- Pokutuje pogląd, że wszystko jest tajne i można udostępnić tylko to, co ma wyraźną podstawę prawną. To zupełnie odwrotnie, niż powinno być - mówi w wywiadzie dla DGP Szymon Dubiel, prawnik z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.

Jak to jest z jawnością w gminach? Wnioski o dostęp do informacji publicznej są w dalszym ciągu traktowane jak patrzenie na ręce?
Niestety jest problem z kulturą jawności. Pokutuje pogląd, że wszystko jest tajne i można udostępnić tylko to, co ma wyraźną podstawę prawną. To zupełnie odwrotnie, niż powinno być. Nie chcę jednak generalizować, bo bywa różnie w różnych przypadkach. Watchdog i tak ma łatwiej, ponieważ jesteśmy rozpoznawalni i organy wiedzą, że nie odpuścimy. W gorszej sytuacji są zwykli obywatele. Pogarsza ją również niekorzystna tendencja orzecznicza, której kulminacją jest wniosek I prezes Sądu Najwyższego do Trybunału Konstytucyjnego (w sprawie przepisów regulujących dostęp do informacji publicznej – przyp. red.). Wydaje mi się jednak, że podejmowane są próby wcielania jawności w życie gmin. Coraz więcej ludzi jest nią zainteresowanych, w przyszłości będzie to procentować. W interesie każdego z nas jest dbanie o gminę, bo wtedy po prostu lepiej się nam żyje. Żeby to robić, musimy jednak wiedzieć, co, jak, gdzie i kiedy.
Czy pandemia i przechodzenie samorządów na pracę zdalną wpłynęły na rozpatrywanie wniosków o dostęp do informacji publicznej?
W zakresie wniosków o udostępnienie informacji publicznej już przed pandemią były problemy – choćby odpowiadanie ostatniego dnia terminu albo przedłużanie go nawet o dwa miesiące. Pandemia niewiele zmieniła. Z pewnością natomiast pojawił się nowy powód odmów udostępnienia informacji publicznej – COVID-19 i w związku z nim zwiększenie ilości pracy. Problem w tym, że trudno zweryfikować taką okoliczność.
A nie jest to żaden argument?
Tryb zdalny może uzasadniać wyłącznie przedłużenie terminu na rozpoznanie wniosku. Zauważmy jednak, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak zdigitalizowania obiegu dokumentów, co odcina urzędnikowi dostęp do akt, a finalnie odbija się na obywatelu. Warto wyciągnąć z takiej sytuacji wnioski i zastanowić się, co możemy zrobić, by następnym razem nie dać się zaskoczyć, np. wdrożyć procedury pełnej digitalizacji obiegu dokumentów, by argument braku dostępu do nich nie miał racji bytu.
Dużo mówi się o zagrożeniach związanych ze zdalnymi posiedzeniami organów samorządu. Czy mogą one odbić się gminom czkawką?
Główny problem ze zdalnymi posiedzeniami organów kolegialnych pochodzących z wyborów polega na tym, że według nas do ich wprowadzenia konieczne było ogłoszenie stanu nadzwyczajnego. Nawet uregulowanie tej kwestii ustawowo jest naszym zdaniem po prostu obejściem prawa, tym bardziej że nadal obowiązuje ustawa o samorządzie gminnym, która zakłada jawność (nie wspominając już o regulacjach konstytucyjnych). Jest też wiele innych przykładów nieprawidłowości, jak choćby ograniczanie liczby osób mogących uczestniczyć w transmisji posiedzenia. Przypuszczam, że zwykle nie wynika to ze złej woli, ale z kwestii technicznych. Brak infrastruktury, która z jednej strony pozwalałaby zachować ostrożność, ale z drugiej zapewniałaby prawa obywatelom do bieżącego sprawowania kontroli nad funkcjonowaniem organów samorządu, nie może być jednak argumentem dla ignorowania tego problemu.
Sporo mówi się o warstwie tekstowej transmisji posiedzeń – czyli czatach, za pomocą których uczestnicy porozumiewają się między sobą. Bywają problemy z dostępem do ich zapisu.
To się rzeczywiście zdarza. Spotkałem się też z sytuacją, gdy radni ustalili, że wszelkie dyskusje będą przeprowadzać w kuluarach. Sesja miała służyć wyłącznie głosowaniu. Miało to służyć ograniczeniu kontaktów bezpośrednich, ale z punktu widzenia jawności informacje o przebiegu takiej rozmowy lub czatu powinny być udostępniane. Tymczasem część osób nawet nie wie, że coś takiego istnieje i można to zobaczyć.
A można?
Jak najbardziej. Uważam, że informacją publiczną jest również to, jakim językiem posługuje się dana osoba i jakie ma poglądy. Nie zawsze bowiem znajdują one odzwierciedlenie w tym, jak głosuje na sesji. Na pewno nie można więc uznać takiego czatu i rozmów w kuluarach za prywatną rozmowę, bo odbywa się w związku z wykonywaniem funkcji. Pamiętajmy, że głosowanie na danego kandydata w wyborach ma sens wyłącznie wtedy, gdy wiemy, jak dotychczas sprawował on określone funkcje. A w obecnych czasach nie da się tego sprawdzić inaczej niż przez jak najszerszy dostęp do zdalnych obrad.
Jaka w tym rola samorządów?
Na pewno uregulowanie w statucie problemu zabezpieczeń w sytuacji, gdy ktoś zechce uzyskać dostęp do takiego zapisu – do czego ma prawo. Działania władz powinny być szczegółowo dokumentowane na każdym etapie. Stąd moim zdaniem organ nie musi udostępniać czatu w czasie rzeczywistym, ale powinien przedsięwziąć kroki, by zabezpieczyć jego zapis, tak by obywatel mógł się z nim zapoznać. Oczywiście dla organu wygodne jest to, że czasem nie ma danej informacji na piśmie, bo wtedy nie można go przymusić do jej udostępnienia. To nie powinno być jednak furtką do braku notowania czy zapisywania przejawów sprawowania władzy. Potem kończy się tak, że kierujemy do ministerstw jakieś pytania i otrzymujemy odpowiedź, że daną rzecz minister powiedział, więc nie możemy jej dostać.
A co z infrastrukturą?
Organizacyjnie nie jest to problem. Protokoły z posiedzeń powinny być przecież publikowane w Biuletynie Informacji Publicznej, zapis czatu również mógłby być udostępniany w ten sam sposób. Nie każdy ma czas uczestniczyć w transmisji posiedzenia w trakcie jego trwania, a takich ludzi nie można wykluczyć.