- Zdarzało się, że odbywał się wyścig, który wójt da większe dofinansowanie, co powodowało pretensje mieszkańców, że w jednej miejscowości można otrzymać 30 proc., a w sąsiedniej 80 proc. - mówi Andrzej Guła, Polski Alarm Smogowy.
- Zdarzało się, że odbywał się wyścig, który wójt da większe dofinansowanie, co powodowało pretensje mieszkańców, że w jednej miejscowości można otrzymać 30 proc., a w sąsiedniej 80 proc. - mówi Andrzej Guła, Polski Alarm Smogowy.
Polski Alarm Smogowy umieścił w ponad 20 miejscowościach plansze w kształcie płuc, które po kilku dniach zaczerniały się od trucizn unoszących się w powietrzu. Włodarze i mieszkańcy wciąż nie dość mocno zdają sobie sprawę, jak niebezpieczny jest smog?
Celem kampanii było pokazanie ludziom, czym oddychają. Jej wynik to smutny i przerażający obraz polskiej rzeczywistości. Do naszych płuc trafia cały koktajl szkodliwych związków. Od pyłu zawieszonego zaczynając, a kończąc na rakotwórczych wielopierścieniowych węglowodorach aromatycznych. Plansze przemawiają do wyobraźni – pokazują problem, z którym mamy do czynienia w sezonie grzewczym, czyli smogu generowanego przede wszystkim przez ogrzewanie w domach węglem, drewnem. Umieszczając je w Stryszowie, Krzeszowicach, Izabelinie, Raciborzu, chcieliśmy pokazać, że smog jest problemem Polski powiatowej, małych miejscowości i że wyjeżdżając poza metropolię w poszukiwaniu czystego powietrza, możemy wpaść z deszczu pod rynnę.
Jaka jest świadomość problemu wśród władz lokalnych?
Niestety samorządowców, dla których problem czystego powietrza jest ważny, jest wciąż stosunkowo niewielu. Aktywna postawa w tym obszarze to raczej wyizolowane przypadki niż masowe zjawisko. To się zmieni, bo dla mieszkańców problem staje się coraz ważniejszy i prędzej czy później wymuszą zmiany na władzach lokalnych.
Gminy dostały pieniądze na uruchomienie punktów konsultacyjnych w programie „Czyste powietrze”. Otrzymają także środki za każdy wniosek. Czy można oczekiwać, że program ruszy wówczas z kopyta? Wśród samorządowców słychać głosy, że wymiana kotłów poszłaby znacznie szybciej, gdyby dostały pieniądze do ręki. Tak się stało w przypadku Funduszu Rozwoju Inwestycji Lokalnych.
To argumenty powtarzane od lat. Przypomnę, że funkcjonował program „Kawka”, z którego gminy mogły otrzymać wsparcie na wymianę źródeł ogrzewania. Okazało się, że nie szło to wcale tak szybko, jak powinno i niewiele gmin przystąpiło do tego programu. Wiele osób było wykluczonych z finansowania, bo burmistrz nie złożył aplikacji, nie chciało mu się sięgnąć po środki. Teraz mamy program, w którym niezależnie od tego, czy wójt, burmistrz czy prezydent miasta ma dobrą czy złą wolę, mieszkaniec może skorzystać z dopłat. Gminy powinny być raczej zadowolone, że odciążono je od biurokratycznej strony podejmowania decyzji. Poza tym mam poważne wątpliwości, czy tworzenie 2,5 tysiąca różnych gminnych programów byłoby dobrym podejściem. Zresztą Komisja Europejska rekomenduje unifikację programu, a nie uruchamianie różnego rodzaju lokalnych wersji. Zdarzało się, że odbywał się pewien wyścig, który wójt da większe dofinansowanie, co powodowało pretensje mieszkańców, że w jednej miejscowości można otrzymać 30 proc., a w sąsiedniej 80 proc. Pojawiła się duża różnica w dynamice działań. Nie ma nic gorszego niż sytuacja, gdy pieniądz publiczny ze sobą konkuruje. Jeśli tworzymy program, który ma dotrzeć do kilku milionów gospodarstw domowych, to brak jednolitych ram finansowania przyczyniłoby się do jego nieefektywności. Tylko w ramach jednego programu ogólnopolskiego jesteśmy w stanie osiągnąć efekt skali. I dużo efektywniej takim procesem administrować. Jednocześnie od lat powtarzamy, że nie można programu „Czyste powietrze” zrealizować bez pomocy gmin. Trzeba je zaangażować, bo są najbliżej beneficjenta, ale trzeba je w tym procesie wesprzeć. Cieszę się, że w końcu rząd to dostrzegł.
Po 2,5 roku funkcjonowania…
To był błąd, że od początku nie włączono gmin w sposób aktywny, nie dano im warunków do tworzenia punktów konsultacyjnych. Nie da się sprawnie przeprowadzić programu bez silnej sieci dystrybucyjnej. Powinna być ona bardzo szeroka, należałoby do niej włączyć także banki. Powtarzaliśmy, że do masowego klienta, czyli kilku milionów domów, nie da się dotrzeć przez 16 wojewódzkich funduszy ochrony środowiska. Nie zgadzam się natomiast z filozofią: dajcie nam pieniądze, my wiemy, jak je zagospodarować.
Gminy wciąż jednak mają swoje programy wymiany kotłów. Co z nimi?
Programy gminne są wygaszane z powodu, o którym wspominałem: KE bardzo mocno naciska, żeby nie tworzyć programów kanibalizujących się. Do tej pory gminne programy były finansowane albo z wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, albo z funduszy unijnych, które w tej perspektywie już się kończą. Wojewódzkie fundusze wsparcia gminom także już nie udzielają.
Czy jednak nie byłoby lepiej finansowanie łączyć? Gminy mogłyby dopłacać do programu „Czyste powietrze”, zwiększając poziom dopłat. Wymiana źródła ogrzewania wiąże się z dużo większą ingerencją niż założenie panelu fotowoltaicznego. To kosztowne inwestycje. Nie wszystkich na nie stać, nawet z dofinansowaniem z „Czystego powietrza”.
To pytanie, jak wysoka powinna być dotacja. Jestem zwolennikiem tego, aby osoby uboższe dostawały wyższe dofinansowanie. Jednak byłbym ostrożny w stwierdzeniu, że obecny poziom jest niewystarczający. Uważam nawet, że w wielu miejscowościach mieliśmy do czynienia ze zbyt dużym dofinansowaniem. Ten sam efekt można było osiągnąć dużo mniejszym nakładem publicznych pieniędzy. Polski Alarm Smogowy uważa, że program „Czyste powietrze” w tej części nie funkcjonuje tak, jak powinien.
W czym jest problem?
Jeśli w gospodarstwie domowym jest dochód miesięczny rzędu 700 zł na osobę, to nawet jeżeli wnioskodawca dostanie ofertę finansowania w postaci 60 proc., to jest to za mało. Wiele gospodarstw domowych nie ma pieniędzy, by tę inwestycję dofinansować. Nie stworzono mechanizmu, który umożliwiłby tym osobom prefinansowanie kosztów, czyli kredytowanie, zanim dostaną wyższą dotację oraz kredytowanie wkładu własnego. Z dotacji i tak nie mogą skorzystać, bo nie są w stanie wyłożyć 30–50 tys. zł, a takie są koszty wymiany pieca i termomodernizacji, choć wszystko zależy od zakresu prac. Nie postawiono kropki nad „i”. Program dla najuboższych nie działa.
„Czyste powietrze” obejmuje tylko domy jednorodzinne. Z tego powodu programy gminne mają wciąż rację bytu.
Dlatego zaapelowaliśmy do ministra klimatu i prezesa NFOŚiGW, by dla budynków wielorodzinnych też uruchomić program wymiany pieców. Otrzymaliśmy deklarację, że tak się stanie.
Powinien funkcjonować w ramach „Czystego powietrza”?
Sugerujemy, by był to osobny program wsparcia dla gmin. Po pierwsze dlatego, że charakterystyka beneficjentów tego typu inwestycji jest inna, a zasób takich lokali jest dużo mniejszy. Nie mówimy tu o kilku milionach, ale o kilkuset tysiącach mieszkań. Dodatkowo charakterystyka budynków wielorodzinnych w zależności od miejscowości jest bardzo różna. Beneficjentem takiego programu byłby właściciel lokalu w kamienicy, a nie wspólnota. Chodzi o to, aby osoba, która chce wymienić piec kaflowy, nie była uzależniona od decyzji wspólnoty. Przez wiele lat tak to funkcjonowało w Krakowie.
Pojawiła się oficjalna data: 1 lipca 2021 r., gdy ruszy Centralna Ewidencja Emisyjności Budynków (CEEB). Gminy obawiają się dodatkowych obowiązków, znów bez dofinansowania. Słusznie?
Do tej pory na gminach spoczywał obowiązek inwentaryzacji źródeł ogrzewania wymuszony przez wojewódzkie programy ochrony powietrza (POP). Musiały na to wydawać gigantyczne pieniądze, a w dodatku z samej inwentaryzacji nie było wielkiego pożytku, bo dane nie były spójne i nie dawało się ich porównać pomiędzy jednostkami samorządu terytorialnego, co więcej, dane te nie były aktualizowane. W skali kraju poszły na to grube miliony złotych. Teraz gminy dostaną do ręki narzędzie, dzięki któremu nie będą musiały zatrudniać firm ankieterskich. Gminni urzędnicy będą musieli wprowadzić ankietę do bazy tylko w sytuacji, gdy Kowalski nie złoży jej elektronicznie przez internet. To jedyna dodatkowa czynność, którą będą musieli wykonać. Do tej pory gminy nie miały podstawy prawnej, by zobowiązać mieszkańca do wpuszczenia go do domu i zinwentaryzowania źródła ciepła. Otrzymywaliśmy więc wybiórcze dane. Teraz mamy solidną podstawę prawną, która nakłada na obywatela obowiązek złożenia deklaracji o źródle ogrzewania.
Uważa pan, że CEEB dokręci śrubę, posypią się mandaty za trucie powietrza?
Spowoduje, że przestaniemy mieć anonimowe źródła ciepła.
Może walkę o czyste powietrze trzeba było zaczynać właśnie CEEB?
Może tak. Mielibyśmy dużo lepsze narzędzie do zarządzania jakością powietrza.
Wymianę kopciuchów wymuszają POP-y. Słychać argumenty, że skoro jest to nałożony odgórnie obowiązek, to wymiana źródła ogrzewania powinna być finansowana w 100 proc. Co pan na to?
Spójrzmy na to z innej strony. Wszyscy, którzy emitują szkodliwe pyły, powodują gigantyczne koszty społeczne i gospodarcze, które idą w miliardy złotych. To tak zwane koszty zewnętrzne związane astmą, chorobami płuc itd. Można byłoby tym osobom powiedzieć: pokryjcie koszty, które powodujecie.
W wielu miejscowościach mieliśmy do czynienia ze zbyt dużym dofinansowaniem, choć dla ludzi najuboższych powininny być wyższe dopłaty.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama