja Gazeta / mat. pras.

Problem też w tym, że nasze możliwości są ograniczone. Większość grup zawodowych, które wezmą udział w piątkowym proteście nie ma prawa do strajku. To wiąże nam nieco ręce w zakresie podejmowania działań, które mogłyby bardziej zwrócić uwagę na nasza sytuację.

Co zatem, gdy piątkowa akcja protestacyjna nie przyniesie żadnego skutku?

Wtedy trzeba będzie pomyśleć o zaostrzeniu akcji protestacyjnej.

Jeszcze przed wyborami, czy już po wyborach?

Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła.

Ale jak, skoro możliwości macie ograniczone?

Jak pokazuje przeszłość mamy różne sposoby protestowania i wywierania wpływu na rządzących. Przypomnę o marszach przed budynkami sądów, ubieraniu się na czarno, czy braniu wolnego w celu podratowaniu zdrowia. Poza tym, niektóre grupy zawodowe mają jednak prawo do strajku. Nie wykluczone więc, że skorzystają z przysługującego im prawa. Bo dodam, że to co nam się udało osiągnąć na dziś to ogromne porozumienie związków zawodowychzrzeszonych w dwóch centralach związkowych i nie tylko. Dziś ponad 27 organizacji mówi jednym głosem. Tak silni nie byliśmy od dawna. Takiego pospolitego ruszenia nie było od 2015 r.

O co dziś walczy sfera budżetowa?

O podwyżki. A dokładnie o wzrost pensji o 20 proc. jeszcze w tym roku, z wyrównaniem od lipca oraz o 24 proc. od stycznia 2024 r. To ma zapewnić nam przywrócenie naszej pensji do poziomu sprzed inflacji. Przypomnę, od 2020 r. skumulowana inflacja wyniosła 40 proc. W tym czasie pensje w budżetówce wzrosły o 7,8 proc.

Chcemy też wprowadzenia rozwiązań systemowych, które sprawią, że będą chętni do pracy w sadach, prokuraturach, szkołach, ZUS i innych urzędach i instytucjach publicznych nie będziemy musieli wychodzić co roku na ulice, by walczyć o swoje. Oczekujemy w związku z tym powiązania naszych wynagrodzeń z przeciętnym w gospodarce narodowej.

Domagamy się również przywrócenia prawa do strajku. Zawarliśmy umowę społeczną: państwo dba o nasze interesy, a my sumiennie wypełniamy nasze obowiązki i nie strajkujemy. My się z tej umowy wywiązujemy, niestety nie możemy tego samego powiedzieć o rządzie. Uważam, że powinniśmy zyskać prawo do strajku, wówczas sprawdzilibyśmy, czy faktycznie rząd wywiązuje się z tej umowy. Jeśli tak jest, to nie powinno być żadnych obaw. To byłby dobry sprawdzian.

Jak ocenia Pani szanse piątkowego marszu?

Trudno powiedzieć. Np. ostatni protest pracowników sądów i prokuratury miał miejsc w 2021 r. Wówczas wywalczyliśmy 4,37 proc. podwyżki, czyli 198 zł. Dziś nasza determinacja jest jednak większa. Jutro się będzie można o tym przekonać. W proteście weźmie udział kilkanaście tysięcy osób. Tylko z naszej organizacji będzie 11 autokarów. A protestować będą pracownicy m.in. sądownictwa, prokuratury, ZUS-u, Państwowej Inspekcji Pracy, pracownicy cywilni służb mundurowych, strażacy, pracownicy samorządowi, poradni psychologiczno-pedagogicznych, ochotniczych hufców pracy, instytucji kultury i sztuki, psycholodzy, kierowcy autobusów i motorniczy tramwajów warszawskich, pracownicy Biblioteki Narodowej w Warszawie.

rozmawiała Patrycja Otto