Katarzyna Batko-Tołuć: Urzędy są źle zarządzane, a w znalezienie czy uzyskanie konkretnej informacji publicznej obywatel musi włożyć dużo wysiłku. Jednak największą bolączką pozostaje mentalność urzędników
Niedawno Sieć Obywatelska Watchdog interweniowała w sprawie radnego, nagrywającego telefonem posiedzenie rady Gminy Wejherowo, który z tego powodu otrzymał wezwanie do zaniechania naruszenia dóbr osobistych, podpisane przez niektórych radnych i wójta. W swoim piśmie zwróciliście państwo uwagę, że nagrywanie przebiegu tego typu wydarzeń mieści się w konstytucyjnie zagwarantowanym prawie do informacji, które wynika z art. 61 ust. 1 Konstytucji RP. Czyli nadal nie dla wszystkich jest to oczywiste?
Ustawa zasadnicza przesądziła o jawności posiedzeń kolegialnych organów władzy publicznej, dlatego nagrywanie przebiegu sesji rady gminy nie może być uznane za bezprawne. Niestety wciąż istnieją miejsca, w których albo brak jest wiedzy, albo świadomie łamie się prawo.
Od momentu wejścia w życie ustawy o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1764) w urzędach przeprowadzono przecież wiele szkoleń dotyczących tej problematyki. Zresztą cały czas są one organizowane. Nadal jednak takie sytuacje mają miejsce. Dlaczego?
Odnośnie do samych szkoleń to na pewno są one potrzebne, ale w mojej ocenie liczy się w pierwszej kolejności chęć zmiany dotychczasowego podejścia. Trzeba też otwarcie przyznać, że wspomniane warsztaty są różnej jakości. Natknęliśmy się przykładowo na takie, których programy sugerowały wprost, że będą na nich uczyć urzędników, jak odmawiać dostępu do informacji publicznej. Kiedyś nasza organizacja złożyła nawet skargę na radcę prawnego, który prowadził szkolenia na temat sposobów ograniczania prawa do informacji. Niestety niewiele w tej sprawie wskóraliśmy. Nie zmienia to faktu, że generalną zasadą musi być jawność działania organów władzy publicznej, a jej ograniczenie wyjątkiem.
Jednak często dzieje się odwrotnie. Co jest tego przyczyną?
Na początku głównym powodem był brak wiedzy. Na przestrzeni lat ta kwestia uległa jednak poprawie. Natomiast w dalszym ciągu urzędy są źle zarządzane i znalezienie konkretnej informacji faktycznie wymaga wysiłku. To również nie sprzyja jawności. Dużo w tym aspekcie zależy od kierownictwa jednostek. Czasami przyczyną odmowy są również sprawy do ukrycia. Jednak największą bolączką jest cały czas mentalność.
Na jakie powody urzędnicy powołują się najczęściej przy odmowie?
Najbardziej typowa sytuacja to kwalifikowanie informacji jako przetworzonej. W takim przypadku konieczne jest uzasadnienie interesu publicznego dla domagania się jej wydania. Często urzędnicy argumentują też, że dana informacja nie kwalifikuje się jako publiczna. Wówczas obywatel musi skierować sprawę na drogę sądową. Wielu wówczas rezygnuje. Pracownicy organów powołują się też na korzystne dla siebie orzecznictwo. Fakt że w podobnych sprawach sądy orzekają różnie, dodatkowo nie ułatwia korzystania z prawa ludziom, którym ma ono służyć.
Wśród urzędników panuje też przeświadczenie, że obywatele bardzo dużo pytają, a przygotowanie odpowiedzi odrywa ich od obowiązków.
Prawo służy do tego, byśmy mogli pytać. Nie ma w tym nic złego. Zresztą masowe zainteresowanie to pieśń przyszłości. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze narzekania, spytaliśmy urzędy gmin o to, ile wniosków o udostępnienie informacji publicznej dostają. W 2013 r. to było mniej niż 50 wniosków w przypadku 75 proc. gmin, a tylko 5 gmin – w większości dużych miast – dostało ponad 500 wniosków rocznie. Część z nich w ogóle nie odpowiedziała na nasze pytanie, więc chyba nie przejmują się zbyt swoimi obowiązkami.
A może problemem są niejasne przepisy?
Urzędnicy narzekają na zbyt ogólny charakter definicji informacji publicznej. I żądają jej doprecyzowania. Nasza organizacja jest temu przeciwna. Przykład węgierski pokazuje, że to nie rozwiązuje problemu. Tam w ustawie wymieniono informacje, które muszą być udostępniane. W rezultacie nie ma problemu z tymi wskazanymi w przepisie, jest natomiast z pozostałymi.
Urzędnicy uskarżają się również na przepis, który stanowi, że inne ustawy mogą regulować tryb dostępu inaczej. Argumentują, że mają wówczas problem, której regulacji przyznać pierwszeństwo. I co nas martwi – często przyznają pierwszeństwo tej, która jest mniej przyjazna ludziom.
Jak pani oceniłaby obecną sytuację, jaka panuje w urzędach w zakresie jawności?
Na pewno obserwuję spore zmiany. Urzędy mają wiedzą na temat przepisów, ale nie zawsze przekłada się to na łatwiejszy dostęp do informacji. Sporo w tej kwestii ułatwiła ustawa. Przed jej wejściem w życie spotykaliśmy się nie tylko z odmową dostępu, ale i zdziwieniem, czego oczekujemy. Teraz wiele urzędów udostępnia ważne informacje on-line. To jest widoczny postęp. Niestety, gdy przychodzi do sytuacji skomplikowanych czy kontrowersyjnych, nadal pojawiają się problemy.