Konieczność wezwania przez sąd kilku tysięcy osób utrudnia kwestionowanie wyników wyborów. Prawnicy chcą zmiany regulacji
Maciej Białecki, pełnomocnik Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej (WWS), złożył protest przeciwko ważności wyborów samorządowych ze względu na mylące karty do głosowania w formie broszury. Sąd Okręgowy w Warszawie wezwał go do uzupełnienia braków formalnych wniosku, żądając m.in. 3585 odpisów protestu wyborczego dla wszystkich przewodniczących komisji wyborczych na Mazowszu oraz jednej kopii dla komisarza wyborczego. W ocenie ekspertów jest to niecelowe, a przepisy, z których wynika takie żądanie, trzeba zmienić.
3,5 tys. uczestników
Jak wyjaśnia sędzia Katarzyna Kisiel, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie ds. cywilnych, taka liczba odpisów jest potrzebna, bo zgodnie z kodeksem wyborczym (Dz.U. z 2011 r. nr 21, poz. 112 ze zm.) uczestnikami postępowania wywołanego protestem wyborczym są – obok wnioskodawcy – także komisarz wyborczy i przewodniczący właściwych komisji lub ich zastępcy.
– Zamysłem ustawodawcy było, aby w tak ważkich kwestiach jak ważność wyborów, weryfikacja zarzutów opisanych w proteście możliwa była z udziałem osób bezpośrednio zaangażowanych w wybory – twierdzi Katarzyna Kisiel.
WWS uważa, że warunki te zostały wymyślone jako zaporowe, bo w razie ich niespełnienia wniosek zostanie odrzucony.
Podobnego zdania jest dr Arkadiusz Radwan, adwokat z Instytutu Allerhanda w Krakowie. Podkreśla, że choć kodeks postępowania cywilnego przewiduje wezwanie wszystkich uczestników (do protestów wyborczych stosuje się tryb nieprocesowy z k.p.c.), nie zwalnia to sądu od wykładni celowościowej przepisów.
– Wydaje się, że celem sądu jest odsunięcie od siebie przykrego obowiązku zajęcia się sprawą. Wszystkie fakty, na które powołuje się wnioskodawca, są urzędowo znane, w tym ustalone wyniki głosowania i wygląd kart. Zarzuty dotyczą praktyk, które nie miały charakteru incydentalnego czy dotyczących danej komisji, ale mających skalę powszechną. Dlatego wzywanie do uczestnictwa w postępowaniu przewodniczących wszystkich komisji wyborczych, a więc 3585 osób, w żaden sposób nie przyczynia się do rozwiązania sporu – przekonuje dr Arkadiusz Radwan.
Jego zdaniem taka interpretacja może wręcz prowadzić do ograniczenia prawa do sądu poprzez tworzenie nieuzasadnionych i nieproporcjonalnych barier, co narusza Konstytucję RP oraz Europejską Konwencję Praw Człowieka.
Zdaniem WWS protest w ogóle nie dotyczy działań tych komisji, które zostały wezwane, odnosi się on bowiem do wyborów w całym kraju.
– Kodeks wyborczy nie przewiduje rozpatrzenia protestu dotyczącego wyborów samorządowych w skali całego kraju. Dlatego sąd bierze pod uwagę konkretne okręgi wyborcze i w tym przypadku ogranicza się do województwa mazowieckiego – wyjaśnia prof. Jerzy Regulski z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
Problem z terminem
Wzywając wszystkich przewodniczących komisji, sąd może mieć problem, by w terminie rozpatrzyć protest. Zgodnie z kodeksem wyborczym musi tego dokonać w ciągu 30 dni (po upływie 14-dniowego terminu do wnoszenia protestów, liczonego od wyborów), a więc ma na to czas do końca grudnia.
– W przypadku tak dużej liczby uczestników postępowania i ze względu na okres świąteczny dotrzymanie terminu rozpatrzenia protestu przez sąd może być trudne – uważa dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jego zdaniem tryb postępowania nieprocesowego z k.p.c. wydaje się niedostosowany do charakteru i okoliczności postępowań dotyczących ważności wyborów.
– Procedura rozpoznawania protestów powinna zostać odrębnie uregulowana w kodeksie wyborczym w sposób umożliwiający dochowanie 30-dniowego terminu. Być może należałoby więc zrezygnować z wzywania wszystkich przewodniczących komisji wyborczych, a zastosować np. publiczne obwieszczenie o postępowaniu – przekonuje dr Ryszard Piotrowski.
Dodaje, że kodeks wyborczy powinien regulować też kwestię konsekwencji protestów wnoszonych w jednym okręgu, w sytuacji gdy rozstrzygnięcie konkretnego wniosku – tak jak w tym przypadku – ma znaczenie ogólnokrajowe. – Należałoby wprowadzić regułę określającą, co dzieje się w sytuacji, gdy orzeczenie sądu z jednego okręgu dyskwalifikuje wybory w całym kraju – stwierdza.
Wpływ na wynik
W swoim proteście Maciej Białecki zarzuca, że zastosowanie książeczek wyborczych (broszur) zamiast jednej karty do głosowania, na której znalazłyby się wszystkie listy kandydatów, narusza przepisy kodeksu wyborczego.
– Przewiduje on bowiem, że karta może być zadrukowana tylko po jednej stronie, tak by wyborca mógł objąć wzrokiem całą jej treść i wszystkie listy kandydatów – podkreśla. Dodaje, że zamieszczenie określonego ugrupowania na pierwszej stronie powoduje, że jest ono uprzywilejowane, co ma wpływ na wynik wyborów. Wiele osób np. mniej zorientowanych w prawie wyborczym, głosuje bowiem na tę listę, nie zapoznając się z kolejnymi kartami.
– Świadczą o tym wyniki wyborów do rady Warszawy. Wyraźnie widać, że komitety uzyskały wyższe poparcie w tych okręgach, w których ich listy były na pierwszej stronie – zauważa Maciej Białecki.
– Na pierwszej stronie książeczki powinna była znaleźć się wyraźna instrukcja dotycząca sposobu głosowania – stwierdza prof. Jerzy Regulski.