Do całkowitego uporządkowania sytuacji droga jest bardzo daleka i bardzo wyboista. I obawiam się, czy uda się to zupełnie uporządkować - mówi były minister rolnictwa Artur Balazs.

Czy kryzys zbożowy mamy za sobą, czy dopiero się zaczyna?

Kryzys zbożowy mamy już od dawna. W lipcu ubiegłego roku został powołany zespół ekspertów fundacji Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej, który dokonał analizy otwarcia granicy ukraińskiej i jego ocena była miażdżąca. Mówiła, że dołączenie do Unii Europejskiej z godziny na godzinę kraju o takim potencjale rolniczym jaki ma Ukraina, zdemoluje zupełnie rynek europejski. Taką ocenę z podpisem Jerzego Buzka i moim wysłaliśmy do premiera Morawieckiego i do Komisji Europejskiej – Ursuli von der Leyen i Janusza Wojciechowskiego. Więc były bardzo poważne ostrzeżenia, że należy wstrzymać tę decyzję, zastanowić się. Wówczas działały jeszcze kontyngenty bezcłowe. Rząd nie może mówić, że nie wiedział.

Ale to nie było trochę tak, że byliśmy w moralnym przymusie, że trzeba było otworzyć rynek dla ukraińskiej żywności?

Oczywiście, wojna Ukrainy z Rosją jest też naszą wojną. W sprawach humanitarnych, wojskowych trzeba zrobić wszystko, żeby Ukraińcy wygrali. Zapomnieliśmy o historycznych zaszłościach, które nas mocno dzieliły. Polska przyjęła półtora miliona uchodźców, ja sam pod swoim dachem ugościłem 7-osobową rodzinę z Charkowa.

Ale, żeby bezwarunkowo dołączyć do rynku rolnego UE kraj, który ma trzykrotnie większy potencjał od Polski, to trzeba nie mieć wyobraźni. Lepiej było wówczas zrobić to, co zrobione ma być dziś. Trzeba było szukać rozwiązań, które pozwoliłyby zapanować nad tym importem, zagwarantować, że ten towar nie zostanie w Polsce. Tylko trzeba było poważnej wiedzy, wyobraźni i braku poczucia, że ma się zawsze rację, że najlepiej się wie, a ci co przestrzegają są sowieckimi agentami.

Może zabrakło odwagi politycznej, żeby powiedzieć wtedy „nie”.

Ale koszty wizerunkowe wówczas byłby dużo mniejsze niż teraz. A wtedy Polska była jednym z inspiratorów takiego scenariusza na szczeblu unijnych rządów, potem tę decyzję zaakceptował Parlament Europejski i oczywiście posłowie PiS mężnie za tym głosowali, a jednym ze sprawozdawców był Witold Waszczykowski. Trzeba było z tej drogi zawrócić i przyznać się do popełnionych błędów. Szkoda, że tak bardzo długo to trwało i spowodowało tak głębokie konsekwencje. Dzisiaj Ukraina pewnie będzie do nas miała pretensje.

A wracając do pierwszego pytania.

Jeśli pytacie czy to jest kulminacyjny punkt kryzysu, moment od którego skala spustoszenia zostanie ograniczona to mam nadzieję, że tak, że od teraz zacznie się porządkowanie sytuacji. Jednak do całkowitego uporządkowania droga jest bardzo daleka i bardzo wyboista. I obawiam się, czy uda się to zupełnie uporządkować.

Ale jak patrzymy na dane, to do Polski wjechało oficjalnie ok. 800 tys. ton pszenicy, gdy sami produkujemy ponad 10 mln ton. To mogło wywołać takie zakłócenia?

800 tys. nie powinno, ale jest jeszcze to nieszczęsne zboże techniczne. Z ust ministra Telusa słyszałem, że pszenicy wjechało ok. 4 mln ton. I jeśli pan minister mówi o takiej ilości, to znaczy, że dużo tego zboża technicznego jest w Polsce. Jest też kwestia: skąd w nomenklaturze wzięło się pojęcie zboże techniczne? Znamy zboże konsumpcyjne i paszowe natomiast każde inne zboże, które tych parametrów nie spełnia nadaje się tylko do utylizacji. Ono zarówno dla zwierząt, jak i dla konsumentów może być groźne. Niestety wygląda na to, że tego zboża technicznego nikt nie badał, wjeżdżało jak chciało. W nim mogą być pestycydy, metale ciężkie, szkodniki, robaki, pozostałości wszystkiego co najgorsze. To zagraża bezpieczeństwu konsumentów w poważny sposób. Jeśli zostanie wymieszane z polskim, konsumpcyjnym zbożem to trudno będzie je odnaleźć. W ten sposób może się dostać do mąki, do wypieków i innych produktów.

Jeśli tak jest to pytanie jak do tego doszło i kto na tym zarobił?

Faktycznie. Firmy, które funkcjonują na polskim rynku powinny kupować tylko towar odpowiadający parametrom zboża konsumpcyjnego lub paszowego, taki zakup nie jest żadnym przestępstwem. Podrążyłem trochę ten temat i największe firmy deklarują, że ani kilograma zboża technicznego nie kupiły. W stosunku do skupu, nabyły zaledwie kilka procent zboża ukraińskiego i to w momencie, gdy premier Kowalczyk ogłosił rolnikom, żeby nie sprzedawali ziarna, bo będzie droższe. Wtedy rolnicy autentycznie uznali, że trzeba poczekać na jeszcze lepszą cenę, a firmy zbożowe dostały takiej zadyszki, że musiały trochę ukraińskiego zboża kupić. Robienie im z tego zarzutu jest skandaliczne. Mówię o tych firmach, które kupowały wyłącznie zboże konsumpcyjne i paszowe, natomiast trzeba, dowiedzieć się co się stało ze zbożem technicznym, jaka była jego droga, kto je kupował. Bo ewentualny zakup zboża technicznego przez firmy, które przerabiają zboże konsumpcyjne czy paszowe jest działaniem co najmniej wątpliwym. Według mnie to już jest na pograniczu prawa, może poza prawem.

Odszukanie tego zboża to jedno, ale pytanie czy uda się rozładować magazyny przed żniwami?

Tu jeszcze jest jeden problem, bo równocześnie rusza tranzyt, z Ukrainy. A więc zboże, z naszych magazynów w portach zderzy się z ziarnem z tranzytu. To jest według mnie największy kłopot, bo nasze magazyny będą musiały się na siłę szybko opróżnić, ale zboże tranzytowe ma pierwszeństwo, ono nie może być złożone na naszym terenie, tylko wagony z nim muszą być natychmiast rozładowane.

Są tacy, którzy wieszczą, że to zboże tranzytowe wyjedzie tuż za granicę niemiecką i… wróci.

To zależy od finalnego rozwiązania proponowanego przez KE. Dziś granica niemiecka to jest europejski wspólny obszar celny. Tranzyt powinien prowadzić poza UE.

Ale propozycja Komisji zakłada wprowadzenie embarga na wwóz towarów do pięciu krajów frontowych, za to tranzytem zboże mogłoby płynąć do reszty UE i poza Wspólnotę.

Na razie są tylko zapowiedzi w tej sprawie i musimy poczekać na fakty. Dziś nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jednolity obszar celny Unii Europejskiej będzie podzielony na jakieś strefy, ale zobaczymy, co się stanie. Inna sprawa, że transport dzisiaj jest tak drogi, że wywożenie tego z Ukrainy do Niemiec, tylko po to, by potem trafiło to do Polski, będzie nieopłacalne, choć teoretycznie takie ryzyko istnieje.

Wracamy do pytania, jak uwolnić przestrzenie w magazynach zbożowych, zwłaszcza że to tranzyt będzie miał pierwszeństwo?

Niestety wszystkie szacunki są mało wiarygodne i chyba nikt do końca nie potrafi powiedzieć ile zboża trzeba wywieźć z kraju, by uwolnić te magazyny. Szacunki mówią o nadwyżce 4-8 mln ton, a to jest olbrzymia różnica. Przy bardzo optymistycznym scenariuszu można wywieźć ok. 1 mln ton miesięcznie. Mam tu na myśli przepustowość portów. Żniwa zaczną się w czerwcu, wtedy zacznie się koszenie jęczmienia ozimego i rzepaku.

Przy naszym potencjale przeładunkowym nie ma szans, byśmy zdążyli?

Uważam, że przy jakimś bardzo dużym wysiłku i woli politycznej, ten skup zboża da się przeprowadzić, ale trzeba grać na kilku instrumentach równocześnie - można ziarno wykorzystać na biopaliwa, w elektrowniach, spalarniach, biogazowniach.

Sporo zboża zużywamy też na paszę, przede wszystkim dla drobiu, bo Polska jest tu potentatem. Jeżeli i tego rynku drobiowego nie rozmontujemy, tak jak zbożowego, to zapotrzebowanie z tego rynku jest spore. Można też dogadać się z rolnikami, by niekoniecznie od razu wszyscy wieźli zboże do skupu, żeby ci, którzy mają magazyny, zatrzymali je dłużej. Wówczas dałoby się rozwiązać problem nie w ciągu 2-3 miesięcy, a w ciągu np. 8 miesięcy.

Rolnikom trzeba będzie za to zapłacić.

Oczywiście. Trzeba rzucić wszystkie siły do rozwiązania tego problemu. Jest też pytanie też o plony, jak będą wyglądały.

Mówi się, że będą dobre.

Takie faktycznie są zapowiedzi, najważniejsze miesiące to maj i czerwiec oraz to, jakie będą opady deszczu w tym czasie.

Równolegle trwa szukanie winnych.

Szukanie winnych pozostawiam rządzącym. Ważniejsze od tego jest wyciągnięcie wniosków. Po stronie UE - analiza decyzji od momentu wejścia w życie rozporządzeń o otwarciu rynku wspólnotowego bez żadnych ograniczeń na produkty rolne z Ukrainy i analiza konsekwencji tej decyzji. Natomiast po stronie polskiej - otwarcie rynku na pszenicę techniczną bez parametrów jakościowych i konsekwencje tej decyzji dla rynku i konsumentów. Dotychczas konsekwencje poniósł wyłącznie minister rolnictwa Kowalczyk.

I na tym koniec?

Też, ale wskazać należy, że unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski powinien być tym, który powinien był dać pierwsze ostrzeżenie o tym, że ta sytuacja może zdemolować rynek europejski. Jestem pewien, że jakby był tam komisarz, który dobrze się zna na tym, to robiłby wszystko, żeby do takiego scenariusza nie dopuścić. PiS zapłaci sporą cenę polityczną, bo dla tej partii elektorat wiejski był ważny, fundamentalny. Dziś widać w tej grupie wyborców bardzo duże rozczarowanie i brak wiary w możliwość rozwiązania problemu. I trudno się dziwić, bo jak patrzymy na resort rolnictwa, to tam - poza głównym ministrem - mamy aż sześciu wiceministrów. I żaden z nich nie jest rolnikiem i nie ma odpowiednich kwalifikacji. I widać tego konsekwencje. Ten kryzys w łatwy sposób dałoby się rozwiązać na samym jego początku, teraz będzie dużo trudniej. W Polsce jest może 5-6 prawdziwych ekspertów od rynków rolnych, pytanie, czy ich głos będzie brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji.

Mówi pan, że wcześniej łatwiej byłoby ten problem zbożowy rozwiązać, ale czy dało się go wówczas przewidzieć, zwłaszcza jego skalę?

Jeszcze kilka tygodni temu komisarz Wojciechowski twierdził, że nie ma mowy, by cokolwiek zmienić w rozporządzeniu KE, że jego wersja na kolejny rok jest już przygotowana i nic nie da się z tym zrobić. Przy takim nastawieniu KE, rozumiem, że trzeba było więc podjąć dramatyczną decyzję o zakazie importu. Mam przeczucie, że Jarosław Kaczyński do rozpoczęcia protestów rolników był przez całe swoje otoczenie, w tym komisarza Wojciechowskiego, wprowadzany w błąd, po prostu nie miał wiedzy, co się naprawdę dzieje na tym rynku.

W PiS słyszymy, że ta sytuacja politycznie im nie zagraża, bo producentów zboża jest mniej niż pół miliona.

Mimo to skala tych protestów zaskoczyła PiS. Proszę pamiętać, że tych 500 tys. osób ma rodziny, znajomych. Realnie robi się z tego 1-2 mln niezadowolonych, a to już liczba, która może spowodować, że PiS przegra wybory z kretesem.

Czy po stronie opozycji jest ktoś, kto może zyskać na słabości PiS na wsi?

Na sondaże opozycji jeszcze się to nie przełożyło, choć ostatnie badania pokazują już utratę poparcia dla PiS na wsi.

Pierwsze duże niezadowolenie na wsi wywołała Piątka dla zwierząt prezesa Kaczyńskiego.

Tyle że piątka była tylko elementem pewnej zapowiedzi, którą PiS mógł sobie odpuścić. W sprawie zboża mleko się już rozlało, a problem może jeszcze dotyczyć np. drobiu czy owoców miękkich, a więc tych niezadowolonych grup, których rynek zostanie zdemolowany, jest potencjalnie dużo więcej niż przy piątce. Trzeba było podjąć zdecydowane, jednostronne działania - także wskutek wcześniejszej postawy KE. Ale to także pochodna tego, że przez ciągnący się konflikt o praworządność, przestaliśmy być wiarygodni.

PiS podkreśla, że o ile wcześniej Komisja była impregnowana na ostrzeżenia o sytuacji na rynku zboża, o tyle teraz to my jesteśmy głównym rozgrywającym w tym temacie.

Jeżeli chodzi o import z Ukrainy, to ja uważam, że Komisja w tej sprawie popełniła błędy. I cieszę się, że jakaś refleksja tam nastąpiła i to nie tylko w odniesieniu do Polski, ale do rynku europejskiego. Uważam, że Polsce należą się największe rekompensaty z tego tytułu. Szkoda więc, że klimat wokół Polski nie bardzo się poprawił, że wcześniej nie rozwiązaliśmy kwestii związanych z praworządnością. Ale tu znów kłania się problem personaliów. Bo dziś w niezgodnie z konstytucją obsadzonym TK, będącym tylko atrapą trybunału, są nominaci PiS, którzy sprawy tak zasadniczej dla Polski, jak miliardy euro z KPO, nie są w stanie rozstrzygnąć.

Na ile „plastrem” na powstały kłopot mogą być propozycje dopłat do gwarantowanej ceny pszenicy 1400 zł za tonę?

Podziwiam tych rolników, którzy uczestniczą w protestach i mówią, że oni chcą normalnego rynku, a nie daniny czy jałmużny od rządu. To oznacza, że taka świadomość, która wcześniej funkcjonowała - że rolników da się kupić przed wyborami - przestała już funkcjonować. Pytanie, na ile te dopłaty zachwieją rynkiem, jak odczują to konsumenci, bo ceny produktów raczej nie spadną. Tak więc niekoniecznie takim ruchem przedwyborczym PiS uda się ten konflikt rozwiązać.

To kto wygra wybory? I czy wygrany będzie rządził?

Zapewne indywidualny wynik wyborczy najlepszy będzie miał PiS, natomiast nie przekłada się to w tym momencie na możliwość rządzenia. Ale dziś każdy scenariusz jest możliwy. Jeśli chodzi o kategorię racji stanu, interesu państwa, to ja najbardziej ubolewam nad utratą poczucia wspólnoty narodowej, co jest efektem umacniania podziałów w społeczeństwie. Prawie wszystko już nas dzieli. A dla wielu obywateli utrata poczucia wspólnoty jest utratą poczucia bezpieczeństwa.