Na majowym posiedzeniu Sejmu ma zostać uchwalona nowela likwidująca profilowanie bezrobotnych. Więcej zmian w ustawie o promocji zatrudnienia w tej kadencji nie będzie. Rząd uważa bowiem, że dopóki sytuacja na rynku pracy jest dobra, nie trzeba się z tym spieszyć. Tymczasem urzędy pracy same pokazują miejsca, w których korekty bardzo by się przydały. I to szybko
/>
zdaniem ministerstwa
/>
W 2018 r. MRPiPS przygotowało projekt ustawy, który miał głęboko reformować urzędy pracy. Jesienią prace nad nim zostały przerwane. Kiedy resort do nich wróci?
Prace zostały przerwane, bo projekt wymagał dodatkowych analiz. Uznaliśmy, że nie ma powodu do pośpiechu, bo sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra. Poza tym do końca kadencji Sejmu zostało już kilka posiedzeń, praktycznie nie ma szans na przeprowadzenie całego procesu legislacyjnego. Będzie to już zadanie dla nowego parlamentu. Ale nie musi to oznaczać powrotu do przygotowanego wcześniej projektu. Wiele będzie też zależeć od opracowywanej przez MSWiA strategii w zakresie polityki migracyjnej. Możliwe, że obecną ustawę trzeba będzie podzielić na dwie i wyodrębnić z niej przepisy w sprawie zatrudniania cudzoziemców.
Ale skoro rynek pracy jest teraz w dobrej kondycji, to może jest to odpowiedni moment na przeprowadzenie głębszych zmian? Część ekspertów wskazuje, że reforma urzędów pracy powinna iść w takim kierunku, by stały się bardziej otwarte na pracodawców.
Powiatowe urzędy nie są zamknięte na współpracę z przedsiębiorcami. Oczywiście są miejsca, gdzie przebiega ona wzorcowo i miejsca, gdzie tak nie jest. Ale tego nie zmieni żadna ustawa ani reforma. PUP muszą stać się bardziej instytucjami usługowymi dla pracodawców, którzy szukają rąk do pracy. Ale nie mogą zapominać o osobach poszukujących pracy i o bezrobotnych. I ten proces przekształcenia już trwa. Urzędy nie koncentrują się wyłącznie na statystykach i zajmowaniu osobami bezrobotnymi, wychodzą z ofertą do pracodawców. Być może trzeba jednak będzie pomyśleć nad rozwiązaniami, które w większym stopniu będą promować PUP wychodzące z taką inicjatywą. Poza tym trzeba pamiętać, że urzędy pracy podlegają pod samorządy powiatowe i to od nich w dużym stopniu zależy, jak one funkcjonują.
Dlaczego?
Dla wielu starostów najważniejsze są statystyki i liczby, które mogą pokazać raz w roku na radzie powiatu. Zanim jeszcze powstał projekt ustawy o rynku pracy, odbyła się dyskusja na temat tego, czy nie włączyć urzędów pracy ponownie do administracji rządowej. W taki sposób działa pośrednictwo pracy w wielu krajach Europy Zachodniej, ale u nas pomysł centralizacji napotkał silny opór ze strony samorządów. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Ale wielokrotnie mówiłem, że skoro powiatom tak bardzo zależy na zachowaniu zwierzchnictwa nad urzędami pracy, to niech przełożą to na konkretne działania. Tymczasem w wielu z nich pracownicy nie mogą liczyć na odpowiednie zarobki. Co więcej, chociaż PUP-y wykonują teraz więcej zadań związanych z zatrudnianiem cudzoziemców i mają na to zagwarantowane dodatkowe środki z pobieranych opłat, to docierają do nas sygnały, że starostowie ich nie przekazują na poprawę funkcjonowania PUP.
A może urzędy pracy należałoby zlikwidować?
Absolutnie się z tym nie zgadzam. PUP są cały czas potrzebne, bo sytuacja na rynku pracy jest zróżnicowana regionalnie. W ciągu ostatnich trzech lat co roku w urzędach pracy rejestrowało się średnio ponad 1,9 mln bezrobotnych. Tylko w samym 2018 r. urzędy zaktywizowały ponad 340 tys. osób, a poza tym wykonują wiele innych ważnych zadań, chociażby związanych z zatrudnianiem cudzoziemców. Nie wyobrażam więc sobie, że miałyby nagle zniknąć. Co więcej, PUP idą z duchem czasu i rozwijają usługi cyfrowe. Ściana z ogłoszeniami ofert pracy wiszącymi przez kilka miesięcy i często nieaktualnymi odchodzi do przeszłości.
Trzeba też przypomnieć, że obowiązek utrzymywania publicznych służb zatrudnienia wynika z konwencji międzynarodowych oraz innych dokumentów, których Polska jest sygnatariuszem, m.in. Europejskiej Karty Społecznej.
Od dawna wiadomo też, że część bezrobotnych rejestruje się w PUP tylko po to, aby mieć opłacaną składkę zdrowotną, co do pewno stopnia zafałszowuje rzeczywiste statystyki bezrobocia. Czy to również będzie wyzwaniem na następną kadencję? Może rząd zrezygnował z realizacji pomysłu wyprowadzenia składki zdrowotnej z PUP?
Pomysł objęcia wszystkich osób ubezpieczeniem zdrowotnym był już analizowany i ostatecznie nie zyskał formy konkretnej ustawy. Wymaga to uregulowania na poziomie Ministerstwa Zdrowia. Dlatego trwamy w obecnym rozwiązaniu, mając świadomość, że utrudnia nam realną ocenę faktycznej liczby bezrobotnych. Niemniej jednak nie możemy sobie pozwolić na jednostronne działanie, które pozbawi wiele osób ubezpieczenia zdrowotnego.
tak to widzą urzędnicy
Wygląda na to, że w tej kadencji Sejm nie przeprowadzi reformy urzędów pracy, choć wiele się o niej mówiło. Nie planuje też ich likwidować.
Jeżeli likwidacja urzędów pracy miałaby być lekarstwem na różne niedomagania, wiele krajów już dawno by się na nią zdecydowało. Urzędy pracy działają rozsądnie i, co ważne, w oparciu o przyjęte w kraju przepisy. Robią wszystko, co mogą, by wykazać się efektywnością, bo inaczej nie dostaną premii. Kwestią sporną pozostaje natomiast to, czy działania są efektywne.
No właśnie, z niedawnej kontroli NIK wyłania się nieciekawy obraz. Izba zarzuca urzędom pracy, że nie promują nowych form aktywizacji i nie analizują ich skuteczności.
Sprawdziliśmy, czy faktycznie tak jest. Okazało się, że 80 proc. osób, które się do nas zgłosiły od 2016 r., a które odbyły szkolenia, wzięły udział w stażach czy otrzymały środki na uruchomienie własnej działalności, cały czas pozostaje na rynku pracy. Po opublikowaniu raportu NIK taką analizę zrobiło wiele urzędów i u nich także jej wyniki były dobre. Dlatego zarzucanie urzędom pracy, że nic nie robią, jest co najmniej nieuczciwe. Z drugiej strony, czy można mieć pretensje do urzędników, że ktoś jest zwalniany z pracy? Ta decyzja zależna jest w 100 proc. od firmy.
Nie da się temu zaradzić?
Dziś blisko 90 proc. bezrobotnych osobiście wybiera rodzaj kursu. My tylko sprawdzamy, czy jest zapotrzebowanie rynkowe na zawód, który wybrali. Nie opieramy się wyłącznie na swojej wiedzy, ale przede wszystkim na rozmowach z pracodawcami. Co więcej, staramy się znaleźć takich, którzy zadeklarują zatrudnienie osoby po zdobyciu przez nią danych kwalifikacji.
Może trzeba lepiej zarządzać środkami przeznaczanymi na aktywizację?
W Warszawie wydajemy na jedną osobę średnio ok. 8,5 tys. zł. Specjaliści z centrum aktywizacji zawodowej powinni tymi środkami dysponować według własnego uznania, czyli finansować z nich wszystko, co według nich może się przyczynić do powrotu bezrobotnego na rynek pracy na stałe. Powinna być zatem możliwość opłacania w pakiecie szkolenia, stażu, a nawet dopłacanie pracodawcy do zatrudnienia aktywizowanej osoby. Przygotowanie pracownika w pełni wydajnego wymaga od pracodawcy czasu i pieniędzy. Mógłby to zamiast niego robić urząd pracy.
NIK zarzucał też PUP, że pracuje w nich za dużo osób…
Powiatowe urzędy pracy zatrudniają dziś 18,8 tys. pracowników. Jeden doradca zawodowy przypada na 600 bezrobotnych, a pośrednik na 270 osób. Mimo że bezrobocie w kraju maleje, to ciągle jednak jest. Stopa bezrobocia 5,8 proc. daje w sumie 1 mln osób bez pracy. Tylko w Warszawie jest 19,5 tys. zarejestrowanych bezrobotnych i comiesięczna rotacja ok. 3 tys. kolejnych klientów. Gospodarka pulsuje. Firmy powstają i się likwidują, przebranżawiają i powiększają pakiet zamówień. Dlatego utrzymanie, a nawet w części urzędów wzrost zatrudnienia, mogłyby w istotny sposób wpłynąć na standard obsługi. Poza tym kto by przejął funkcje, które od pewnego czasu pełnią urzędy pracy.
Co ma pan na myśli?
To, że urzędy pracy stały się w dużej mierze polską służbą migracyjną. W samej Warszawie co miesiąc dopuszczamy do rynku pracy 10 tys. obcokrajowców. W sposób legalny, czyli zapewniamy, by mieli wszystkie potrzebne dokumenty, byli ubezpieczeni, by pracodawcy płacili za nich składki i podatki. W skali roku w całym kraju urzędy pracy legalizują w ten sposób pracę blisko 1,5 mln osób.
Co obecnie jest największą bolączką urzędów pracy?
Przeszkadzają nam sztywne procedury. Podam przykład, by lepiej to zobrazować. Przychodzi do urzędu kobieta, która chce wrócić do pracy. Potrzebuje jednak szkolenia. I tu zaczyna się problem. Bo zamiast skupić się na tym, jakiego kursu potrzebuje, czego chce się nauczyć, musimy dogłębnie przeanalizować, czy mieści się w parametrach projektowych. Czyli czy szkolenie jej przysługuje, czy wiek predysponuje ją do tej formy pomocy, kiedy ostatni raz była zarejestrowana w urzędzie itd. Albo inny przykład z dziedziny udzielania dotacji na rozwój własnej działalności. Osoby ubiegające się o wsparcie muszą opracować projekt biznesu. Często kupują go na rynku. A powinny to zrobić same, a przedtem przejść szkolenie z przedsiębiorczości.
Co jeszcze sprawia, że czasem państwa praca nie przynosi efektów?
Sprawą niezałatwioną od lat jest kształcenie. Specyfika tej pracy, szczególnie specjalistów pracujących bezpośrednio z klientem, wymaga czegoś więcej niż tylko ukończenia wyższej uczelni. Brak umiejętności psychologicznego „czytania klienta” jest dziś naszą najsłabszą stroną. Powinny być studia podyplomowe dla doradców zawodowych i pośredników. Dzięki nim nabywaliby oni umiejętności pracy z człowiekiem. Kolejna rzecz to płace – za dobrą pracę trzeba dobrze wynagradzać. Tymczasem ze wszystkich służ publicznych wynagrodzenia w samorządowych urzędach pracy, mimo wsparcia z Funduszu Pracy, należą do najniższych. Najlepsi odchodzą.
Jakie zmiany usprawniłyby pracę PUP?
Już 15 lat temu ówczesny minister pracy Jerzy Hausner zauważył, że o rewolucji nie ma co myśleć, jeżeli z urzędów pracy nie zostanie wyprowadzona składka zdrowotna. Duża część bezrobotnych rejestruje się bowiem w pośredniakach tylko po to, by mieć ubezpieczenie. Z moich szacunków wynika, że może to być 70 proc. naszych klientów. Wyprowadzenie składki zdrowotnej nie tylko przyspieszyłoby powrót wielu bezrobotnych na rynek pracy, ale też dałoby im motywację do tego, by ją utrzymać. Kto naprawdę nie może pracować, powinien być podopiecznym pomocy społecznej. Ta oczekiwana od lat zmiana pozwoliłaby by w PUP rozmawiać o pracy, a nie o powodach jej niepodejmowania.
A centralizacja? To dobry pomysł?
Uważam, że usamorządowienie służb zatrudnienia nie było najlepszym pomysłem. Urzędy pracy powinny być zarządzane centralnie. Wprowadzanie standardów obsługi, dostosowanie liczby specjalistów do rzeczywistych potrzeb klientów, ocena efektywności działania, szkolenie kadr, dbałość o odpowiednie wynagrodzenie czy w końcu możliwość artykułowania swoich potrzeb przez środowisko służb zatrudnienia byłoby w systemie centralnym dużo prostsze.