Podsłuchy w urzędzie, groźby zwrotu dotacji, komornicy oraz kulawe budżety – dopiero co wybrani wójtowie, burmistrzowie i prezydenci poszukują pułapek zastawionych przez swoich poprzedników
Atmosfera w lokalnych urzędach jest napięta. Zwłaszcza w tych, w których doszło do zmiany władzy. Nowi włodarze obawiają się, że ich polityczni rywale na odchodne zostawili nie tylko całą masę kłopotów, ale też umyślnie zastawionych sideł.
Pluskwy w gabinecie
Przekonany o tym był nowy
prezydent Głogowa Rafael Rokaszewicz. Tuż po objęciu stanowiska zlecił zewnętrznej firmie z Wrocławia sprawdzenie wszelkich zakamarków w urzędzie miejskim pod kątem rzekomo zainstalowanych podsłuchów. Jak wyjaśnia nam jego rzeczniczka Marta Dytwińska-Gawrońska, impulsem do przeprowadzenia kosztującego 6 tys. zł audytu były doniesienia lokalnych dziennikarzy, którzy otrzymali cynk o podsłuchach w urzędzie.
– Ostatecznie jednak nie znaleziono żadnych urządzeń rejestrujących – przyznaje rzeczniczka prezydenta.
Podobna sytuacja miała miejsce w powiecie golubsko-dobrzyńskim (woj. kujawsko-pomorskie). Z tą różnicą, że tam urządzenie rejestrujące dźwięk rzeczywiście znaleziono. Pluskwę ukryto w sofie znajdującej się w gabinecie wicestarosty. Wcześniej samorządowcy nabrali podejrzeń, gdy poufne informacje dotyczące obsadzenia stanowisk po wyborach zaczęły wyciekać na zewnątrz. W starostwie nikt nie chciał sprawy skomentować. Nie wiadomo też, kto podsłuch mógł podłożyć i w jakim konkretnie celu. Policja umorzyła śledztwo.
Pieniądze do zwrotu
Niektórzy samorządowcy muszą zaczynać swoją kadencję od wyplątywania gminy z finansowych kłopotów, za które dziś obwiniają swoich poprzedników. Tego rodzaju problem stanął m.in. przed nowymi władzami Sanoka (poprzedni burmistrz rządził miastem przez 12 lat) w związku z prowadzonym od 2010 r. projektem „Przeciwdziałanie wykluczeniu cyfrowemu na terenie miasta Sanoka”.
– Władza Wdrażająca Programy Europejskie kwestionuje wydatki niekwalifikowane do projektu, na razie na kwotę 400 tys. zł – tłumaczy Rafał Jasiński z urzędu. Jak jednak podaje portal iSanok.pl, całkowita kwota do zwrotu może sięgnąć niemal 2 mln zł. Urzędnicy zapewniają nas, że ten scenariusz nie musi się ziścić, a miasto współpracuje w tej sprawie z kancelarią prawną.
Zajęcia komornicze
W trudnej sytuacji znalazła się gmina Szprotawa, przeciwko której komornik sądowy prowadzi postępowanie egzekucyjne. Poszło o rozliczenie wartej 100 mln zł inwestycji wodociągowo-kanalizacyjnej (umowę o
dofinansowanie inwestycji podpisały w sierpniu 2010 r. poprzednie władze). Teraz jeden z podwykonawców domaga się od gminy ponad 2 mln zł wraz z odsetkami, które wkrótce po wyborach – w połowie grudnia ubiegłego roku – zajął komornik.
Burmistrz Józef Rubacha przekonuje, że to nie on zawinił. „Pierwszy problem dotyczył swoistej kary za nieprawidłowe przeprowadzenie przetargu przez poprzednie władze. Tzw. korekta finansowa przyznanego
dofinansowania miała wynieść aż 25 proc. otrzymanej kwoty” – wspomina w styczniowym, specjalnym numerze Biuletynu Urzędu Miejskiego. Jednocześnie próbuje uspokoić mieszkańców: „Interweniowałem u Ministra Sprawiedliwości oraz w Ministerstwie Finansów. [...] Obiecuję Państwu, że nie cofnę się przed niczym, aby ustabilizować sytuację. Są pierwsze efekty naszych działań. Gminne konta zostały odblokowane. Komornik zwrócił nam już 480 tys. zł” – pisze burmistrz Rubacha.
Kukułcze jajo
W środowisku samorządowców szerokim echem odbiła się historia nowego burmistrza Pisza. Pomimo wygranych
wyborów Andrzej Szymborski dwukrotnie nie stawił się na ślubowanie. – Mówi się, że gdy zobaczył stan finansów gminy, odechciało mu się składać przysięgę – ironizuje w rozmowie z nami jeden z burmistrzów. Miasto jest zadłużone na ponad 60 mln zł, przy rocznym 100-milionowym budżecie. Faktem jest też, że nowo wybrany burmistrz dwukrotnie odraczał uroczystość zaprzysiężenia, aż ostatecznie zrobił to 12 grudnia. Gdyby nie to, premier Ewa Kopacz musiałaby wyznaczyć komisarza, a Pisz czekałaby powtórka z wyborów. Oficjalnie burmistrz całe zajście wytłumaczył problemami zdrowotnymi.
Zdaniem politologa dr. Rafała Chwedoruka z Uniwersytetu Warszawskiego takie zjawiska w momencie rotacji władzy w samorządach budzą niepokój. – W systemach o ustabilizowanej strukturze partyjnej partie wiedzą, że mogą wrócić do władzy, i nie zostawiają w budżetach kukułczych jaj dla następców, by samemu nie ponieść z tego tytułu konsekwencji za kilka lat, przy ewentualnym powrocie za stery. Natomiast u nas patrzy się krótkowzrocznie, a stanowiska traktowane są jak narzędzie zdobywania łupów. Trochę to przypomina mentalność słynnego „Wilka z Wall Street”, ale w przypadku Polski lokalnej wychodzi na to, że jakie Wall Street, taki wilk – kwituje ekspert.
28 samorządów do 17 listopada 2014 r. wprowadziło program naprawczy w związku z trudną sytuacją budżetową
2478 gmin jest w Polsce
49,5 tys. mandatów było do obsadzenia w wyborach (ok. 47 tys. radnych i ok. 2,5 tys. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast)