Koalicja jest już w tej sprawie po słowie. Na ostatnim spotkaniu PO i PSL poświęconym sytuacji po aferze podsłuchowej był to jeden z głównych postulatów ludowców. A już następnego dnia PSL złożył do laski marszałkowskiej projekt ustawy, który utrudnia obrót ziemią cudzoziemcom. „Zakłada się ograniczenie nabywania nieruchomości rolnych przez osoby nieuprawnione, nabywające je w innych celach niż prowadzenie produkcji rolnej” – napisano w uzasadnieniu do ustawy.
Ludowcy chcą przy okazji zwiększyć uprawnienia Agencji Nieruchomości Rolnych. Jak wyglądałby handel ziemią po wejściu w życie ustawy? Jeśli rolnik chciałby sprzedać część gospodarstwa, będzie miał do wyboru dwie drogi.
Jeśli sam znajdzie nabywcę – rolnika, który chce powiększyć gospodarstwo rodzinne, członka spółdzielni rolniczej, samorząd lub Skarb Państwa, może dokonać transakcji, nie informując ANR. Podobnie, jeśli będzie to osoba bliska. W każdym innym przypadku pośrednikiem w sprzedaży byłaby agencja. Rolnik udzielałby jej pełnomocnictwa do sprzedaży i ustalał cenę. Agencja zaś zwracałaby się do działającej na danym terenie izby rolniczej i szukała rolników zainteresowanych powiększeniem gospodarstwa poprzez zakup ziemi wystawionej na sprzedaż. Czyli oferta byłaby skierowana przede wszystkim do sąsiadów sprzedającego. Jeśli agencji nie uda się znaleźć nabywcy, właściciel będzie mógł grunt sprzedać samodzielnie, także np. cudzoziemcowi. Ten wieloetapowy mechanizm ma minimalizować ryzyko sprzedaży ziemi rolnej obywatelom innych państw.
Celem ustawy jest też stworzenie warunków do koncentracji gospodarstw rodzinnych, stąd są w niej liczne ograniczenia mające zapobiegać ich rozdrabnianiu. Z drugiej strony ustawa określa maksymalną powierzchnię rodzinnego gospodarstwa rolnego na 300 ha łącznie z dzierżawami. Czyli właściciele większych areałów nie będą mogli korzystać z preferencji zawartych w nowym prawie.
Teraz eksperci prawni PO przyglądają się projektowi. Z naszych informacji wynika, że mają zastrzeżenia, ale dotyczą one konkretnych rozwiązań, a nie samej idei, jaka przyświeca projektowi. W Sejmie najpewniej znajdzie się większość, by wprowadzić te przepisy.
– Poprzemy każde rozwiązanie, które chociaż w minimalnym stopniu chroni polskich rolników – deklaruje Krzysztof Jurgiel z PiS, były minister rolnictwa.
PiS złożyło zresztą projekt, któremu przyświeca podobny cel i nad którym pracuje obecnie jedna z podkomisji sejmowych. Tyle że są wobec niego zastrzeżenia ekspertów o niezgodność z prawem unijnym. – Eksperci każde odstąpienie od warunków z 2004 r., jakie Polska ustaliła z UE w sprawie okresów przejściowych na handel ziemią, traktują jako złamanie unijnych reguł – skarży się poseł Jurgiel.
Najnowszy projekt ludowców ma te rafy ominąć. To o tyle realne, że podobne rozwiązania funkcjonują w większości krajów UE. – Oficjalnie w Unii może pan kupić ziemię jako Polak, ale praktycznie nie można tego zrobić. Są różne ograniczenia dotyczące kwalifikacji czy miejsca zamieszkania. Jedyne kraje z otwartym rynkiem rolnym to dziś Polska i Rumunia – zauważa Piotr Sawala, zarządzający Funduszem Inwestycyjnym Zamkniętym WI Inwestycje Rolne.
We Francji istnieje Stowarzyszenie Zagospodarowania Ziemi i Urządzania Obszarów Wiejskich (SAFER), które kontroluje każdą transakcję sprzedaży ziemi rolnej i ma prawo pierwokupu. W efekcie średnia cena gruntów we Francji jest niższa niż nad Wisłą. Według Sawali obawy o wykup polskiej ziemi zwłaszcza w celach spekulacyjnych są przesadzone, gdyż obecnie średnia cena gruntów w Polsce to 60 proc. stawki unijnej. Oznacza to, że choć ceny będą jeszcze rosły, to już raczej w przedziale od 20 do 40 proc., co czyni spekulację nimi nieopłacalną. Politycznie jednak to nośny postulat, dlatego wprowadzenie ograniczeń wydaje się pewne.