- Ciągle liczę na rozsądek Pawła Adamowicza, bo to, co teraz proponuje, to jest wysyłanie złych sygnałów do mieszkańców. W Gdańsku powinniśmy iść zjednoczeni, a przede wszystkim Paweł powinien szanować swoje własne słowo. Wszystko, co mówił, okazało się nieprawdą - mówi w wywiadzie dla DGP Jarosław Wałęsa, europoseł, kandydat PO na prezydenta Gdańska w wyborach samorządowych.

Metro pan zbuduje?

Gdzie? Tu, w Gdańsku?

Pana koledzy w Warszawie prześcigają się w obietnicach. Trzecia, czwarta, a nawet piąta linia metra.

W Gdańsku teren jest podmokły, więc lepiej ziemię i to, co pod nią, zostawić w spokoju. Zresztą, jak słyszy się niektóre propozycje moich kolegów – jak ich pani nazywa – to trzeba się zastanowić, czy niektórzy politycy mówią poważnie…

Rafał Trzaskowski z pana partii też obiecuje kolejne linie metra.

Myślę jednak, że Patryk Jaki obiecuje wszystko, żeby wygrać, a Rafał Trzaskowski opiera się na realnych wyliczeniach.

Rozmawiacie z Trzaskowskim o swoich kampaniach wyborczych, macie jakieś wspólne strategie?

Nie, bo Warszawa rządzi się swoimi prawami.

Gdańsk to jest miasto Platformy.

Gdańsk to jest miasto wolności i solidarności. Kampania w Warszawie i kampania w Gdańsku to są dwa różne światy.

Tam się biją przeciwnicy, w Gdańsku trwa bratobójcza walka.

Maciej Płażyński, ojciec Kacpra Płażyńskiego kandydującego na stanowisko prezydenta Gdańska z ramienia PiS, był tym człowiekiem, który zaprosił mnie do polityki. Przecież to on mnie wstawił na listę w pierwszych wyborach. To Maciej Płażyński, wspólnie z Donaldem Tuskiem i Andrzejem Olechowskim, zakładał Platformę Obywatelską. Jednak Kacper prezentuje już zupełnie inne poglądy polityczne. Powiem nawet, że brak mu pewnego zrównoważenia.

Sugeruje pan, że Kacper Płażyński jest niezrównoważony?

Nie, mówię, że jego ojciec był jego przeciwieństwem.

Brat Pawła Adamowicza – Piotr pisał z pana mamą jej książkę.

To prawda.

Pana ojciec przez wiele lat popierał Pawła Adamowicza.

Ja też popierałem. Ba, ja nawet byłem szefem sztabu wyborczego Pawła Adamowicza. Dwie rzeczy się wydarzyły. Po pierwsze, mamy realne zagrożenie, że Paweł, w związku ze swoimi problemami, może stracić urząd po swojej ewentualnej wygranej i będziemy mieli w Gdańsku komisarza z nadania PiS…

W Radiu Gdańsk mówił pan, że Paweł Adamowicz może pójść do więzienia.

Istnieje takie zagrożenie.

Zna pan akta jego sprawy?

Nie, ale czytam gazety i oglądam telewizję.

To jaką ma pan podstawę, żeby tak uważać?

Obserwuję i wyciągam wnioski, a ponadto z tą władzą wszystko jest możliwe…

Pan uważa, że PiS jest nieuczciwy czy Adamowicz jest nieuczciwy?

Kilkanaście dni temu dwóch biznesmenów zostało zatrzymanych przez CBA, jakoby mieli sprzedać Adamowiczowi mieszkania po zaniżonych cenach. A dla mnie i dla wielu mieszkańców Gdańska wyglądało to tak, jakby kandydat PiS-u na prezydenta Gdańska tracił w sondażach i trzeba było mu to poparcie podnieść, więc po raz kolejny zainteresowano opinię publiczną sprawą Adamowicza. Prokuratura przestała być niezależna, stała się w bardzo wielu przypadkach narzędziem politycznym. W dzisiejszej Polsce naprawdę trudno powiedzieć, co się stanie z upolitycznioną prokuraturą, sądami i sędziami, czy nie będzie się wsadzać ludzi pod dyktando polityczne. Jak Pawła wyprowadzą w kajdankach, to do urzędu w Gdańsku wejdzie komisarz PiS-owski i będziemy mieli władzę z nadania Nowogrodzkiej.

Idąc taką logiką, to i na pana coś znajdą.

Ja jestem czysty i przejrzysty. Mogą szukać. Przypominam, że w latach 2005-2007 Zbigniew Ziobro i cała policja polityczna próbowali szukać na mnie haków. I nic nie znaleźli. Dlaczego? Bo ja jestem uczciwy.

A interesy?

Pani redaktor, ja nawet ulicę przekraczam tylko w dozwolonych miejscach.

Bo się pan boi.

Nie, tylko tak zostałem wychowany. Przestrzegam prawa.

Jak się ma takiego ojca, to na wszystko trzeba uważać.

Może właśnie tak. Od dzieciństwa byłem w polityce, widziałem jak mój ojciec był atakowany, więc nie chciałem mu dokładać zmartwień. Moje życie można prześwietlać na wiele sposobów, na lewo, prawo, w każdą możliwą stronę. I gwarantuję pani, że nikt nie znajdzie nic, co mogłoby budzić jakiekolwiek podejrzenia.

Słyszałam jak pan nakłaniał obecnego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, żeby wrócił do partii, do macierzy.

Mówię to przy każdej okazji. Ciągle liczę na jego rozsądek, bo to, co teraz proponuje, to jest wysyłanie złych sygnałów do mieszkańców. W Gdańsku powinniśmy iść zjednoczeni, a przede wszystkim Paweł powinien szanować swoje własne słowo. Wszystko, co mówił, okazało się nieprawdą.

Ma wrócić i co dalej? Być szeregowym politykiem PO?

Rządzi Gdańskiem od 20 lat. Przypominam, że jeszcze na początku tego roku mówił, że jeśli Platforma wystawi swojego kandydata, to nie będzie kandydował, że nie będzie wyciągał radnych PO, że jeśli Platforma zawiąże koalicję z Nowoczesną, to on poprze tę ideę, bo to słuszna idea i on do niej wręcz zachęca. I po tym wszystkim, po tych wypowiedziach, postanowił zrobić inaczej i sam wystawił siebie w wyborach prezydenckich. W tym miejscu trzeba zapytać o prawdomówność Pawła.

A nie o ambicje?

Nie. Myślę, że na tym etapie, to już nawet nie są jego decyzje.

Czyli kogo, żony?

Zaplecza. Mówimy tu o jego relacjach towarzysko-biznesowych, które wymuszają na nim podejmowanie takich decyzji. Wielu osobom w Gdańsku, w świecie biznesu, w spółkach miejskich zależy na tym, żeby prezydentem nadal był Adamowicz, żeby nic się nie zmieniło. On jest otoczony ludźmi, którzy mu przytakują, którzy mówią, że jest najlepszy, najmądrzejszy. Ze trzy tygodnie temu rozmawiałem ze swoimi współpracownikami i powiedziałem im, że tzw. potakiwacze nie są mi do niczego potrzebni. Potrzebuję ludzi, którzy konstruktywnie ocenią to, co mówię i robię, i jak będzie trzeba, skrytykują. Paweł nie ma wokół siebie takich ludzi. Oni wszyscy są zależni od tego, żeby on trwał na urzędzie, więc wmawiają mu, że jest mężem opatrznościowym, który musi wygrać i wszystkich uratować. Jak się ciągle słyszy, że to jedyne wyjście, że tylko jego prezydentura będzie zbawieniem dla Gdańska, to nie podejmuje się racjonalnych decyzji.

On nie ocenia rzeczywistości realnie. Jeśli się coś robi przez 20 lat, to się kostnieje, nie widzi się już pewnych rzeczy, utwierdza w przekonaniach, mechanizmach funkcjonowania. Gdańsk się zmienił, nie wygląda już jak 20 lat temu.

Właśnie dzięki Adamowiczowi.

To nie ulega wątpliwości, że również dzięki niemu ale i całej rzeszy wspaniałych urzędników, którzy codziennie wykonują ciężką pracę dla miasta i jego mieszkańców. Teraz nie da się rządzić Gdańskiem jak 20 czy 15 lat temu. Mieszkańcy mają oczekiwania, którym obecna władza nie potrafi sprostać. Gdańszczanie są już zmęczeni obecną prezydenturą, tymi wielkimi inwestycjami. Oni czekają, aż w końcu ktoś pomyśli o nich. Większość z nas mieszka poza centrum Gdańska, poza starym miastem. Na Zaspie, na Stogach, na Żabiance, w Brzeźnie, gdzie drogi są dziurawe, na chodnikach można się potknąć i zęby powybijać, autobusy i tramwaje spóźniają się, brakuje kierowców itp. Odwiedzam dzielnice Gdańska i ostatnio, będąc na Stogach, w mojej pierwszej dzielnicy, słyszę od ludzi, że są już zmęczeni Adamowiczem. Na początku Adamowicz skupił się na wielkich inwestycjach kosztem dzielnic. Teraz mamy już to za sobą. Cały ciężar inwestycyjny trzeba przenieść na dzielnice, żeby naprawić to, co zostało zaniedbane.

Gdzie pan mieszka?

Na Jasieniu.

Górny taras Gdańska.

Nauczyła się pani.

To pan w kampanii mówi o górnym tarasie, o Gdańsku Południowym.

Mieszka tam coraz więcej ludzi, a komunikacja miejska jakby o nich nie pamiętała. Uważam, że tę dziedzinę zarządzania miastem trzeba usprawnić. I również z tego powodu kandyduję.

Czyli pan myśli, że pan wygra?

Oczywiście, jaki byłby sens startu nie wierząc w wygraną? Sygnalizowałem, że jestem zainteresowany startem w wyborach prezydenckich w Gdańsku dopiero wtedy, kiedy przed ostatnimi wyborami samorządowymi w 2014 r. usłyszałem od Pawła, że to jego ostatnia kadencja.

Komu pan sygnalizował?

Mieszkańcom, delikatnie. Rozmawialiśmy też o tym pomyśle w naszym lokalnym środowisku. Głośno zacząłem o tym mówić dopiero wtedy, gdy zrozumiałem, że Pawłowi skończyły się już pomysły na Gdańsk i rozważa działanie w innym miejscu. Jednak on kandyduje i robi to głównie, a może przede wszystkim, z jednego powodu: uważa, że gdyby nie wziął udziału w wyborach, to potwierdziłby swoją winę, przyznał się do błędów.

Logiczne.

Nie. Gdyby wyszedł i publicznie powiedział, że nie kandyduje, tylko popiera kandydata Platformy i Nowoczesnej, to odszedłby w chwale, a nie jako ten, który rozbija pomysł zjednoczonej opozycji.

Dla jednych w chwale, dla drugich w poczuciu winy.

Przecież od oceniania kto jest winny, a kto nie, jest sąd. Jednak nawet na chłopski rozum, nie trzeba się długo zastanawiać, czy ktoś, kto ma akcje firmy deweloperskiej i jednocześnie zarządza miastem, w którym ten podmiot dużo buduje, dopuszcza się konfliktu interesów, czy nie? Takie relacje nie powinny być dopuszczane przez prawo. Jeśli prezydent podejmuje decyzje administracyjne, które mają wpływ na rozwój i zyski jakiejś spółki, a jednocześnie ma akcje tej spółki, to jest to konflikt interesów.

Pan ma akcje?

Mam fundusze inwestycyjne.

Na szczęście ma pan żonę, wszystko pan może przepisać na nią.

Nie muszę tego robić, mój majątek jest jawny. To Paweł niech się ze wszystkiego tłumaczy przed sądem. Z walizki pełnej pieniędzy przywiezionej przez dziadka żony itp. Nie jestem jego adwokatem.

Odłożył pan pieniądze przez lata, które pracował pan w Parlamencie Europejskim (PE)?

Tak. Mam też bogatą żonę.

Adamowicz też tak mówił.

Ja nie mam nic do ukrycia. Moje oświadczenia majątkowe są jawne.

W PE zarabia pan bardzo dużo, bo ponad 40 tys. zł miesięcznie. W urzędzie w Gdańsku to będzie cztery razy mniej.

Chcę być prezydentem dla idei, a nie dla pieniędzy.

Niech pan uważa, bo 10 tys. zł to też wielkie pieniądze.

Oczywiście, natomiast jeśli ktoś mnie oskarża o to, że jestem w polityce dla pieniędzy, to naprawdę grubo przesadza. Ja wiele do życia nie potrzebuję. Mam rodzinę, dwoje wspaniałych dzieci, niedawno zostałem po raz drugi ojcem. Mam piękną kilkutygodniową córeczkę. Jestem mężem już pięć lat.

Już?

Już. Późno zaczynałem, więc dla mnie to już stare małżeństwo. Kryzys wieku średniego, motocykle w wieku 35 lat, przed małżeństwem. Teraz, kiedy wstaję od stołu, to stękam i czasami skrzypię. Wiem, że te wszystkie zwyrodnienia w moim ciele będą postępowały szybciej niż u innych ludzi.

Coś pana jeszcze boli?

Boli, jak pewnie miliony innych ludzi. Siedem lat minęło od wypadku. I teraz, w porównaniu do tego, co było jeszcze kilka lat temu, jest naprawdę bardzo dobrze. Jestem w bardzo dobrej formie. Teraz pozamykałem wszystkie ważne projekty w PE i skupiam się na kampanii wyborczej. Ciężko pracuje od rana do wieczora, nie kandyduję po to, żeby przegrać.

A w samej Platformie nie do końca w pana wierzą, mówią, że nie ma pan doświadczenia.

Wobec tego Paweł Adamowicz musi rządzić dożywotnio, bo tylko on się na tym zna, bo rządzi Gdańskiem od 20 lat. To jest niedorzeczne. Przecież on kiedyś też się tego uczył, też zaczynał. Na początku szło mu opornie, dopiero po przystąpieniu do Unii Europejskiej, uzyskaniu funduszy, zaczęło zmieniać się w Gdańsku. Zachowajmy pewien umiar, nie róbmy z prezydenta miasta alfy i omegi, bo prezydent ma zarządzać zespołem specjalistów w swoich dziedzinach i mieć wizję zmian.

Pan nigdy nie zarządzał.

Zarządzałem projektami, zarządzałem ludźmi, pracowałem w polskich, jak i międzynarodowych zespołach. Wiem, że Gdańsk, Urząd Miasta, wymaga pewnych zmian, bo jest zastój. Jednak od rewolucji wolę ewolucję. A co do wiary we mnie, to gdyby jej nie było w PO, to można by zauważyć podział w gdańskiej Platformie, a tego podziału nie ma.

Sześciu członków partii poparło bezpartyjnego Pawła Adamowicza.

Sześć osób na pięciuset członków – chyba trudno mówić o tym, że moja kandydatura nie uzyskała poparcia.

Oficjalnie popierają, nieoficjalnie na pana nadają.

Jestem już tyle lat w polityce, że nie przejmuję się plotkami. Liczę się z krytyką, proszę, żeby mówić o mnie otwarcie, pod nazwiskiem. Wiem, że w PO mam sympatyków, ale są i tacy, którzy mi mniej sprzyjają.

Kto?

Mniejsza o to.

Panie pośle, do odważnych świat należy.

Na koniec dnia pozostaje chłodna kalkulacja. Moje nazwisko i mój polityczny dorobek gwarantują to, że PO będzie miała swojego prezydenta w Gdańsku.

W samej Platformie przeciwnicy Grzegorza Schetyny twierdzą, że przewodniczący nie jest demokratą, tylko autokratą, że w partii nie ma dyskusji, że wybory wewnętrzne były fałszowane.

Bzdury, kto sfałszował? Przywódca może być dobry albo zły. Jeżeli jest zły i większość tak uważa, to w normalnie funkcjonującej partii, jaką jest Platforma, odwołuje się go. Tutaj u nas, w Gdańsku, na spotkaniach niektórzy ludzie zaczynają mówić, że ten Schetyna taki, owaki, zły, nie potrafi rządzić. Pytam wtedy, jaka jest ich propozycja, dlaczego skoro jest taki zły, to większość członków PO go nie odwołuje. Przecież jest od tego procedura. Wybory w PO są powszechne. Wszyscy członkowie mogą wybierać swojego przewodniczącego. Platforma jest jedyną partią, która ma taki system. Nie ma delegatów. Głosują wszyscy płatnicy składek członkowskich. Uważam, że Grzegorz Schetyna miał wielki ciężar do udźwignięcia. Po przegranych wyborach wziął na siebie stery i sądzę, że nie było Mesjasza, który mógł zrobić to lepiej. Musieliśmy przejść przez etap oczyszczenia, a on potrafił utrzymać nas wszystkich razem i pokazywać nie tylko kierunek, w którym idziemy, ale i światełko w tunelu.

Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu. Słyszy pan siebie?

Ja tak naprawdę myślę, tak uważam. Zresztą to samo powiedziałem Schetynie. I to kilka razy. Rozmawialiśmy, jak można usprawnić funkcjonowanie Platformy.

Myśli pan o tym, by w przyszłości kierować PO?

Rządzenie partią nigdy mnie nie interesowało. Mnie interesuje Gdańsk i to, żeby zostać prezydentem i wdrożyć pomysły, które mam. Na tym się koncentruję. Spotkajmy się w przyszłym roku i zobaczymy z kim pani będzie rozmawiała, czy z prezydentem Gdańska czy z europosłem. Każde wybory, do których staję od 13 lat, wiązały się z tym, że mogłem przegrać, a wygrywałem.

Zawsze się pan krygował, że ostatnie miejsce na liście, że nie chcę się pan pchać. Przecież pan wie, że panu wystarcza nazwisko.

Z pokorą zawsze przyjmowałem miejsce, które dostawałem na liście. Było ostatnie. Czasami zdarza się tak, że ostatni są pierwszymi. Kandydaci na karcie w wyborach na prezydenta Gdańska będą ułożeni alfabetycznie. Znowu będę ostatni na liście, to dobry znak.

W PE też pan siada z tyłu i kiedy pana wyczytują, to wszyscy się odwracają.

W PE siada się alfabetycznie, a W jest daleko w alfabecie.

Jak reagują w Brukseli na to, że chce pan zostać prezydentem Gdańska?

Zdziwieniem, bo to jest jednak trochę odwrócenie drogi politycznej. Zacząłem w Sejmie RP, potem wyżej w PE, a teraz samorząd. Tam wielu europosłów ma za sobą samorząd i politykę krajową, a PE jest ukoronowaniem ich kariery. Tłumaczę im o co mi chodzi i rozumieją moje decyzje. Zaprosiłem wielu kolegów z PE do Gdańska.

Będzie pan zabiegał o poparcie gdańskiego Kościoła?

Będę zabiegał o poparcie mieszkańców Gdańska. Już zabiegam.

Pana ojciec jest od zawsze związany z Kościołem.

Ja nie jestem Lechem Wałęsą, tylko Jarosławem Wałęsą.

Gdańsk to symbol otwartego Kościoła.

Jestem zwolennikiem tego, co jest zapisane w Konstytucji, czyli rozdziału Kościoła od państwa. Z drugiej strony uważam, że nie ma nic złego w tym, by zapraszać duchownych na uroczystości państwowe, na otwarcie nowych instytucji, prosić o błogosławieństwo.

To nie jest rozdział państwa od Kościoła.

Ksiądz, biskup czy arcybiskup to też człowiek, to też obywatel. Nie podoba mi się zamykanie księży w jakichś enklawach, mówienie o tym, że nie mają oni prawa do aktywności publicznej. To jest ograniczanie wolności obywatelskich.

Pytam pana o relacje z Kościołem również w kontekście kontrolowania Kościoła przez prezydenta miasta, przez urzędnika państwowego, kontrolowania zachowań duchownych w stosunku do dzieci.

Mówi pani o pedofilii?

Tak. Cały świat mówi o pedofilii, Kościół się oczyszcza.

Nie wiem, czy nasz Kościół jest już na to gotowy.

Czy pan jest na to gotowy?

Jeśli w polskim Kościele były przypadki pedofilii, a oczywiście były, to przede wszystkim hierarchowie kościelni nie powinni ich zamiatać pod dywan. Jednak obawiam się, że jeszcze w dalszym ciągu nie są gotowi na to, by się całkowicie otworzyć, uderzyć w piersi i powiedzieć: tak, takie sytuacje miały miejsce. Proszę zrozumieć, że ja nie jestem przedstawicielem Kościoła.

Ale chce pan być przedstawicielem władzy, najważniejszą osobą w Gdańsku.

I uważam, że trzeba korzystać ze wszystkich możliwości dostępnych prawnie, by ścigać takich dewiantów i stawiać ich przed sądem. Od tego jest jednak policja, prokuratura. Zresztą, nie ważne, czy to jest ksiądz, czy nauczyciel, czy lekarz, bo jeśli jest przestępcą niszczącym życie dzieci, to sąd powinien mu wymierzyć najwyższą karę przewidzianą przez prawo.

Od dzieciństwa znał pan księdza Jankowskiego, prałata w kościele św. Brygidy, kapłana Solidarności.

Znałem, jeździłem na letnie obozy przez niego organizowane. Nigdy nie zauważyłem, żeby się niestosownie zachowywał wobec mnie, czy innych dzieci. Wiem, że pojawiały się informacje mające świadczyć o jego nieobyczajnych zachowaniach. Jednak w naszej Konstytucji zapisane jest też domniemanie niewinności... Z drugiej strony, nie mam zamiaru zamykać tematu. Jeśli są świadkowie nieobyczajnych zachowań czy ofiary takich zachowań, to powinni o tym mówić głośno.

Może się odważą.

Chce pani gdybać?

Cały czas gdybamy. Albo pan zostanie prezydentem Gdańska albo nie. In vitro będzie pan dofinansowywał z budżetu miasta?

Oczywiście. Będę nawet szukał możliwości większego dofinansowania.

Byłam na pana konferencji prasowej. Pan wśród ośmiu facetów, chyba z pana sztabu. Dopiero po chwili zobaczyłam kobietę, schowaną za panem i pana kolegami.

I co mam pani powiedzieć? Ciągle brakuje zaangażowanych kobiet w polityce. Wie pani, że kiedyś byłem członkiem Parlamentarnej Grupy Kobiet. Właśnie po to, by zwrócić uwagę na kobiety w polityce. To był też głos do kobiet, żeby zaangażowały się trochę bardziej. Wiem, że nie można tego robić na siłę, że nie płeć decyduje o tym, czy się jest w polityce, tylko kompetencje i predyspozycje. Jeszcze raz powtórzę: z kobietami w polityce jest problem. Może dlatego, że są mądrzejsze i nie chcą wchodzić w ten świat. Jeśli chodzi o parytety, to w gdańskiej PO nie wypadamy tak źle.

Będzie pan wydawał zgody na Parady Równości?

Nie mam z tym żadnego problemu. Nie jestem tylko przekonany, czy pójdę na taką paradę, bo nie chcę być posądzany o żadne koniunkturalne zachowania. Dlaczego mnie pani o to pyta?

Sprawdzam, jak daleko pada jabłko od jabłoni.

Chce mnie pani porównywać do ojca? Po co? Nie mam problemu z małżeństwami homoseksualnymi, jeśli ludzie się kochają i chcą być ze sobą, żyć, mieszkać, to państwo powinno im w tym tylko pomagać, a nie przeszkadzać.

Przecież pan chce, żeby ojciec pana wspierał w tej kampanii.

I dlatego mam mówić inaczej niż myślę? Mam 42 lata.

No i co z tego?

Pani mnie próbuje podporządkować mojemu ojcu. On ma własne poglądy, swoje podejście do polityki, a ja od 13 lat jestem politykiem niezależnym od ojca. Można to stwierdzić, obserwując moją aktywność poselską.

No, dobrze, to inaczej, nie zostałby pan kandydatem na stanowisko prezydenta Gdańska gdyby się pan nie nazywał Wałęsa. Z tym się chyba obydwoje zgadzamy.

Zgadzamy. Nigdy nie będę uciekał od mojego ojca, jego osiągnięć, dziedzictwa. On jest obywatelem świata i bohaterem narodowym. Cieszę się z tego i czerpię z tego garściami. Jednak mam swój punkt widzenia i nie będę pytał mojego ojca, co mam mówić, jak mam mówić, czy mogę wypowiadać się na dany temat. W każdych wyborach otrzymywałem od 50 tys. do 70 tys. głosów i ma pani rację, część ludzi głosuje na mnie, ponieważ noszę nazwisko Wałęsa. Sądzę jednak, że nie głosowaliby na mnie w kolejnych wyborach, gdybym był beznadziejnym posłem i europosłem. Proszę szanować mieszkańców Gdańska, którzy jednak na mnie oddają głos.

Ile pan głosów potrzebuje, żeby wygrać?

Pierwsza tura, druga tura... 80-85 tysięcy. Gdańsk liczy 460 tys. mieszkańców – to liczba uwzględniająca już dzieci i młodzież. Wiem, że ludzie mnie tu znają.

W PE nie zajmował się pan Gdańskiem, miastem, tylko rybołówstwem.

W 2005 r. zostałem wybrany do Sejmu, w 2007 r. powtórnie do Sejmu, potem 2009 r. i w 2014 r. do europarlamentu. Nie jestem królikiem wyciągniętym z kapelusza. Ciężko pracuję i przykładam się do swoich obowiązków. Jestem na każdej komisji, na posiedzeniach grup przygotowawczych, posiedzeniach politycznych i ludzie wiedzą, że mogą na mnie polegać. Wyrobiłem sobie renomę i zamierzam korzystać ze swoich kontaktów zarządzając Gdańskiem. Jeśli te 9 lat w Brukseli mogą mi pomóc w działalności dla Gdańska, to będę z tego tak samo czerpał, jak z tego, że noszę nazwisko Wałęsa. Nie będę udawał, że to nazwisko nie otwierało mi drzwi. Często dzięki temu, że się tak nazywam, ktoś chciał mnie wysłuchać, mogłem przedstawić swój pomysł. Mówię to wszystko, bo pani pytania sugerują, że ja nie mam własnego dorobku, że nic nie osiągnąłem, że nie mam żadnego politycznego doświadczenia.

W Polsce rządzi PiS.

W Gdańsku PO.

PiS Wałęsy i tego nazwiska nienawidzi.

Byłem wychowywany w duchu katolickim. Staram się zrozumieć nawet tych, którzy mnie nienawidzą otwarcie.

To metoda Roberta Biedronia.

Ale ja mówię o sobie. Pewnie, że boli mnie, kiedy ktoś mnie opluwa, nawet mnie nie znając, ale ja nie chcę się zajmować nienawiścią. Jest destruktywna. Lepiej się uśmiechnąć.

Do kogo, do PiS-u?

Też. Będę rozmawiał z każdym dla dobra mieszkańców Gdańska. Choć z drugiej strony, słuchając zapowiedzi polityków partii rządzącej, już w tej chwili należy ostrzec mieszkańców, że jak wygra kandydat z innej opcji niż PiS, to będziemy musieli polegać w dużej części na środkach własnych miasta. Już widzę, że rząd PiS wycina projekty na Pomorzu. Może być też tak, że będzie wola polityczna ze strony rządu, by Gdańsk odciąć od zasilania finansowego. Jednak uważam, że nawet w takiej sytuacji Gdańsk sobie poradzi. Proszę też pamiętać, że może dojść w Unii do obcięcia budżetu dla Polski i samo Pomorze straci 2 mld na inwestycje.

Pan jest w PE, powinien pan bronić interesów naszego kraju.

Bronię, ale nic nie mogę poradzić na nieudolną politykę polskiego rządu. To jest dobry moment, żeby powiedzieć: Polacy uważajcie, nie przyzwyczajajcie się za bardzo do funduszy europejskich.

Wróciłabym jednak do pana ojca.

Wiedziałem.

Jak często się pan z nimi widuje?

Nie za często.

Dlaczego? Był pan jego asystentem, pracowaliście razem.

Byłem mu bliższy niż żona... Żartuję oczywiście.

Jest pan jego środkowym dzieckiem, najmłodszym synem...

Który miał być córeczką. Może dzisiaj do niego pojadę, muszę z nim porozmawiać.

O tym, żeby pana publicznie popierał?

Nie, to jest mój ojciec, mój tata przede wszystkim, a nie tylko wielki człowiek, bohater narodowy.

Dla wielu gdańszczan to bohater narodowy, dlatego będą głosować na pana, syna bohatera narodowego.

Jego bohaterstwo to dla mnie sprawa drugorzędna. Pierwszorzędna to fakt, że jest moim ojcem i interesuje mnie, jak on się czuje, czy się trochę stara odchudzać, czy dba o siebie. I o tym rozmawiamy, nie o polityce, nie o moim kandydowaniu. Z mojego punktu widzenia najważniejsze jest, by był z nami jak najdłużej, by cieszył się moimi dziećmi, by wnuki miały dziadka.

Rozumiem, że politycznie traktuje pan ojca z pobłażaniem.

Nie, lubię go słuchać, kiedy komentuje bieżącą sytuację polityczną, stawia trafne diagnozy. Z drugiej strony, powiem pani szczerze, że kilka razy w tygodniu od różnych ludzi potrafię usłyszeć: „Jarek, a jak to jest mieć takiego ojca?”.

I jak to jest?

To pytanie słyszę od dziesiątków lat. Mam tego samego ojca od 42 lat. To on, nie mogę go porównać do nikogo innego. Jest jedyny, niepowtarzalny.

Do zdjęć na plakaty wyborcze będzie pan pozował z rękami uniesionymi w geście „Wałęsy”?

Z jedną ręką mam kłopot od czasu wypadku motocyklowego, nie mogę jej odpowiednio wykręcić. A od ojca się nigdy nie odetnę.

Mówił pan publicznie, że zawsze blisko był pan z mamą.

Bo to prawda. Jestem synkiem mamusi, ale powtórzę jeszcze raz – nie odcinam się od ojca.

Pana mama w kluczowym momentach politycznych zabiera głos.

Dzięki mojej mamie jestem w tym miejscu, w którym jestem. Myśli pani, że powinna zabrać głos także w tej kampanii wyborczej?

Hm.

Sercem już się na pewno w tę kampanię włączyła. Ojciec też.

Gdyby ojciec zabrał głos, to mógłby panu zaszkodzić, bo nigdy nie wiadomo, co powie.

Ludzie z mojego sztabu pytają mnie, czy zaangażuję w kampanię żonę, dzieci, rodziców, rodzeństwo. Rozumiem, że wsparcie rodziny ociepla wizerunek kandydata, jest takie amerykańskie, ale ja tego od moich bliskich nie oczekuję. To ja jestem politykiem, nie oni. Zresztą, wszyscy są bardzo niezależni. A mama w szczególności. Muszę pani powiedzieć coś ważnego. Nie rozmawiam z moimi rodzicami o polityce, chyba że oni tego chcą. Teraz pytają mnie, jak kampania, co robię. Moja mama zawsze starała się, by dom był hermetycznym miejscem, do którego polityka nie wkracza. Ja wolę iść do mamy, przytulić się, zjeść z nią obiad. Mama jest naprawdę kochana. Może trochę opuszczona, bo przecież zawsze dom był pełen, wychowała ośmioro dzieci. Powinienem jeździć do niej jak najczęściej. Chciałbym być trochę lepszym synem.

Pana ojciec jest dobrym dziadkiem?

Bardzo dobrym. Kiedy tylko spojrzał na mojego syna Wiktora, powiedział: „Tylko mi go nie złamcie”. Okazało się, że wnuczek ma charakter dziadka i ojciec to od razu zauważył.

O co chodzi z tym złamaniem, o lata 70.? O to, że ojca złamano?

Myślę, że o to, że Wiktor jest jak dziadek: krnąbrny, charakterny. I dziadek, mój ojciec, wie, że takich cech nie można piętnować, tylko je kultywować, wtedy człowiekowi łatwiej iść własną drogą.

Złożył pan wniosek na 500 plus na drugie dziecko?

Tak, złożyłem.

Ojciec napisał ostatnio na Twiterze, że on inaczej załatwiał pieniądze, kiedy pan i pana rodzeństwo byliście dziećmi.

Boże, i znowu do ojca. Nie uważam, żeby moje dzieci były gorsze od innych dzieci, więc skoro jest program 500 plus, to biorę w nim udział. Zresztą uważam, że inwestowanie w dzieci to jest bardzo ważna sprawa. Chciałbym, żeby w Gdańsku powstały nowe żłobki, szkoły były modernizowane, chciałbym też powołać wiceprezydenta do spraw edukacji. Przy obecnej deformie to dość istotne.

Kto z pana rodziny z panem pracuje?

Nikt. Rodziny nie zatrudniam. Zna pani to powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu? To żarty...

Nie, pan nie żartuje.

Na poważnie, to każdy z nas idzie swoją własną drogą, każdy ma swoje zajęcia. Trudno, żeby członkowie mojej rodziny urlopy i zajmowali się moją kampanią. Wiem, że mnie wspierają, wiem, że mogę na nich liczyć, wiem, że życzą mi jak najlepiej.

Kilkanaście dni po śmierci pana brata rozmawiałam z pana tatą.

To był jego syn ukochany.

Odwracał głowę, nie chciał żebym widziała łzy w jego oczach.

Byłem z moimi rodzicami tej nocy, kiedy to się stało. Byli jak roboty, jakby ktoś ich obuchem walnął w głowę. Zwłaszcza tata. To był naprawdę jego ukochany synek. I mówię to bez żadnej zadry, czy zawiści. Oni się po prostu najlepiej rozumieli.

Co go złamało?

Nie chcę o tym mówić. Wszyscy potrzebowaliśmy taty, a nie polityka. Przecież pani wie, że wyjechałem na kilka lat z Polski, żeby się ukształtować, uniezależnić się od tego wszystkiego.

okładka magazyn weekendowy / Dziennik Gazeta Prawna

Wspiera pan syna swojego nieżyjącego brata, który ma kłopoty z prawem.

Synowie mojego brata są dorośli, odpowiadają za siebie, za swoje czyny. Z drugiej strony wiedzą, że mogą na mnie liczyć, że gdyby czegoś potrzebowali, mogą zadzwonić, napisać SMS, przyjechać.

Dzwonią?

Nie. Są dorośli. Nie mogę się wtrącać w ich życie. Ale jesteśmy rodziną, rodzina to jest więź, to jest też miłość.

I pan, wiedząc to wszystko, wiedząc czego potrzebują dzieci, za czym tęsknią, kiedy ojca nie ma, bo jest w polityce, świadomie wszedł w politykę?

Jestem zaangażowany w politykę inaczej niż był mój ojciec.