Szykowana nowelizacja ustawy o planowaniu przestrzennym ma pomóc w ochronie miejskich terenów zielonych.

Eksperci są zgodni – powinno być pełne embargo na sprzedaż deweloperom w miastach zielonych działek bez planów miejscowych. Dziś, gdy ciągle w wielu miejscach brakuje planów i dominują WZ-ki (warunki zabudowy) – miejskie tereny zielone są niewystarczająco chronione.
Potwierdza to ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli. Co z niego wynika? Obowiązujące przepisy wciąż nie chronią przed zabudową terenów zielonych spełniających w miastach istotne funkcje klimatyczne, wentylacyjne czy hydrologiczne. Regulacje obowiązujące od 2003 r. zamiast wspierać zachowanie i powiększanie systemów przyrodniczych, dopuszczają do ich postępującego i nieodwracalnego osłabiania.
Zdaniem NIK obecnie jedynie miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego umożliwiają samorządom skuteczną ochronę terenów zielonych przed zabudową. To właśnie plany wskazują, gdzie w przyszłości mogą powstać w gminie drogi, punkty usługowe, przychodnie, szkoły czy place zabaw, i ostatecznie zabezpieczają miejsca przeznaczone na zieleń.
Autor książki „Betonoza” Jan Mencwel z ruchu Miasto Jest Nasze mówi DGP, że w pełni zgadza się z rekomendacjami NIK: powinno być pełne embargo na sprzedaż zielonych działek bez planów.
– Świetnie, że tak ważna instytucja dostrzegła problem. W miastach bez zieleni nie da się żyć, a w przyszłości, gdy kryzys klimatyczny się zaostrzy, będzie to jeszcze bardziej odczuwalne. Zieleń pomaga nam w schładzaniu miast, ale także w retencji wody, która już staje się krytycznym zasobem – zaznacza.
Jak tłumaczy, zabudowując dziś tereny zielone, zaciągamy kredyt, którego przyszłe pokolenia nie będą w stanie spłacić – bo jak dziś zabudujemy wszystkie działki, to po prostu już nie będzie gdzie założyć parku czy skweru. – To przepis na katastrofę. Potrzebne są natychmiast przepisy, które temu zapobiegną. Premier Morawiecki obiecywał walkę z betonozą, to jest świetny moment na to, żeby udowodnić, że to nie były puste słowa – mówi Jan Mencwel.
Idzie nowe prawo
Nadzieje w tej sprawie daje nowelizacja ustawy o zagospodarowaniu i planowaniu przestrzennym, którą resort rozwoju właśnie skierował do konsultacji publicznych.
Dzięki nowym przepisom gminom ma być łatwiej sporządzać akty planowania przestrzennego. Ma temu służyć uproszczenie, ujednolicenie i przyspieszenie procedur. Co więcej, na przygotowanie planów gminy mają dostać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy.
Nowe prawo ma być receptą na chaos przestrzenny, rozlewanie się miast czy tzw. patodeweloperkę. Ale – zgodnie z deklaracjami ministerstwa – także na ochronę cennych terenów.
Jak wyjaśnia nam wiceminister rozwoju Piotr Uściński, wprowadzone będzie nowe narzędzie planistyczne – plan ogólny, który będzie obowiązkowy dla gmin. Określi on, gdzie można budować, a także to, które obszary gminy mają zostać wyłączone spod zabudowy. Jak dodaje, ostateczny termin na przyjęcie planów ogólnych przez gminy to 2026 r.
– Jeżeli na jakimś obszarze nie będzie planów miejscowych, tam nadal będzie można wydawać WZ-ki, ale już na podstawie zapisu planu ogólnego. WZ-ki będą też miały pięcioletni czas na realizację – tłumaczy wiceszef MRiT.
Jak mówi, liczy na to, że ustawę uda się przyjąć w parlamencie w tym roku i wejdzie ona w życie na przełomie 2022 i 2023 r. lub na początku 2023 r. – Ma to być ewolucja, a nie rewolucja – deklaruje wiceminister Uściński.
Fiasko dotychczasowych regulacji
Skalę problemu pokazuje inż. Mariusz Okuń z Krajowej Rady Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa. – Dziś, po 18 latach obowiązywania obecnej ustawy, mniej niż jedna trzecia kraju ma uchwalony plan zagospodarowania – podkreśla. Zgodnie z intencją ustawy z 2003 r. WZ-ki miały być wykorzystywane wyjątkowo, a stały się zjawiskiem powszechnym, powodując chaos przestrzenny.
Tymczasem, zauważa ekspert, w przypadku ponad połowy skontrolowanych przez NIK decyzji o warunkach zabudowy umożliwiono zabudowę terenów o funkcji przyrodniczej, mimo że według gminnego dokumentu, jakim jest studium uwarunkowań, były one wyłączone z zabudowy właśnie ze względu na te funkcje.
Według eksperta to efekt tego, że rady miast albo w ogóle nie przystąpiły do opracowania dla tych rejonów planów zagospodarowania, albo ich opracowywanie trwało kilka, a w skrajnych przypadkach nawet kilkanaście lat.
– Skutkuje to bezładem przestrzennym, prowadzi do chaotycznej rozbudowy miast na dalekich przedmieściach (tereny, które były łąkami czy lasami zmieniają się w osiedle mieszkaniowe z brakiem właściwej infrastruktury). A także do znikania terenów zielonych z „dogęszczanych” centrów miast – opisuje.
Wskazuje też, że z uwagi na obecne dziurawe przepisy na terenach nieobjętych planami przy poprawnie złożonym wniosku o ustalenie warunków zabudowy urzędnicy w zasadzie nie mają podstawy prawnej, by odmówić zgody, i tym samym nie mają możliwości ochrony zieleni.
Do tego wszystkiego, dodaje Mariusz Okuń, dochodzi „niewłaściwa i pośpieszna legislacja” przy wprowadzaniu przepisów covidowych i liberalizacja przepisów związanych z wycinką drzew, przewidująca niskie kary za wycinkę. Skutkuje to tym, jak mówi, że więcej drzew się wycina, niż sadzi.
Mówi też o przypadkach dzielenia jednego przedsięwzięcia na kilka mniejszych (taktyka salami), w celu uniknięcia konieczności przeprowadzenia oceny oddziaływania danej inwestycji na środowisko. – Dzięki temu mniejsze przedsięwzięcia nie przekraczają ustawowych progów, by obejść decyzję środowiskową – wyjaśnia inżynier Okuń.
Jak dodaje, nie bez znaczenia w tej sprawie jest również zlikwidowanie samorządu zawodowego urbanistów w 2014 r. – Skutków tego doświadczamy obecnie jako całe społeczeństwo. Nawet już uchwalone i obowiązujące plany w wielu przypadkach pozostawiają wiele do życzenia, powodując kolejne komplikacje procesu budowlanego – konkluduje Mariusz Okuń.
NIK wytknął brak ochrony terenów zielonych przed zabudową