Coraz więcej samorządów tworzy budżety partycypacyjne. To bardzo dobra inicjatywa. W skrócie polega na tym, że część pieniędzy przeznaczanych na rozwój gminy nie jest wydawana zgodnie z wolą urzędników, lecz na podstawie pomysłów mieszkańców. Zgłaszają oni swoje idee, a potem ogół obywateli głosuje. Projekty, które uzyskają największe poparcie, są realizowane.
Coraz więcej samorządów tworzy budżety partycypacyjne. To bardzo dobra inicjatywa. W skrócie polega na tym, że część pieniędzy przeznaczanych na rozwój gminy nie jest wydawana zgodnie z wolą urzędników, lecz na podstawie pomysłów mieszkańców. Zgłaszają oni swoje idee, a potem ogół obywateli głosuje. Projekty, które uzyskają największe poparcie, są realizowane.
Tyle że każdy projekt musi przejść kontrolę merytoryczną przeprowadzaną przez urzędników. I to jest etap zdecydowanie najciekawszy, a bez wątpienia – najzabawniejszy. Właśnie na tym etapie jest teraz budżet partycypacyjny w Warszawie. Odbywają się spotkania projektodawców z urzędnikami, na których ci ostatni sugerują ostatnie szlify w projekcie, tak by dany projekt przeszedł etap kontroli merytorycznej. I na jedno z takich spotkań poszedłem.
Pewien pan zaproponował, aby w jednym z warszawskich lasów odbywała się nauka nordic walkingu. W tym celu należy zakupić kijki oraz opłacić instruktora. Pomysł, wydawałoby się, niekontrowersyjny. Nic z tego! Głos zabiera urzędniczka: „A bo wie pan, te kije to pokradną szybko. Szkoda pieniędzy”. Jej koleżanka znalazła więc salomonowe rozwiązanie: „A może po prostu zrobić by tę naukę nordic walkingu na sucho, bez kijków?”.
Mężczyzna, oaza spokoju. Popatrzył na obie panie, uśmiechnął się i już nic nie powiedział. Ja też zaniemówiłem. A w kilka minut później siedziałem już ze szczęką opadłą do podłogi. Inny pomysłodawca stwierdził, że w tym samym lesie, w którym miała być nauka nordic walkingu, należy stworzyć ścieżkę zdrowia. Co kilkaset metrów stałoby urządzenie, na którym można wykonać ćwiczenia na daną grupę mięśni. Ot, taka siłownia plenerowa, tyle że do poszczególnych stacji trzeba dobiec.
Na to huknął przedstawiciel lasów miejskich: „Urządzenia w lesie?! Nie wolno!”. Na szczęście w sukurs mieszkańcowi przyszła pani urzędniczka, która i w tym przypadku znalazła rozwiązanie. „To ja proponuję, by co kilkaset metrów przybić same tablice pokazujące, jak należy wykonywać ćwiczenia. A ludzie zobaczą i poćwiczą sobie w domu” – rzekła. Po spotkaniu wiem jedno: budżet partycypacyjny to dobry pomysł. Ale ja jednak w przyszłości, zgodnie z pani radą, zostanę w domu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama