Z pracy w służbie cywilnej najczęściej odchodzą dyrektorzy, choć przybywa dla nich etatów. Dobre zarobki i praca w ministerstwach to dla wielu niewystarczający argument za kontynuowaniem kariery w budżetówce

W administracji rządowej przybywa wyższych stanowisk. W ubiegłym roku liczba członków korpusu służby cywilnej zmalała o 865 etatów. Odwrotna sytuacja jest jednak na stanowiskach kierowniczych, bo tu powstały 92 nowe (patrz infografika). Zdaniem ekspertów liczba dyrektorów powinna być proporcjonalna do liczby pozostałych stanowisk, jednak chęć tworzenia wyższych stanowisk bywa większa od zdrowego rozsądku. W efekcie powstają nowe departamenty, biura, a nawet całe urzędy, w których pojawiają się stanowiska dyrektorskie. To bowiem prowadzi do tworzenia dobrze opłacanych posad.
Pączkujące wydziały
Od 23 stycznia 2016 r. w służbie cywilnej wyższe stanowiska nie są obsadzane w drodze konkursu. W to miejsce wprowadzono powołania, na wzór tych określonych w Kodeksie pracy. Szefowie urzędów mogą organizować konkursy na te posady, ale nie zdarza się to często. W praktyce o zatrudnieniu dyrektora decydują rekomendacje szefa urzędu i spełnienie minimalnych wymagań związanych z wyższym wykształceniem i niekaralnością.
Z ostatniego raportu szefa służby cywilnej wynika, że w zeszłym roku liczba powołań i odwołań dotyczących stanowisk kierowniczych była większa niż w 2019 r. (1009 powołań i 943 odwołania wobec odpowiednio 665 i 662 rok wcześniej).
– Zestawiając te dane z ogólną liczbą wyższych stanowisk w służbie cywilnej, należy zauważyć, że w 2020 r. ruchy kadrowe objęły blisko 30 proc. stanowisk kierowniczych, a w 2019 r. – ok. 20 proc. Najwięcej zmian dotyczyło zastępców dyrektora departamentu (lub komórki równorzędnej) – odpowiednio: 40 proc. i 38 proc. wszystkich przypadków – wylicza Jerzy Siekiera, prezes Stowarzyszenia Absolwentów Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Mariusz Witczak, poseł Koalicji Obywatelskiej i członek Rady Służby Cywilnej, rosnącą liczbę odwołań na stanowiskach zastępców dyrektorów tłumaczy tym, że dyrektorzy z „namaszczenia partyjnego” poczuli się już pewnie i chcą na stanowiskach kierowniczych obsadzić swoich kolegów. – Warto też zwrócić uwagę, że w 2020 r. o 6 proc. wzrosła liczba osób spoza korpusu urzędniczego powoływanych na wyższe stanowiska. Obecnie ten wskaźnik wynosi już 30 proc. A z każdym rokiem liczba osób zaufanych ministra lub wojewody będzie wzrastała. Tym bardziej że plan sprzed wprowadzenia podsekretarzy do służby cywilnej na takiej samej zasadzie jak dyrektorów został zablokowany przez prezydenta. W ich miejsce będą tworzone nowe stanowiska dyrektorskie i będą odwoływani urzędnicy, którzy nie są związani z obecną władzą – przekonuje poseł Witczak.
Związkowcy potwierdzają, że w urzędach często dzieli się departamenty, biura i wydziały, tworząc kolejne stanowiska dyrektorskie. – U nas podzielono wydział infrastruktury i rolnictwa, podzielony ma być wydział zdrowia, a wydział kadr, płac i budżetu też jest przekształcany w mniejsze jednostki. Z jednego z takich przekształconych wydziałów odeszli niemal wszyscy pracownicy, bo nie zgadzali się z taką polityką – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. Jak dodaje, nie dziwi go zatem, że przybywa w urzędach dyrektorów, a szeregowych urzędników ubywa. – Taka sytuacja jednak nie jest właściwa, zwłaszcza że pracy mamy coraz więcej – zaznacza.
W ocenie ekspertów dane pokazują, że z każdym rokiem powoli, ale systematycznie rośnie grupa dyrektorów spoza korpusu służby cywilnej. – W 2016 r. znieśliśmy wymóg posiadania doświadczenia w administracji dla osób, które ubiegają się o posadę dyrektora, aby do pracy w administracji ściągać specjalistów – mówi Tadeusz Woźniak, poseł PiS, były przewodniczący Rady Służby Publicznej. Jednak, jak zapewnia, szefowie urzędów chętnie na stanowiska dyrektorskie powołują też członków korpusu. – A to, że część osób jest odwoływana lub odchodzi z urzędu, też jest czymś naturalnym – dodaje.
Posada dobrze płatna, ale niepewna
Z raportu szefa służby cywilnej wynika również, że stanowisko dyrektorskie nie jest stabilną posadą. Wskazuje na to poziom fluktuacji (odejść z urzędów), który w ubiegłym roku wzrósł z 8,5 proc. do 9,3 proc. Najwięcej osób odeszło z kancelarii premiera i ministerstw (13,4 proc.). Z kolei w urzędach wojewódzkich odsetek ten zatrzymał się na poziomie 8 proc.
– Jeśli fluktuacja byłaby na poziomie 5 proc., moglibyśmy uznać, że sytuacja w urzędach jest stabilna. Jeśli jednak jest ona niemalże trzykrotnie wyższa, to napawa niepokojem. Warto zastanowić się, dlaczego osoby najlepiej zarabiające mimo wszystko najczęściej decydują się na odejście z pracy – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem przyczyny takich decyzji można upatrywać w braku satysfakcji z pracy.
Stabilizacji nie zapewniają też zarobki, choć sytuacja finansowa w administracji rządowej w ubiegłym roku znacznie się poprawiła za sprawą 6 proc. podwyżek i wzrostu kwoty bazowej. Na fundusz wynagrodzeń zostało zaplanowane ponad 10 mld zł. Z tego jednak aż 207 mln zł wróciło do budżetu – taką decyzję resort finansów podjął pod koniec ubiegłego roku. Wszystkie urzędy musiały szukać oszczędności.
– Mamy nadzieje, że te pieniądze, tak jak nam to obiecywano, wrócą w tym roku do urzędników. Nie może być tak, że z jednej strony daje się nam podwyżki i wyrównania, co sprawiło, że liczba odejść z urzędów wojewódzkich zmalała, a z drugiej zabiera się dodatkowe środki, które również mogłyby trafić na podwyżki – mówi Robert Barabasz. I podkreśla, że jedynie systematyczny wzrost płac może zatrzymać specjalistów w urzędach.
Służba cywilna w liczbach