Efektem nieudanego referendum w Warszawie może być zaostrzenie przepisów w sprawie odwoływania lokalnych władz. Taki zamiar mają prezydent i posłowie koalicji. W najbliższą niedzielę odbędą się trzy referenda odwoławcze, m.in. w Pułtusku i Żyrardowie, a w następną – kolejne cztery, m.in. w Słupsku. Ale może się okazać, że ta kadencja samorządu będzie ostatnią z referendalną gorączką.
Z danych Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że frekwencja w stolicy wyniosła 25,66 proc. Do progu ważności referendum zabrakło 3,44 proc. Oddano 339 482 ważne głosy (za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz było 322 017 mieszkańców, przeciw – 17 465).
W listopadzie sejmowa komisja samorządu terytorialnego pochyli się nad prezydenckim projektem ustawy samorządowej. Proponuje on podwyższenie progu ważnej frekwencji w przypadku referendum personalnego: powinno wziąć udział nie mniej głosujących niż w trakcie wyborów, gdy powoływano dany organ samorządu. Obecnie wystarczy trzy piąte tej liczby.
Posłowie mogą pójść jeszcze dalej i zgłosić poprawkę, by referenda odwoławcze były możliwe tylko w przypadku załamania finansów samorządu lub uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa. – By uniknąć sytuacji, że włodarze kierują miastem zza krat – mówi przewodniczący sejmowej komisji samorządowej Piotr Zgorzelski (PSL).
Według wiceszefa tej komisji Waldego Dzikowskiego z PO propozycje w projekcie prezydenckim idą za daleko, choć ich zmiana byłaby faktycznie potrzebna. – Do rozważenia jest wydłużenie do 15 miesięcy przed upływem końca kadencji władz lokalnych terminu złożenia wniosku o ich odwołanie – mówi Dzikowski. Dziś wniosek może być złożony do 8 miesięcy. Zmiana ma pozwolić uniknąć zamieszania referendalnego i wyborczego w ostatnim roku kadencji, gdy nowo wybrane władze musiałyby bazować na budżecie przygotowanym przez poprzedników.