Czy możemy przełożyć wyrok TSUE w sprawie PirateBay na polską rzeczywistość? W orzeczeniu podkreślono bowiem, że serwis, który zapewnia miejsce do dzielenia się nielegalnymi linkami, działa niezgodnie z prawem. W Polsce wciąż funkcjonuje jednak Chomikuj.pl czy CDA.pl, gdzie możemy trafić zarówno na legalne jak i nielegalne treści. Dlaczego tak jest?
Niestety nic nie przyniesie nam pożądanego efektu, dopóki nie zmienimy lokalnego prawa. Serwisy te korzystają bowiem z wyłączenia odpowiedzialności przewidzianego w polskich przepisach – usuwają one nielegalne treści, jeśli otrzymają zgłoszenie naruszeń. Naszym problemem jest to, że nie ma żadnego obowiązku nałożonego na administratora do kontrolowania w jakikolwiek sposób, czy dany tytuł pojawia się w serwisie ponownie. Na dzień dzisiejszy, nawet jeśli posiadacz praw poinformuje, że np. dany tytuł filmowy jest dystrybuowany legalnie tylko na określonej platformie i nie są udzielane żadne inne licencje, to jeśli trafi on bezprawnie do innego serwisu, jego administrator nie poniesie żadnych konsekwencji, o ile zareaguje na informację o bezprawnym charakterze treści. Sytuacja ta sprowadza się do tego, że jeden plik znika, a za chwilę pojawia się w jego miejsce następny, udostępniony przez innego użytkownika. W taki właśnie sposób serwisy te omijają prawo.
Wróćmy jeszcze na chwilę do PirateBay. Jak to możliwe, że serwis ten jest zamykany, a za chwilę znowu działa na pełnych obrotach, pomimo wyroku tak wysokiej instancji?
PirateBay działa w bardzo rozproszony sposób, co pozwala mu w pewnych okresach czasu ochronić się przed zamknięciem. Jednym z takich działań jest np. zmienianie domen. Co więcej, technicznie nie jest związany z żadnym krajem, który podlega jurysdykcji europejskiej. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że TSUE zajmuje się interpretacją przepisów, a nie orzeka w konkretnej sprawie. Oznacza to, że postępowanie sądowe wraca z powrotem na grunt danego państwa.
Czy jest zatem skutecznie rozwiązanie, by zatrzymać taki serwis?
Najskuteczniejszym sposobem byłaby blokada serwisu na poziome serwera DNS. Oznaczałoby to, że obywatele danego kraju nie mogliby danej strony otworzyć. Oczywiście, jeśli serwis będzie migrował, może się okazać, że będzie on znowu dostępny, dlatego potrzebna jest procedura, które będzie wdrażana bardzo szybko, trwająca nie miesiące, ale maksymalnie kilka dni. Bieżące aktualizowanie bazy zablokowanych stron może skutecznie zniechęcić piratów do dalszego działania. „Czarna lista” nie zawiera tylko adresów serwisów torrentowych – chodzi o wszelkie nielegalne treści w Internecie.
Osoby zajmujące się ochroną praw autorskich podczas konferencji ICPS często podkreślają znaczenie metody „Follow the Money” w zwalczaniu piractwa. Czy w tym obszarze Polska może się pochwalić jakimiś sukcesami?
W ramach strategii „Follow the Money” docieramy do reklamodawców przekonując ich, że nie warto lokować budżetów reklamowych w serwisach, które dystrybuują nielegalne treści. Powołujemy się przede wszystkim na argument jakim jest dobro marki. Podjęliśmy się monitoringu reklam w serwisach pirackich i informowania o efektach reklamodawców i domów mediowych. W trakcie naszych działań okazało się, że w większości przypadków reklamodawcy nie mieli świadomości, gdzie ich reklamy są wyświetlane. Jak się okazało, większość z nich wycofała swoje budżety z tego typu stron.
Drugim działaniem związany z „Follow the Money” jest kontaktowanie się pośrednikami płatności. Przestępcy, którzy prowadzą nielegalne serwisy muszą przecież w jakiś sposób przyjmować wypływy finansowe a oczywistym jest, że nie podają oni publicznie swojego numeru konta. Jeszcze dwa lata temu w Polsce najpopularniejszą metodą płatności były płatności SMS. Wskutek naszych działań już praktycznie takiej metody na polskim rynku nie spotykamy. Pośrednicy wypowiadają bowiem umowy podmiotom obsługującym pirackie serwisy. Piraci ciągle wyszukują jednak nowe, zagraniczne metody płatności czy też uruchamiają obór kryptowalutami. Na szczęście przeciętnego internautę takie formy płatności jednak odstraszają i wzbudzają dodatkowe podejrzenia, co do legalności.
Czy możecie powiedzieć, że dzięki waszej aktywności pirackie serwisy odniosły w Polsce jakieś wymierne straty?
Nie da się tego całościowo wyliczyć. Jeśli jakaś sprawa jest na zaawansowanym stadium postępowania karnego i mamy dostęp do dokumentów, wtedy możemy zestawiać wyciągi z rachunków bankowych. Dotyczy się to jednak tylko poszczególnych serwisów. Generalnie zauważamy, że serwisom często trudno jest wprowadzić nową metodę płatności i zaczynają one oferować darmowy dostęp do treści. To naturalnie obniża ich zyski.
Z konferencji ICPS wynika, że sporo problemów z prawami autorskimi przysparza technologia IPTV. Wydaje mi się, że nie jest ona szerzej znana na polskim rynku. Czy może Pan wyjaśnić na czym działanie IPTV?
Różnica pomiędzy działaniem IPTV (Internet Protocol Television – przy. red.) a oglądaniem streamingu w Internecie czy sygnału satelitarnego jest taka, że dźwięk i obraz są przesyłane przez łącze internetowe na urządzenie (dekoder – przyp. red) w domu klienta. Część polskich operatorów, jeśli nie ma możliwości montażu anteny satelitarnej, oferuje możliwość odbierania kanałów TV tylko za pośrednictwem Internetu. Poza szeregiem tego typu usług legalnych, na rynku działają również nielegalni „operatorzy”. Za granicą faktycznie jest to bardzo duży problem, lecz na terenie polski raczej mniejszy, co nie oznacza jednak, że nie występuje. Również w przypadku takich przestępstw, znam przykłady postępowań, w których udało się sprawnie wykryć piratów. Charakteryzują się one inną metodologią dotarcia do sprawcy niż w przypadku serwisów internetowych. Jeśli chodzi o IPTV, wymagana jest techniczna analiza urządzenia (dekodery – przy. red) służącego do odbierania sygnału kanałów telewizyjnych za pośrednictwem Internetu.