Twardy, PiS-owski elektorat powinien wystarczyć, by Ewa Leniart weszła do drugiej tury. Ale oczywiście mam nadzieję, że do niej nie dojdzie - mówi Konrad Fijołek kandydat na prezydenta Rzeszowa.
Twardy, PiS-owski elektorat powinien wystarczyć, by Ewa Leniart weszła do drugiej tury. Ale oczywiście mam nadzieję, że do niej nie dojdzie - mówi Konrad Fijołek kandydat na prezydenta Rzeszowa.
Nie boi się pan, że na skutek konfliktu w opozycji, będącego efektem wyłamania się Lewicy z antyrządowej koalicji i późniejszego głosowania w Sejmie nad funduszami unijnymi, przestanie pan być wspólnym kandydatem szerokiego frontu na prezydenta Rzeszowa?
Nie, nie boję. Myślę, że sprawy samorządu w Rzeszowie nie mają bezpośredniego związku z taktyką parlamentarną. Wręcz przeciwnie. Tu atmosfera wspólnoty, jedności, porozumienia jest tak silna, że nawet działania liderów inne niż do tej pory nie miałyby większego znaczenia. Ludzie są naprawdę nastawieni pozytywnie wobec całej naszej drużyny. Widać ten entuzjazm, że jest zjednoczona opozycja, że nie trzeba się oglądać jeden na drugiego, że przeciwnik jest jeden. Jest nadzieja, że uda się pokonać obóz rządzący.
Ale nadal wyobraża pan sobie, że na konferencji za pana plecami staną ramię w ramię Władysław Kosiniak-Kamysz, Borys Budka i Włodzimierz Czarzasty?
Już raz stanęli i stało się to katalizatorem tego entuzjazmu. Dla rzeszowian to wystarczy. A czy jeszcze przyjadą – wydaje się drugorzędne. Nadal jestem kandydatem i nie ma to nic wspólnego z taktyką parlamentarną, która się zawiązała w związku z Krajowym Planem Odbudowy.
Pana kontrkandydat, Marcin Warchoł, stał się bezpartyjny, wbrew swojemu środowisku politycznemu zagłosował za ratyfikacją zasobów własnych, co otwiera drogę do korzystania z KPO. Gdyby pan mógł zagłosować, byłby pan za?
Pan Marcin tak zagłosował, bo tak mu pasowało, wiarygodność tego ruchu jest żadna. Ja nie wiem, co decydowało w parlamencie, na pewno każdy samorządowiec jest za KPO, ja również. Ale my samorządowcy chcielibyśmy wiedzieć, co tak naprawdę w nim jest. Bo to na razie taki kot w worku.
Ostatnie sondaże pokazywały, że pan zdecydowanie prowadzi z dużą przewagą i nad panią Ewą Leniart, i nad panem Warchołem. Zwycięstwo jest w kieszeni?
Oczywiście nie jestem pewny. Wyniki sondaży są odzwierciedleniem tego entuzjazmu, który obserwuję na rzeszowskich ulicach. Ale właśnie ten entuzjazm spowodował, że wyborów nie ma. W decyzji o przełożeniu wyborów nikt się nie powoływał na zachorowania, jest jedynie jakieś ogólne stwierdzenie na temat bezpieczeństwa zdrowotnego. Nie podano mieszkańcom żadnego argumentu merytorycznego, logicznego czy matematycznego. Zlekceważono Rzeszowian, zresztą nie pierwszy raz.
Wybory lokalne były zawieszone od listopada, nie odbyło się ich ok. 100. Za każdym razem podstawą decyzji była opinia Głównego Inspektoratu Sanitarnego.
Poprzednie decyzje rozumiem, gdy mieliśmy falę jesienną, potem narastającą trzecią falę. Natomiast nie rozumiem, gdy GIS z jednej strony rekomenduje uwolnienie gospodarki, a z drugiej zamraża wybory. W poniedziałek w Rzeszowie były dwa zachorowania!
Elekcja miała być w minioną niedzielę…
…i takie strasznie ważne miało być bezpieczeństwo, a na kolejny termin zlikwidowano możliwość głosowania korespondencyjnego.
Gdyby rząd dał zielone światło na organizację wyborów, to musiałyby się odbyć w 100 miejscach w Polsce.
Nie widzę problemu, skoro we wszystkich miastach otwiera się restauracje. Nie padły żadne argumenty. Gdyby podano wskaźniki: tu jest wysoki – nie wolno, tu jest niski – wolno. Tu można otwierać restauracje, tu nie. To byłoby spójne. Na przykład w Rzeszowie jest wysoki współczynnik, więc nie otwieramy restauracji, gospodarki, nie robimy wyborów. To byłoby wiarygodne dla mieszkańców. A nie jest.
Te kilka tygodni robi taką wielką różnicę?
Dla mnie nie. Ale dla kandydatów, których trzeba podnieść z sondaży, już tak. Moją przewagę buduje to, że jestem samorządowcem i jestem stąd. To mnie wyróżnia, zyskuję dzięki temu głosy. Pozostali kontrkandydaci są spoza Rzeszowa i nie są samorządowcami. Być może wygrałbym w pierwszej turze, na pewno w drugiej. Ale tę świadomość i badania mają również przeciwnicy. I dlatego przeniesiono drugą turę na wakacje, by tę przewagę zniwelować.
Pani Ewa Leniart jest wojewodą podkarpackim – zna Rzeszów, jego problemy, nie jest osobą z zewnątrz.
Kompletnie nie, na przykład w jednej z debat nie bardzo wiedziała, ile mostów jest w Rzeszowie. Trudno więc powiedzieć, że zna doskonale miasto. A jakby ją zapytać, którędy jeździ „18”, to by poległa na całej linii. Oczywiście nie jest aż tak oddalona od miasta jak pan Grzegorz Braun, który zna tylko lotnisko i dworzec.
Ale jeśli wierzyć sondażom Braun miał chyba 11 proc.? Czy ta pula głosów może być w drugiej turze języczkiem u wagi?
Na pewno ta pula głosów będzie bardzo ważna. Poparcie Brauna w tej chwili w Rzeszowie oceniam na więcej niż 11 proc. Ale mam nadzieję, że przy ostatecznym wyborze jego elektorat poprze mnie. Zwłaszcza że pan Grzegorz – sam to potwierdza – nie jest typem gospodarza miasta. Ma inne cele.
Będzie pan w drugiej turze zabiegał o to, żeby symbolicznie przekazał panu poparcie? Czy to zbyt duża odległość polityczna?
Ja jestem człowiekiem, który łączy. Znajduję elementy wspólne i na tym się koncentruję. Moja ekipa jest szeroka. Trzeba zatem szukać tego, co łączy. Z częścią elektoratu pana Grzegorza takie elementy widzę. Jednak tu nie chodzi o to, by na kolanach zabiegać o poparcie, zresztą nie sądzę, by pan Grzegorz komukolwiek go udzielił. Będą decydować jego wyborcy i oferta programowa czy wizerunkowa każdego z nas.
A kto jest groźniejszym kandydatem w drugiej turze?
Jeśli dojdzie do drugiej tury, będzie w niej pani Leniart, bo jest przedstawicielką PiS, głównej partii rządzącej, więc to zupełnie naturalne. Twardy, PiS-owski elektorat powinien wystarczyć, by weszła do drugiej tury. Ale oczywiście mam nadzieję, że do niej nie dojdzie i wygram już w pierwszej. Zwłaszcza że, jak wspomniałem, druga tura została wyznaczona na pierwszy dzień wakacji. Wszyscy wiemy, że elektorat miejski, popierający mnie, wyjeżdża wtedy na wakacje. Nikt mi nie wytłumaczy, że to przypadkowy termin – kompletnie niezwiązany z pandemią. Można było przesunąć o tydzień, dwa, ale przesunięto tak, by druga tura wypadła w wakacje. A jednocześnie, by spora część mojego elektoratu nie miała jak zagłosować, bo zlikwidowano możliwość wcześniejszego głosowania korespondencyjnego.
Nie ma pan żalu do prezydenta Ferenca, że popiera kandydata Solidarnej Polski, teraz bezpartyjnego, a nie pana?
Ja z prezydentem współpracowałem w tworzeniu sukcesu naszego miasta, to był fantastyczny czas, ale ta epoka się skończyła. Teraz stworzyłem własną drużynę rzeszowską, udało się uzyskać szerokie poparcie organizacji społecznych i politycznych, zaczynam nową epokę, jestem samodzielnym kandydatem. Może nawet źle czułbym się w roli namaszczonego namiestnika. Jak widać po sondażach, to nie działa.
Namaszczenie czasem potrafi zadziałać. We Wrocławiu bardzo silny prezydent Dutkiewicz namaścił Jacka Sutryka i dziś jest on jednym z najbardziej rozpoznawalnych prezydentów. A tu wychodzi prezydent Ferenc i nagle ogłasza, że rezygnuje i pokazuje następcę. Czym podobno wprawił w konfuzję swoich współpracowników.
Na pewno wprawił w konfuzję. To pokazuje, że mechanizm namaszczania słabo dziś działa. O ile znam mechanizm wrocławski, to najpierw było poparcie różnych sił politycznych, społecznych, do czego dołożyło się poparcie prezydenta.
Czym Marcin Warchoł zasłużył, by dostać takie namaszczenie od prezydenta Rzeszowa?
Pan Marcin mówi o tym, że był tu na lodach i kupił garnitur do pierwszej komunii. Ma więc jakiś związek z Rzeszowem. Tym tylko uraził mieszkańców, a nie zbudował sobie elektorat. Próbował zrobić wrażenie, obiecywał dużo – co zrobi, co załatwi w Warszawie. A jeszcze nic nie załatwił.
Brzmi to tak, jakby prezydent Ferenc dał się omamić Warchołowi i ziobrystom, ich sile przekonywania…
Może właśnie tak było. To taka marketingowa wydmuszka. Ładny uśmiech, fryzurka, w środku nie ma konkretu. To zresztą wyszło w debatach, w kampanii. Szybko pan minister wrócił na swoje miejsce. Dosyć odległe w sondażach, bo ludzie go wyczuli.
Co rozstrzygnie o wygranej w tych wyborach? Pierwszy warunek to lokalność. A drugi?
W polityce miejskiej mamy trzy główne drogi. Pan Marcin Warchoł prezentuje taką bezkrytyczną kontynuację drogi prezydenta Ferenca. Pani Leniart i pan Braun opierają się na dezawuowaniu dorobku Ferenca i tego, co się działo, wynajdują same złe rzeczy. Ja – to trzecia droga – współtworzyłem sukces miasta i nie chcę dezawuować tego, co wypracowaliśmy wspólnie przez te lata. Ale jestem świadom koniecznych zmian w mieście.
Jeśli nie chce pan iść drogą wieloletniego prezydenta, który miał bardzo mocną pozycję, to gdzie on popełnił błędy? Gdzie się pan z nim nie zgadza?
Epoka, którą firmował pan prezydent Ferenc, to czas nadrabiania zaległości infrastrukturalnych w mieście. Byliśmy małym miasteczkiem, w którym niewiele się działo, były dziurawe wąskie drogi, zaniedbane ulice. Prezydent i my wszyscy to nadrobiliśmy. Miasto ma dziś wizerunek dynamicznie rozwijającego się ośrodka. Ale ta nowa epoka musi mieć inne akcenty. Musimy teraz z infrastruktury przejść w kierunku człowieka, jakości życia. Dotychczasowy rozwój spowodował, że wkradł się nam chaos, który trzeba teraz uporządkować. Musimy zadbać o przestrzeń publiczną, o strefy zieleni, aby każdy mieszkaniec mógł znaleźć się w nich w ciągu 10-minutowego spaceru. Bo we współczesnym mieście to niezwykle ważne. Na Zachodzie miasta za bardzo zabetonowane decydują się nawet na wyburzanie całych kwartałów, żeby stworzyć kawałek przestrzeni publicznej. Żeby tam tworzyć miejsce do wypoczynku, spotkań, relacji, które w pandemii okazały się bardzo ważne.
Czy jest pan za miejskim programem in vitro?
Światopogląd w samorządzie nie ma wielkiego znaczenia. Ale kiedy państwo nie daje rady, to samorząd powinien to uzupełniać, będę więc chciał również wdrożyć program w Rzeszowie. Uważam, że program samorządowy in vitro wdrożony w kilku miastach jest dobry. Ale wolałbym, by to było rozwiązanie państwowe. To nie jest rolą samorządów.
Czy pan jako prezydent Rzeszowa byłby zainteresowany współpracą z Rafałem Trzaskowskim? On ewidentnie buduje taką platformę wsparcia po stronie samorządowej. Jacek Karnowski był w dużej mierze współtwórcą tzw. paktu senackiego. Widać zaangażowanie samorządowców w politykę centralną. Czy pan poprze Trzaskowskiego, gdyby szukał u pana poparcia dla swoich inicjatyw politycznych?
Inicjatywy samorządowe są mi bliskie. Sam obserwuję, jak od kilku lat rząd skubie samorządy, jak mówią samorządowcy „odkrawa plasterki salami”: odbiera kompetencje, odbiera pieniądze. Sam Rzeszów stracił 100 mln zł rocznie na tych działaniach w ostatnich dwóch latach. A to samorząd był ostoją mądrego wdrażania środków unijnych. Dzisiaj zabiera się nam te możliwości – z KPO rząd ma dostawać granty, a my pożyczki. To wszystko pokazuje, że Polski samorządowej trzeba bronić.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki Tomasz Żółciak
Współpraca Anna Ochremiak
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama