Główne założenia programu PiS to zmiany w podatkach, na których ma zyskać 18 mln podatników, a zwłaszcza ci najmniej zarabiający. Reforma zakłada podwyżkę kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł oraz przesunięcie progu podatkowego z dzisiejszych 85 tys. do 120 tys. zł. Wedle zapowiedzi Ministerstwa Finansów „wyższa stawka będzie pobierana dopiero od pierwszej złotówki zarobionej powyżej 10 tys. zł miesięcznie”. Planowana jest także ulga dla klasy średniej, a więc dla osób, które zarabiają między 6 tys. zł a 11 tys. zł miesięcznie. Oprócz tego zmienić się mają zasady naliczania składki zdrowotnej i jej wysokość.
Główne założenia programu PiS to zmiany w podatkach, na których ma zyskać 18 mln podatników, a zwłaszcza ci najmniej zarabiający. Reforma zakłada podwyżkę kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł oraz przesunięcie progu podatkowego z dzisiejszych 85 tys. do 120 tys. zł. Wedle zapowiedzi Ministerstwa Finansów „wyższa stawka będzie pobierana dopiero od pierwszej złotówki zarobionej powyżej 10 tys. zł miesięcznie”. Planowana jest także ulga dla klasy średniej, a więc dla osób, które zarabiają między 6 tys. zł a 11 tys. zł miesięcznie. Oprócz tego zmienić się mają zasady naliczania składki zdrowotnej i jej wysokość.
Efektem zmian będzie spadek dochodów z PIT o 20‒22 mld zł i duże straty dla samorządów. Według szacunków Ministerstwa Finansów mogą one wynieść nawet połowę tej kwoty, czyli 10‒11 mld zł rocznie. Niektóre miasta już wstępnie oszacowały, ile reforma PiS będzie je kosztować. Poznań mówi, że zmniejszenie wpływów podatkowych o 400–500 mln zł rocznie to strata równa co najmniej 15 proc. dochodów własnych miasta. Kolejne 50 mln zł rocznie to szacowany efekt podniesienia progu podatkowego. Władze Warszawy wyliczyły zaś, że podniesienie kwoty wolnej (przy założeniu, że kwota wolna w wysokości 30 tys. zł będzie powszechna i równa dla wszystkich podatników) spowoduje blisko 50-proc. ubytek w dochodach miasta z PIT. Oznacza to coroczny ubytek dochodów z udziału w PIT ponad 3,2 mld zł. Z kolei podwyższenie progu podatkowego z 85 tys. do 120 tys. zł to ubytek w wysokości od kilkudziesięciu do blisko 100 mln zł rocznie.
Rząd jednak zapowiada, że zrekompensuje JST mniejsze wpływy do budżetów przez subwencję inwestycyjną. Według informacji medialnych ma się ona składać z dwóch części. Pierwsza miałaby wspierać samorządowe inwestycje, a druga, dodatkowa, pomagać biedniejszym samorządom, wyrównując dysproporcje rozwojowe. Pieniądze miałyby pójść, jak mówił premier, na projekty drogowe, kolejowe, infrastrukturalne, wodno-kanalizacyjne, gazowe, energetyczne czy internetowe – takie, które przyciągną inwestorów i zmniejszą bezrobocie.
Zasady przyznawania subwencji mają być w pełni transparentne. To ważne zapewnienie, bo wiele samorządów narzeka na to, jak obecnie są dzielone publiczne pieniądze, np. w ramach z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Tymczasem rząd, mówiąc o nowej subwencji, wskazuje właśnie na mechanizm działania tego funduszu. Przyznawał to w niedawnym wywiadzie w DGP Michał Cieślak, odpowiedzialny w gabinecie Mateusza Morawieckiego za kontakty z samorządami. Według niego środki dla samorządów będą rozdzielane na podstawie określanego na pięć lat algorytmu. – Zaczynamy od poziomu bazowego, a w każdym kolejnym roku poziom inwestycji będzie wpływał na wartość dotacji. Drugi aspekt ma charakter wyrównawczy – tak jak w I edycji Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych pierwsze rozdanie było algorytmiczne, a kolejne dwa były wyrównawczo-uzupełniające – wyjaśnił Cieślak. Na pytanie, czy jest możliwe zwiększenie udziału JST we wpływach z podatku dochodowego, odpowiedział, że na razie rząd postara się wyrównać straty samorządów algorytmem, a jeśli to okaże się niewystarczające, trzeba będzie rozmawiać o innych rozwiązaniach.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama