Organizacje społeczne nazywają wydany w ubiegłym tygodniu wyrok przełomowym, pełnomocnicy samorządu – ideologicznym i zapowiadają apelację. Pierwsi mówią o potwierdzeniu przez sąd fundamentalnych praw, drudzy – o tworzeniu własnej definicji rodziny.

Przypomnijmy, że według ostrołęckiego sądu umieszczenie w Atlasie Nienawiści nie narusza dóbr osobistych samorządu. Nie jest to jednak wyrok prawomocny.
Chodzi o sprawę tzw. uchwał anty-LGBT oraz samorządowych kart praw rodziny (SKPR) przyjmowanych przez samorządy. Różnica pomiędzy nimi polega na tym, że o ile uchwały bezpośrednio zawierają sformułowania dyskryminujące osoby nieheteronormatywne (deklarowały m.in. „wolność od ideologii LGBT”), o tyle karty przyjęły odmienną strategię – wyraźnego promowania rodziny zdefiniowanej jako związek kobiety i mężczyzny wraz z dziećmi. Stąd w ich treści znajdują się np. postulaty, by odmawiać dofinansowywania współpracy z organizacjami, które nie realizują zasady wzmacniania małżeństwa czy premiować przedsiębiorców sprzyjających rodzinom.
Obie formy uchwał były krytykowane – zarówno przez stronę społeczną, rzecznika praw obywatelskich, jak i organy unijne. Przypomnijmy, obecnie widmo utraty środków zewnętrznych (m.in. unijnych czy z funduszy norweskich) przekonało część samorządów do wycofywania się ze swoich stanowisk, choć w przypadku części z nich (np. sejmiku województwa małopolskiego) nawet powtórne głosowanie zakończyło się utrzymaniem uchwały w mocy, by ostatecznie z końcem września się z niej wycofać.
Sąd rozstrzyga
W reakcji na przyjmowanie przez kolejne jednostki takich aktów (a przypomnijmy, że w pewnym momencie było ich kilkaset) grupa aktywistów utworzyła Atlas Nienawiści, czyli interaktywną mapę oraz bazę danych, na której skrupulatnie zaznaczali kolejne samorządy je przyjmujące. Taki rodzaj działalności nie przypadł do gustu umieszczonym tam jednostkom, stąd obecnie toczy się siedem postępowań przeciwko jego autorom. Wszystkie dotyczą tego samego – samorządy, które przyjęły SKPR, uważają, że umieszczenie ich w Atlasie narusza ich dobra osobiste.
W ostatnią środę (29 grudnia) zapadł pierwszy wyrok (pisaliśmy o tym: „Atlas Nienawiści nie obraża samorządu”, DGP nr 253/2021). Sąd Okręgowy w Ostrołęce w I instancji oddalił powództwo powiatu przasnyskiego. W ustnym uzasadnieniu wskazał, że co prawda umieszczenie samorządu na interaktywnej mapie naruszyło jego dobre imię, jednak było to uzasadnione przez wolność wypowiedzi, a także prawo obywatela do bycia poinformowanym, dokonania oceny czy wyrażenia krytyki. Stąd powództwo o ochronę dobrego imienia musiało być oddalone. Sąd odwołał się do standardów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w zakresie rozpowszechniania informacji o działaniach władzy publicznej. Podkreślił, że nie jest ono nieograniczone, jednak w przypadku konieczności rozstrzygnięcia sporu pomiędzy dobrem osobistym organów administracji publicznej a prawem do m.in. wyrażania oburzenia należy odnieść go do okoliczności konkretnej sprawy. A w ich kontekście sąd przytoczył statystyki dotyczące sytuacji społecznej osób LGBT, czyli m.in. przemocy werbalnej, fizycznej, ale również o depresji i myślach samobójczych, wskazał na problem konieczności ukrywania swojej orientacji, brak akceptacji w rodzinie. Podkreślił, że swoboda wypowiedzi obejmuje nie tylko te, co do których panuje powszechna zgoda, ale również osądy nieprzyjemne, kontrowersyjne czy mogące oburzać. Wskazał także, że osoby pełniące funkcję publiczną wystawiają się na kontrolę społeczną, a co za tym idzie – krytykę. Zaś autorzy Atlasu Nienawiści, umieszczając powiat na swojej mapie, nie dość, że korzystali z konstytucyjnej wolności słowa, to kierowali się interesem publicznym.
– Rozstrzygnięcie sądu jest dla nas ogromną ulgą – komentuje Jakub Gawron, jeden z autorów Atlasu. Wskazuje, że dzięki wyrokowi samorządy uzyskały jasny sygnał, że obrona uchwał jest skazana na porażkę. Tym bardziej że – jak wskazuje Paulina Pająk, aktywistka współpozwana przez powiat – nigdy nie wypowiadano się na temat samorządu, a jedynie umieszczano przyjęte przez niego akty prawne w wykazie dyskryminujących uchwał i na mapie. – Działania samorządów powinny być nakierowane na budowanie równych, bezpiecznych i inkluzywnych wspólnot, zaś samorządowa karta praw rodzin nie spełnia tego wymogu – podkreśla.
Podobnego zdania jest adwokat Karolina Gierdal z Kancelarii Praw Człowieka Bzdyń i Gierdal, koordynatorka wszystkich postępowań Atlasu Nienawiści. – Cieszę się z tego wyroku i mam nadzieję, że stanowi on dobry prognostyk w pozostałych sześciu sprawach – ocenia. Podkreśla również wagę słów, które padły ze strony sądu, że rodzina to nie tylko matka i ojciec połączeni związkiem małżeńskim, ale też matka wychowująca dziecko z partnerką czy ojciec wychowujący dziecko z partnerem. – To niezwykle ważne słowa dla społeczności osób LGBT+, których więzy rodzinne są w Polsce nieuznawane i podważane – przekonuje.
Nadinterpretacja niezgodna z doktryną?
Innego zdania są pełnomocnicy samorządu, którzy już zapowiadają apelację. W swoim stanowisku, opublikowanym na stronie organizacji Ordo Iuris, wyrok nazywają „ideologicznym” i zarzucają, że SO w Ostrołęce utworzył własną definicję rodziny wbrew stanowisku Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego. Powołują się w tym zakresie na opinię Sądu Najwyższego na temat poselskiego projektu ustawy o umowie związku partnerskiego z 2011 r., w której stwierdzono, że „związek osób tej samej płci pozostających we wspólnym pożyciu nie pozostaje «pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej»”.
– Sąd posunął się do ostentacyjnego normotwórstwa, czyli orzekania ponad prawem, tworząc włas ną definicję rodziny oraz uzasadniając wyrok ideologicznymi argumentami bez związku z istotą sprawy, w tym fałszywym oskarżeniem lokalnej wspólnoty o tworzenie „stref nienawiści” – podkreśla adw. Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris. – Zamiast skupić się na prostym stwierdzeniu, że gmina w ogóle nie podejmowała uchwały o kwestii LGBT i naruszono jej dobre imię, sąd dał zielone świat ło dla podobnych hejterskich ataków ze strony aktywistów radykalnej lewicy – dodaje.
Efekt mrożący?
Zdaniem aktywistów sprawa ma drugie dno i wcale nie chodzi w niej o ochronę dobrego imienia samorządów. – Te siedem postępowań ma wszystkie cechy tzw. SLAPP-ów, czyli postępowań sądowych przeciwko publicznej partycypacji – wskazuje mec. Gierdal. Wyjaśnia, że w takich postępowaniach nie chodzi o wygraną, a o zastraszenie i uzyskanie efektu mrożącego względem osób krytykujących działania władz publicznych i organizacji fundamentalistycznych. – Chodzi też o to, aby samych aktywistów i aktywistki wciągnąć w wir postępowań i bycia w nieustannej defensywie, odciągnąć od pracy, którą wykonują – wylicza. Dlatego aktywiści podkreślają konieczność pochylenia się również nad tym problemem i ukrócenia takich praktyk. ©℗