Polska była w 2022 r. jednym z głównych orędowników liberalizacji handlu z Ukrainą. Dlatego, gdy po otwarciu unijnego rynku dla zboża znad Dniepru pojawiły się doniesienia o problemach rodzimych producentów, politycy przez długi czas sprawę bagatelizowali. Napawali się dumnym mianem hubu przeładunkowego dla ukraińskiego ziarna.
Dopiero pod koniec 2022 r. przyszło otrzeźwienie. Skala robiła wrażenie: w przypadku kukurydzy była mowa o wzroście nawet o 30 tys. proc., co zaznaczyła w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli. Po obu stronach granicy politycy wykorzystywali tzw. aferę zbożową, aby poprawiać swoje notowania. Napięcia sięgnęły najwyższych szczebli – czego przykładem było ostentacyjne zlekceważenie Andrzeja Dudy przez Wołodymyra Zełenskiego podczas szczytu ONZ w 2023 r. Spór o zboże stał się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej w Polsce, a swoje propozycje dla rolnictwa miało w programie każde ugrupowanie. Gdy osiem lat wcześniej PiS wygrywał wybory, temat praktycznie nie istniał.
Afera zbożowa została uznana za dowód na to, że rząd nie potrafił zadbać o polskie sprawy. Doszło do sytuacji, w której interesy producentów ziarna były utożsamiane z interesami całego sektora rolno-spożywczego, a te drugie z interesem całego kraju. Ówczesna opozycja grzmiała, że PiS lekceważy wzrosty cen, równocześnie atakując swoich przeciwników za napływ tańszych surowców rolnych, z których można było taniej produkować żywność. Zboża z Ukrainy nie kupowali spekulanci, którzy postanowili grać na spadki cen, by pogrążyć rolników, lecz m.in. producenci mąki. Dlaczego ich interesy miałyby być mniej ważne niż producentów ziarna?
Jednym z powodów, dla których rolnictwo zajmuje tak znaczące miejsce w polskiej debacie publicznej, jest pokutujące wciąż przekonanie, że to kluczowy sektor naszej gospodarki. O ile w XVII w. rzeczywiście tak było, o tyle od tamtej pory mieliśmy rewolucję przemysłową, dwie wojny światowe i kilka fal industrializacji. Obecnie nie da się już twierdzić, że rolnictwo to fundament naszego wzrostu. Nawet na tle krajów Unii Europejskiej nie jesteśmy już krajem szczególnie rolniczym. Według Eurostatu w 2022 r. rolnictwo odpowiadało za 2,4 proc. polskiego PKB, czyli niemal tyle co w Czechach i dwa razy mniej niż w Rumunii, Bułgarii czy Grecji. Chociaż to wciąż nieco więcej niż średnia UE (1,9 proc.), od liderów stawki wyraźnie odstajemy. Rolnictwo jest u nas przedostatnim sektorem pod względem udziału w PKB – niżej są tylko działalność artystyczna, rozrywka i rekreacja (1,8 proc. PKB).
Dla porównania w Ukrainie rolnictwo jest czołowym sektorem. Przed wybuchem wojny zapewniało ok. 11 proc. PKB. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie – żaden kraj członkowski UE nawet się do niego nie zbliża. Nie dziwi więc to, że kwestia zboża rozpala opinię publiczną nad Dnieprem, a politycy chętnie nią grają.
Tym, czym z kolei wyróżnia się gospodarka Polski, jest przemysł. W 2022 r. odpowiadał on za prawie 28 proc. PKB przy średniej unijnej sięgającej prawie 21 proc. Nie licząc Irlandii, jedynie w Czechach udział przemysłu był minimalnie wyższy niż u nas (28 proc. PKB). W Niemczech stanowi on 23,5 proc. PKB, a w wielu innych państwach Europy Zachodniej i Południowej – kilkanaście procent. Liczne fabryki – powstałe zresztą również na rolniczej niegdyś prowincji – dają dziś zatrudnienie milionom polskich pracowników.
Niski udział rolnictwa w PKB nie oznacza, że problemy rolników można bagatelizować. Warto jednak nadać im odpowiednią miarę. A nawet według krytycznego wobec polityki rządu raportu NIK import zboża i nasion oleistych z Ukrainy (nieobejmujący tranzytu) wyniósł 3,4 mln t, czyli niespełna jedną dziesiątą produkcji krajowej (35 mln t).
Z „Rocznika Statystycznego Rolnictwa 2023” GUS wynika, że wartość importu do Polski nasion i owoców oleistych faktycznie zanotowała znaczący skok – z 3,8 mld zł do 6,5 mld zł. Równocześnie w górę poszedł jednak eksport m.in. nasion oleistych (z 2,5 mld zł do 3,8 mld zł), tłuszczów i olejów (z 3,7 mld zł do 7,4 mld zł), a także przetworów ze zbóż i mąki (z 15 mld zł do 19 mld zł). Polscy producenci kupują więc tani ukraiński rzepak, produkują z niego tłuszcze i oleje, a następnie sprzedają je zarówno w kraju, jak i za granicą. Taki układ jest całkiem korzystny.
Towary rolno-spożywcze mają spory udział w naszym eksporcie – w 2022 r. było to 13 proc. Co więcej, według analizy PIE „Dwie dekady polskiego rolnictwa” sektor rolniczy wspiera zatrudnienie i wzrost dochodów innych, powiązanych branż – głównie handlu i produkcji spożywczej. „Każde zarobione 1000 PLN w rolnictwie przyczynia się do wypłacenia ok. 1900 PLN w innych branżach. Dodatkowo każde pięć miejsc pracy w rolnictwie pozwala utrzymać 1 miejsce pracy w pozostałych branżach” – piszą autorzy analizy. Oczywiście można powiedzieć, że tego typu efekty widać też w przypadku innych branż, ale oceniając znaczenie rolnictwa, nie można abstrahować od powiązań z innymi sferami gospodarki.
Główną przyczyną gniewu wielu rolników jest natomiast spadek ceny zboża. Napływ stosunkowo dużej ilości ziarna ze Wschodu siłą rzeczy musiał się na niej odbić. Jednak jest to przede wszystkim pochodna trendów globalnych. Na całym świecie od 2023 r. pszenica i inne kluczowe zboża tanieją. W lutym tego roku indeks cen zbóż FAO spadł r/r o niemal 19 proc. To efekt m.in. prognozowanych rekordowych zbiorów w sezonie 2023/2024, które mają sięgnąć 2,83 mld t.
W poprzednich latach było odwrotnie – rolnicy korzystali ze wzrostu cen. Widać to choćby po ich wynikach finansowych. W raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Czy spirala marżowo-cenowa jest źródłem inflacji” czytamy, że rolnictwo jest branżą, która w największym stopniu podniosła marże – mowa o 22 proc. W 2022 r. średnie przedsiębiorstwa rolne wykazały marżę wyższą o 13 pkt proc. niż średnia w latach 2014–2020. Na drugim miejscu znalazły się małe firmy rolne, których marża skoczyła o prawie 10 pkt proc. Dopiero za nimi znalazła się branża nieruchomości – z 7 pkt proc. W 2022 r. pod względem marż rolnictwo było zbliżone do bankowości (w zależności od wielkości przedsiębiorstwa wahały się one w przedziale 24-28 proc.).
Wielu polskich rolników sprzeciwia się – podobnie jak ich koledzy z innych państw członkowskich – unijnym politykom klimatycznym. Aby wygasić protesty, Komisja Europejska zapowiedziała niedawno złagodzenie części wymogów, ale trudno przypuszczać, by drobnymi gestami załatwiła sprawę. Niektórzy rolnicy domagają się wręcz uchylenia Zielonego Ładu, mimo że nie dotyczy on wyłącznie ich branży. Ten opór nie wydaje się racjonalny. Przecież to właśnie rolnicy stracą najbardziej na zmianach klimatycznych. Jak wynika z analizy PIE „Gospodarcze koszty suszy dla polskiego rolnictwa”, przy pełnym nawodnieniu pól zbiory zbóż mogłyby być wyższe o 20 proc., a roślin bulwiastych o 30 proc. Susze kosztują rolników rocznie ok. 6,5 mld zł. Z powodu wahań temperatur plony spadają o 7 proc. rocznie, a wzrost średniej temperatury o 2 st. C ograniczy je o łącznie 14 proc.
Oskarżanie Unii o to, że chce zabić rolnictwo, jest zresztą dość nieuczciwe, jeśli wziąć pod uwagę, że trafia tam ogromna część jej budżetu. W latach 2021–2027 na Wspólną Politykę Rolną UE wyda aż 387 mld euro. Żaden inny sektor nie jest tak wspierany i chroniony w Europie jak rolnictwo. Ma to sens – traktowanie żywności jak każdego innego dobra byłoby niemądre, zwłaszcza że jej produkcja jest uwarunkowana nieprzewidywalnymi warunkami pogodowymi. Państwa muszą więc chronić producentów rolnych – z jednej strony zapewnić im płynność finansową w razie kłopotów, a z drugiej – zagwarantować konsumentom podstawowe produkty.
Jednocześnie rządzący powinni się wykazać większą asertywnością wobec rolników. Wpływy polityczne tych ostatnich są dziś stanowczo zbyt duże w stosunku do ich wkładu w gospodarkę. Jeśli minister rolnictwa przeprasza w imieniu rolników, którzy wysypali ukraińskie zboże z ciężarówek, a do tego jeszcze ich rozgrzesza, to trudno się dziwić ich pewności siebie. Wiceminister Michał Kołodziejczak wypowiada się w taki sposób, że nasuwa się pytanie, czy reprezentuje protestujących, czy rząd – oskarżył nawet bliżej nieokreślonych pracowników własnego resortu o korupcję i utrudnianie kontroli, a także zapowiedział dokładne sprawdzanie każdego transportu zboża. Gdyby jakaś inna branża była traktowana podobnie, to podniosłoby się powszechne larum. Nikt sobie nie wyobraża, aby Borys Budka zaczął przewodzić protestom górników, a Izabela Leszczyna zamieszkała w białym miasteczku w geście solidarności z pielęgniarkami. ©Ⓟ