- Jeśli się okaże, że normy bezpieczeństwa rzeczywiście są przekroczone, zastanówmy się nad wymianą granulatu. Wtedy raczej konieczne będzie wsparcie gmin przez państwo - mówi w wywiadzie dla DPG Tomasz Półgrabski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki w latach 2007–2014, koordynator projektu budowy orlików.
ikona lupy />
Tomasz Półgrabski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki w latach 2007–2014, koordynator projektu budowy orlików / DGP
Coraz częściej mówi się o złym stanie nawierzchni na boiskach szkolnych i orlikach. Ostatnie doniesienia dotyczyły stwierdzenia substancji szkodliwych dla zdrowia, nawet rakotwórczych, na trzech boiskach, z których korzystały dzieci. Jest problem czy go nie ma?
Nawet jeśli pojawiły się kłopoty z kilkoma boiskami, to nie jest to problem na skalę ogólnopolską. Eksploatację takiego obiektu można porównać do użytkowania samochodów. Dwóch właścicieli przestrzega warunków gwarancji, jeździ do serwisu, wymienia olej, dba o materiały eksploatacyjne, a trzeci nie zwraca na to uwagi. I zapewne dla każdego logiczne jest, że pojazd tego trzeciego będzie w gorszym stanie niż tych dwóch pierwszych osób. Tak samo jest z naturalnymi czy sztucznymi boiskami.
ikona lupy />
TGP 6 marca 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Co istotne, boiska nie są własnością Ministerstwa Sportu. Ministrowie ani urzędnicy nie jeżdżą też po Polsce, by pilnować ich funkcjonowania. Celem programu „Moje Boisko – Orlik” było przygotowanie warunków i stworzenie infrastruktury ogólnodostępnej i bezpłatnej dla dzieci i młodzieży. W 2007 r. stan infrastruktury sportowej znacząco się różnił od obecnej. Powszechnie wiadomo, że mamy coraz większy kłopot z otyłością wśród dzieci i młodzieży, z powszechnym brakiem ruchu. Postanowiliśmy więc zareagować – wybudowaliśmy kompleksy sportowe składające się z dwóch boisk – do piłki nożnej i wielofunkcyjnego. Zgodnie z umową, która była zawierana na dziesięć lat między Ministerstwem Sportu a inwestorem, czyli gminą (inwestorem zawsze był samorząd), Skarb Państwa przekazywał dofinansowanie w wysokości 33 proc. wartości inwestycji, lecz nie większej niż 333 tys. Resztę finansował Urząd Marszałkowski oraz sama gmina. To ona, zgodnie z podpisaną umową, miała obowiązek dbać o boisko, konserwować je. Ale jak to w życiu bywa – większość z nich troszczy się w sposób przeciętny – niektórzy dbają nad wyraz dobrze, lecz są i tacy, którzy niewłaściwie dbają o swój majątek, mają za nic swoje obowiązki.
Wielu samorządowców utyskuje, że nie mają pieniędzy na remonty.
Zawarta umowa jest jasna. Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że po wielu latach intensywnej eksploatacji trzeba przeprowadzać remonty. Tak jak należy inwestować w samochód, tak trzeba również w kompleks sportowy. Mieszkania też odświeżamy co kilka lat, to naturalna kolej rzeczy. Argument finansowy mnie nie przekonuje także dlatego, że już na etapie prac nad programem obliczyliśmy, że roczne utrzymanie boiska będzie kosztowało do 20 tys. zł. Czy przeciętnego polskiego miasta albo mniejszej gminy nie stać na wydanie tych kilkunastu tys. zł? Kłopot jest w czymś innym: w braku świadomości, często w kiepskim zorganizowaniu, braku wiedzy i kompetencji. Gdy przez dekadę nic się nie robi, to oczywiste dla mnie jest, że później trzeba wydać więcej. Wygodne jest zasłanianie się tym, że Skarb Państwa powinien coś sfinansować, ale najlepiej zacząć działania od siebie. Choć zarazem nie mówię, że Skarb Państwa w ogóle nie powinien się interesować tą sprawą. Powinien. Tyle że na sensownych zasadach, np. wspierając aktywnych lokalnych włodarzy, u których widać chęć poprawienia stanu boisk.
Nie jestem fachowcem w sprawie granulatów stosowanych na boiskach. Wiem, że są różne – bardziej bezpieczne i mniej. Wszystkie mają atesty. Czemu zdecydowano się na ten niebezpieczny? Bo tańszy? Chodzi przecież o zdrowie dzieci.
Teza wybrzmiewająca w pytaniu jest niesłuszna, bo standardy z 2020 r. przyrównuje pani do decyzji z 2008 r. To tak, jakby stawiać zarzut lekarzowi, który 20 lat temu mówił matce chorowitego dziecka, by z nim jak najwięcej spacerowała, tymczasem dając tego typu radę narażał to dziecko na smog i w ten sposób mu szkodził, a nie pomagał.
W 2008 r., kiedy powstały pierwsze orliki, powszechnym rozwiązaniem stosowanym na całym świecie był system, w którym sztuczna trawa była zasypywana SBR-em, czyli rzeczywiście mielonymi oponami. Zasypka na bazie kauczuku była rzadkością i jej cena w tamtym czasie była dużo droższa. Ministerstwo Sportu wymagało jednak odpowiednich certyfikatów i atestów. To był nasz warunek przekazania środków finansowych. Projekty przygotowali specjaliści z uprawnieniami. Zastosowano najlepsze materiały, jakie w tamtym czasie były dostępne. Całość była zgodna ze standardami FIFA oraz przepisami budowlanymi. Konsultowaliśmy też budowę kompleksów z Niemcami, którzy zbudowali kilkaset podobnych boisk przed mistrzostwami świata. Wszelkie standardy były dochowane. Ponadto na zlecenie Ministerstwa Sportu i Turystyki. dokonywano kontroli wykonania kompleksów. Nie jest więc tak, że ktoś o czymś zapomniał albo postanowił, że zrobimy coś taniej. Stosowaliśmy najlepsze rozwiązania dostępne ponad dekadę temu. Dziś są oczywiście nowocześniejsze, lepsze, bardziej ekologiczne, przyjazne dla człowieka. Te, które teraz stosuje się powszechnie, w 2008 r. były postrzegane jako absolutna nowinka technologiczna. Gdybyśmy użyli tych materiałów, boisk można by wybudować tylko kilka na pokaz.
Kto miał wpływ na wybór materiałów?
W tym zakresie Ministerstwo Sportu i Turystyki dawało gminom dowolność. To one organizowały przetargi i nadzorowały cały proces inwestycyjny. Nie nakazywaliśmy, jaki ma być granulat – żółty czy czerwony, tańszy czy droższy. To była zresztą doskonała decyzja, bo istotą było, aby możliwie najwięcej gmin wybudowało przy naszym wsparciu boiska. Były takie jednostki, które chciały mieć drogi, lepszy granulat. Większość wybrała wariant tańszy. Ale – co kluczowe – w żadnym razie nie niebezpieczny. O żadnej rakotwórczości w granulacie, który sypano podczas budowy boisk, nie może być mowy. Wiem, bo osobiście zleciłem badania granulatu, który był stosowany. Jest z tego sporządzony protokół i dokumentacja pokontrolna. Jakim produktem gminy uzupełniały nawierzchnię w ramach jej bieżącego utrzymywania – tego oczywiście nie wiem. Natomiast wydaje mi się, że niektórzy wpadają w przesadną panikę.
Niepotrzebnie?
Może się zdarzyć, że dziecko dostanie wysypki, że ktoś będzie uczulony na granulat. To jeszcze nie świadczy o tym, że należy zamykać boisko. Uważam, że skoro są wątpliwości, należy przeprowadzić porządne wnikliwe badania zakrojone na szeroką skalę. Ekspertyza jednego instytutu bądź kilku naukowców to moim zdaniem zbyt mało. Zaczekajmy jednak na takie kompleksowe analizy, nim zaczniemy palić kogokolwiek na stosie.
Ludzie się denerwują, bo często chodzi o zdrowie ich dzieci.
Też jestem ojcem dwójki dzieci. Doskonale więc rozumiem troskę o ich zdrowie i bezpieczeństwo. Bynajmniej nie lekceważę ludzkiego niepokoju. Ale nie róbmy tragedii z tego, że w kilku badaniach wyszło przekroczenie norm na orlikach, a paru dziennikarzy to opisało. Z tego, co opisuje ostatnio prasa, eksperci dyskutują nad metodologią badań i normami, co ma kluczowe znaczenie. Tak więc zbadajmy sprawę i jeśli okaże się, że rzeczywiście normy są przekroczone, zastanówmy się nad wymianą granulatu. Ja sam gram na orliku, a większość szkółek piłkarskich na świecie od lat trenuje na boiskach ze sztuczną trawą.
Wtedy Skarb Państwa powinien pomóc?
Wtedy raczej tak. Mój argument o tym, że państwo nie może wyręczać tych, którzy nie dbali o infrastrukturę, nie miałby zastosowania do tego przypadku. Najważniejsze jest to, by dzieci mogły korzystać z boisk. A akurat to, że część gmin nie miałaby pieniędzy na wymianę całej nawierzchni, jestem w stanie zrozumieć.
Część ekspertów uważa, że kłopot może brać się stąd, że obecnie część boisk jest przykrywana tzw. balonem. To może mieć wpływ?
Wydaje mi się, że to może być decydujące i właśnie stąd mogą wynikać różnice w badaniach przeprowadzanych dekadę temu i teraz. Gdy boisko jest kryte, brakuje przewiewu, a latem temperatura znacznie rośnie. Zatem substancje, które się wytwarzają wskutek używania boiska, mogą wydzielać szkodliwe opary i toksyny. Rozumiem potrzebę zakrywania orlików, by mogły służyć przez cały rok, lecz pierwotnie były projektowane jako obiekty otwarte.
Mówi pan, że kluczowe jest, by boiska były dostępne. W wielu przypadkach jednak mamy do czynienia ze zniszczoną infrastrukturą. Takie chyba należałoby zamykać?
Przede wszystkim wtedy do pracy powinien się wziąć samorząd. Sytuacja, w której należałoby zamknąć boisko ze względu na zniszczenie materiału, świadczyłaby jak najgorzej o lokalnych włodarzach. Szokujące jest to, co ustaliła Najwyższa Izba Kontroli w 2018 r., że w ponad połowie gmin nie przeprowadza się nawet obowiązkowych kontroli. To proszenie się o kłopoty. Mówienie o zamykaniu boisk to przykrywanie realnego problemu. Myślę, że dla wielu takich włodarzy zamknięcie obiektu byłoby wybawieniem. Tyle że to nie dla nich te kompleksy sportowe powstały.
A może nieraz lokalni włodarze nie chcą kontynuować działań swoich poprzedników? Może mają inną koncepcję albo zwyczajnie nie chcą wspierać działań przeciwników politycznych.
Niestety może tak być. Ale to kuriozum. Państwo potrzebuje pewnej ciągłości działania i konsekwencji. Jeśli prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wybuduje drugą linię metra, to gdy do władzy przyjdą jego konkurenci polityczni, zamkną ją i stwierdzą, że wybudują metro w innym miejscu? To absurd. Zatem gdy podjęto decyzję o budowie infrastruktury sportowej w gminie, to każdy kolejny szef powinien dbać o nią. Chodzi przecież o dobro wspólne.
Jeśli dochodzi do urazu z powodu np. złej nawierzchni, to kto powinien ponieść odpowiedzialność?
Odpowiedzialność ciąży na właścicielu lub zarządcy boiska, to oczywiste. Zarazem często boisko jest przekazane do administrowania szkole, czyli w zasadzie dyrektorowi tej szkoły. Albo należy do lokalnego ośrodka sportu i rekreacji. I wtedy – choć odpowiedzialność spoczywa na gminie – to zarządzający tymi placówkami mają obowiązek dbać o obiekt.
Co w sytuacji, gdy dyrektor szkoły zgłasza potrzebę naprawy burmistrzowi, a ten mówi, że nie ma pieniędzy? Dyrektor jest bezradny.
Jeżeli spotykający się z taką odmową dyrektora szkoły, któremu powierzono administrowanie boiskiem, widzi zagrożenie, a szkoła nie ma wystarczających pieniędzy na naprawę, to dla mnie jest jasne, że należy zamknąć boisko. Tak samo jak w sytuacji, gdy w szpitalu jest stara winda, która nie ma przycisków i nie funkcjonuje należycie, wówczas dyrektor szpitala wyłącza tę windę z użytku. Wierzę w to, że lokalna społeczność wtedy zmobilizuje burmistrza do znalezienia środków na naprawę.
Ale czy nie będzie za chwilę tak, że te orliki, które powstały, a są niedoinwestowane, będą nagminnie zamykane?
Nie obawiałbym się tego. Jestem naukowcem – lubię liczby i analizy. I wszelkie dane pokazują, że po reformie samorządowej z 1990 r. samorząd co do zasady jest kompetentny. Dba o lokalne środowisko i społeczność. Mogą się zatem zdarzyć pojedyncze przypadki zamykania boisk, lecz myślę, że to będą przejściowe trudności. Najzwyczajniej w świecie nie wierzę, że samorządy nie będą boisk remontować, modernizować, nawet jeśli nie dostaną na ten cel pieniędzy z budżetu państwa. Choć proszę zwrócić uwagę, że ja nie mówię, że takich środków zapewnionych przez Skarb Państwa nie powinno być.
Jak to? Powiedział pan, że generalnie to samorząd odpowiada za boisko i państwo nie powinno go wyręczać.
Bo to prawda. Jestem przeciwny, by Skarb Państwa sfinansował naprawę najbardziej zaniedbanych boisk. Ale już pomysł, by powstał program modernizacji boisk z dofinansowaniem z budżetu państwa, np. na poziomie 40 proc., mnie się podoba. Tak właśnie powinna wyglądać współpraca między rządem a samorządem. Model idealny! To znaczy – samorząd chce coś zrobić, jest gotowy przeznaczyć na to pewne środki, a rząd premiuje tę inicjatywę poprzez dołożenie pieniędzy.