Mieszkańcy mieli sami decydować, na co przeznaczyć część pieniędzy z miejskiej kasy. W efekcie ruchy miejskie mówią o oszustwach, eksperci o bezprawiu, a obywatele narzekają, że urzędnicy się z nikim nie liczą.
/>
Od kilku lat największe polskie miasta reklamują stworzone przez siebie budżety partycypacyjne. Z każdym rokiem można jednak dostrzec coraz więcej nieprawidłowości. Między innymi dlatego, że brakuje przepisów rangi ustawowej, które tworzyłyby podwaliny pod konkursy. W efekcie w każdej gminie wyglądają one inaczej i często są przeprowadzane w nieprzemyślany sposób.
– Głównym problemem związanym z funkcjonowaniem budżetów partycypacyjnych w Polsce jest brak podstawy prawnej do ich wprowadzania. Skutkuje to ogólnym chaosem i różnymi dziwnymi rozwiązaniami – potwierdza Szymon Osowski, ekspert Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Prawnik tłumaczy, że najczęściej wykorzystywany jest mechanizm art. 5a ustawy o samorządzie gminnym, czyli konsultacje społeczne. Tyle że to szukanie podstawy prawnej do funkcjonowania budżetu obywatelskiego na siłę. – Gdy nie ma konkretnej podstawy prawnej, to każdy sobie ustala, co chce i jak chce – twierdzi Szymon Osowski.
Nieobywatelskie zagospodarowanie
Rzeczywiście z naszych ustaleń wynika, że w każdym mieście problemy są trochę inne. Tak samo jak zupełnie inne są regulaminy tworzenia projektów, na które obywatele chcą pozyskać finansowanie.
Przykłady? W Warszawie, na Targówku, największą bolączką dla społeczników są plany zagospodarowania przestrzennego. Ogólna zasada jest bowiem taka, że projekt może być realizowany na gruncie, którego właścicielem jest dzielnica lub miasto stołeczne Warszawa. Już to istotnie ogranicza możliwość wybrania atrakcyjnego miejsca pod inwestycję. Na Targówku zaś przytłaczająca większość ma wpisany w planie cel albo mieszkaniowy (zabudowa wielorodzinna), albo budowę parkingów. W efekcie projekty takie jak stworzenie podświetlanej fontanny, wybiegu dla psów czy strzelnicy z łuku nie mogą być tworzone na tych terenach.
– Po zwróceniu na to uwagi urzędnikowi w Urzędzie Dzielnicy Warszawa-Targówek usłyszałem, że miejsca postojowe są ważniejsze niż park dla emerytów – twierdzi jeden z lokalnych działaczy społecznych. – Gdy zaś powiedziałem, że przecież wiele działek pod zabudowę mieszkaniową stoi odłogiem od wielu lat i to marnowanie tych terenów, stwierdzono, iż może kiedyś skusi się na nie jakiś deweloper, więc dzielnica nie będzie przeznaczała potencjalnie dochodowego gruntu na projekt obywatelski – dodaje. W efekcie jest tak, że projektujący zatoki parkingowe czy ścieżki rowerowe nie mają problemu ze znalezieniem terenu pod inwestycję, ale zabiegający o rozwój terenów zielonych wymagających więcej miejsca niż trawnik pomiędzy blokami już odbijają się od ściany.
Justyna Piwko z centrum komunikacji społecznej Urzędu m.st. Warszawy wyjaśnia, że decyzje dotyczące warunków zgłaszania projektów w zakresie terenu, na którym mają być realizowane, to w znaczącej mierze ustalenia dzielnic. – Dlatego nie można stwierdzić, że jest to zasada ogólnowarszawska – mówi Piwko.
Jak jest w innych miastach? Przykładowo władze Krakowa deklarują, że u nich tego typu problemów nie ma, przy czym inwestycje powinny być drobne. – Na terenie Krakowa wciąż pozostają miejsca, które są wyłącznie własnością gminy, na których z korzyścią dla okolicznych mieszkańców można przeprowadzać drobne inwestycje, jak chociażby budowę siłowni na wolnym powietrzu czy wybiegów dla zwierząt – zapewnia Mateusz Płoskonka, zastępca dyrektora wydziału spraw społecznych Urzędu Miasta Krakowa.
Ogólnodostępne szafki
Kolejny problem dotyczy jednego z kryteriów dopuszczenia projektu do głosowania: ogólnodostępności. Zasada jest bowiem taka, że obywatelska inicjatywa powinna służyć maksymalnie dużej liczbie mieszkańców. Tyle że i tu dochodzi do nieprawidłowości. Idealnie ilustruje to przykład żłobków i przedszkoli zabiegających o inwestycje. W opisie projektu zaznaczają, że „spełnia on kryterium ogólnodostępności poprzez organizację dni otwartych na terenie placówki”. Mówiąc prościej, przedszkole zabiega o pieniądze na stworzenie nowego placu zabaw, z którego na co dzień będą mogły korzystać dzieci uczęszczające do tego przedszkola. Dwa razy w roku zostanie jednak zorganizowany dzień otwarty, gdy przedszkole będzie dostępne dla wszystkich (i będzie zachęcało do zapisania do niego dzieci). I już to w ocenie wnioskodawców oznacza spełnienie warunku ogólnodostępności. Teoretycznie ograniczeniem dla takich praktyk powinno być to, że o finansowanie projektu mogą zabiegać osoby fizyczne. Przedszkole, żłobek czy szkoła tego warunku nie spełniają. W praktyce wnioski są składane przez pracowników tych jednostek, np. dyrektora placówki.
– Oceny tego, czy dany projekt jest ogólnodostępny, dokonają zespoły ds. budżetu partycypacyjnego w każdej z dzielnic składające się z mieszkańców, urzędników i przedstawicieli organizacji pozarządowych – tłumaczy Justyna Piwko. Ale po chwili dodaje jeszcze, że ostatecznie na etapie głosowania to mieszkańcy będą oceniać, czy ich zdaniem projekt jest wystarczająco ogólnodostępny.
Tym sposobem mieszkańcy Warszawy za kilka miesięcy najprawdopodobniej zdecydują, czy w jednym ze stołecznych liceów powinno zostać wstawionych 700 szafek na książki i buty. Oczywiście dostępnych dla wszystkich mieszkańców Warszawy. Wnioskodawca zapewnia, że jeśli tylko osoba nieuczęszczająca do szkoły będzie chciała przechować na jej terenie swoje buty, będzie mogła to uczynić.
Kryterium ogólnodostępności może w najbliższych latach nastręczać coraz większych kłopotów, gdyż za Warszawą inne miasta również zaczęły go wpisywać jako wymóg stawiany obywatelskiej inicjatywie.
– Zapis mówiący o tym, że realizowane zadania muszą spełniać kryterium ogólnodostępności dla mieszkańców, pojawił się w tegorocznej edycji po raz pierwszy – mówi Mateusz Płoskonka z Krakowa. Od tego roku zadania realizowane w szkołach czy przedszkolach będą musiały być skierowane do szerszej grupy osób niż tylko uczniowie danej placówki, np. poprzez ogłoszenie otwartego naboru do udziału w przedsięwzięciu zaplanowanym w projekcie.
– O skuteczności wdrożenia takiego kryterium będzie zatem można mówić dopiero wtedy, gdy zakończy się głosowanie w ramach trzeciej edycji budżetu obywatelskiego, a projekty będą w trakcie realizacji – wskazuje Płoskonka.
Niejasne głosowania
Poszczególne urzędy nie były chętne do dzielenia się z nami swoimi spostrzeżeniami. Co innego ruchy miejskie. I tak na przykład w Poznaniu obywatele nie dostrzegli problemu związanego czy to z kryterium ogólnodostępności, czy z restrykcyjnymi planami zagospodarowania przestrzennego. Ich zdaniem dochodzi jednak do nieprawidłowości na etapie wybierania projektów do realizacji.
– Zgłaszano bardzo dużą liczbę kart do głosowania o co najmniej dyskusyjnej uczciwości. Za ludzi niepełnosprawnych lub bez dostępu do komputera ktoś mógł pobrać kartę do głosowania – tłumaczy Paweł Głogowski ze Stowarzyszenia Ulepsz Poznań. I tak – kontynuuje Głogowski – jedna duża fundacja zbierała tysiąc kart w taki sposób, a następnie przynosiła już wypełnione do urzędu. Urzędnicy zaś się pogubili. Jednego dnia dopuszczali pobieranie kart dla osób, które nie mogły tego samodzielnie uczynić, by innego dnia takiej praktyki zabraniać. Inny przykład nieprawidłowości, o którym wspominają społecznicy z Ulepsz Poznań, to przypadek dużej poznańskiej fundacji, która dzierżawi od miasta teren rekreacyjny nad Maltą. – W umowie z miastem zobowiązała się do inwestowania w ten teren. Wykorzystuje do tego budżet obywatelski. Ta fundacja też zbierała głosy głównie na pobieranych kartach papierowych, a nie w internecie – przybliża sprawę Głogowski.
OPINIA EKSPERTA
Ograniczenia związane z zagospodarowaniem terenów miejskich przy okazji tworzenia projektów miejskich w ramach budżetów partycypacyjnych obrazują jeszcze jeden problem. Polega on na braku realnego wpływu większości społeczności lokalnych na zagospodarowanie terenów miejskich.
Może to zmienić jedynie szersza modyfikacja formuły opracowywania aktów planowania przestrzennego i zwiększenie roli mieszkańców przy decydowaniu o przeznaczeniu terenów publicznych. Tutaj również, przed np. uchwaleniem planu miejscowego dla terenów publicznych, przedstawiciele społeczności lokalnej mogliby zgłaszać propozycje ich zagospodarowania. Takie rozwiązanie zmobilizuje władze miejskie do bardziej aktywnego zagospodarowywania tych terenów, także przy uwzględnieniu coraz większych potrzeb związanych z budżetami partycypacyjnymi.