Część urzędów miejskich nie wywiązuje się z obowiązku posiadania aut elektrycznych we flocie użytkowanych pojazdów. Samorządowcy tłumaczą to kwestią finansów i źle skonstruowanych przepisów
Dwa tygodnie temu pisaliśmy w DGP o problemach ministerstw i urzędów centralnych z elektrykami. Uchwalona na początku 2018 r. ustawa o elektromobilności nakłada na jednostki samorządu terytorialnego, w których mieszka powyżej 50 tys. osób, obowiązek posiadania aut elektrycznych we flocie użytkowanych pojazdów w obsługujących ich urzędach. Od 1 stycznia 2022 r. próg wynosi co najmniej 10 proc. (art. 68 ust. 2). Za półtora roku – 1 stycznia 2025 r. – wymagane minimum wzrośnie do 30 proc. (art. 35 ust. 1).
Tyle w teorii. Jak wygląda praktyka? Z odpowiedzi udzielonych DGP wynika, że trzy miasta wojewódzkie – Lublin, Bydgoszcz i Kielce – nie dysponują żadnym pojazdem elektrycznym w urzędowych flotach. Głównym powodem były finanse.
– Gdybym miała odpowiedzieć jednym zdaniem, ceny pojazdów elektrycznych były i są zaporowe – tłumaczy Marta Stachowiak, rzeczniczka prasowa prezydenta Bydgoszczy. – Dotychczas budżet nam na to nie pozwolił. Realizacja zakupu pojazdów elektrycznych lub hybrydowych na potrzeby urzędu miasta uzależniona jest w znacznym stopniu od możliwości finansowych. Nie jesteśmy w tym odosobnieni, inne miasta także borykają się z tym problemem – słyszymy z kolei w kieleckim magistracie.
W nieoficjalnych rozmowach samorządowcy przyznają, że ustawowy sposób wyliczania wymaganej liczby samochodów elektrycznych jest źle przemyślany. Uderza przede wszystkim w małe miasta, w których urzędowe floty nie są rozbudowane. Według obowiązujących przepisów urząd, który posiada cztery pojazdy, nie musi mieć samochodu elektrycznego, bo jego flota jest zbyt mała. Z kolei magistrat, który dysponuje pięcioma pojazdami, musi mieć przynajmniej jedno auto zeroemisyjne. Taka sytuacja dotyczy m.in. Tarnowa i Konina.
– Byłoby nielogiczne, a nawet niegospodarne, aby kupować samochód elektryczny w sytuacji, gdy obecna flota urzędu jest w zupełności wystarczająca, a budżet miasta z powodu takiej, a nie innej polityki fiskalnej rządu został znacząco okrojony z wpływów z PIT. Tarnów ma inne, zdecydowanie ważniejsze dla mieszkańców potrzeby do zaspokojenia, więc zakup samochodu elektrycznego tylko dla spełnienia jakiejś normy nie jest obecnie priorytetem – mówi DGP rzecznik prezydenta miasta Ireneusz Kutrzuba. – Aktualnie wykorzystywane samochody są w miarę nowe i w dobrym stanie technicznym, wobec czego nieuzasadnione ekonomicznie było zastępowanie ich nowymi samochodami zeroemisyjnymi – wskazuje Aneta Wanjas z konińskiego magistratu. Oba miasta zapewniają jednak, że przy kolejnych zakupach będą celować w pojazdy elektryczne.
Z kolei władze Legnicy zwracają uwagę, że wymiana floty wiąże się z koniecznością przeprowadzenia kosztownych remontów.
– Urząd miasta zlokalizowany jest w zabytkowej części miasta, która podlega ochronie przez wojewódzkiego konserwatora zabytków. Wybudowanie stacji dla pojazdu elektrycznego wymaga uzyskania wielu pozwoleń, odpowiednich projektów, a co z tym idzie – dodatkowych dużych nakładów finansowych – tłumaczy rzecznik urzędu Piotr Seifert.
Jeszcze inaczej do sprawy podchodzi Kędzierzyn-Koźle. Tamtejszy urząd, pomimo posiadania siedmiu pojazdów, nie dysponuje żadnym elektrykiem. W piśmie przesłanym DGP rzecznik prasowy Piotr Pękala sugeruje, że przepisy ustawy są źle skonstruowane, co miałoby powodować, że jednostki samorządu terytorialnego nie są zobowiązane do przestrzegania 10-proc. obowiązku.
„Językowa wykładnia art. 68 ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych wskazuje, że nie nakłada on obecnie obowiązków na żadną gminę – gdyż w porządku prawnym brak jest obecnie gmin, o jakich mowa w art. 35 i art. 36 ww. ustawy, skoro obecnie te przepisy nie obowiązują. Zgodnie z regułami wykładni językowej odesłanie zawarte w art. 68 ww. ustawy jest zatem odesłaniem pustym, a więc i norma, w tym przepisie zawarta, jest normą pustą tzn. bez adresatów” – czytamy w oświadczeniu.
Z takim tłumaczeniem nie zgadza się jednak Jan Wiśniewski, radca prawny, dyrektor Centrum Badania i Analiz Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych. – W naszej ocenie jest to interpretacja błędna. Jeżeli do wniosków przedstawianych przez gminę miałaby doprowadzić interpretacja literalna, to znaczy, że budzi ona bardzo poważne wątpliwości i dlatego należy wówczas posłużyć się innymi rodzajami wykładni (jak systemowa czy celowościowa), aby interpretowany przepis nie był pusty bądź niewykonalny – konkluduje rozmówca DGP. ©℗