Przedsiębiorcy narzekają na kłopoty z rekrutacją, a na rynku jest ok. 2,5 mln osób, które mogłyby być aktywne zawodowo. Jak je zachęcić?
16,2 mln – to łączna liczba pracujących, uwzględniająca też szarą strefę gospodarki w II kw. br. Ale aż 5,5 mln liczyła grupa osób biernych zawodowo w wieku produkcyjnym, które nie poszukiwały zajęcia i nie były gotowe, by je podjąć. Z tego ponad 2 mln nie pracowały ze względu na chorobę lub niepełnosprawność albo z powodu przejścia na wcześniejszą emeryturę. – Większość z nich nie jest zainteresowana powrotem na rynek pracy – ocenia prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego, specjalizująca się w rynku pracy.
Z grupy biernych zawodowo pozostaje zatem 3,5 mln. Co to za ludzie? Czy są szanse, żeby wrócili na rynek pracy?
/>
Bierność zawodowa najczęściej jest związana z sytuacją rodzinną. Wiele osób nie szuka pracy, bo opiekuje się dziećmi albo osobami starszymi. – Spośród nich co najmniej połowa, a więc ok. 1,7 mln, mogłaby podjąć zatrudnienie, gdyby stworzone zostały odpowiednie warunki sprzyjające aktywności zawodowej – szacuje prof. Kryńska. Jeśli do tego doliczymy grupę ok. 800 tys. z 1,1 mln bezrobotnych (reszta jest długotrwale bezrobotna i trudno ją zaktywizować ze względu na utratę kwalifikacji i brak motywacji), to okazuje się, że w rezerwie jest licząca 2,5 mln osób armia zdolna do pracy, która mogłaby nas uniezależnić od napływu pracowników z zagranicy i rozwiązać wiele problemów wynikających z pogarszającej się sytuacji demograficznej. Więcej pracujących to większe wpływy z podatków, więcej składek płynących do ZUS, większe wydatki konsumpcyjne, a w konsekwencji wzrost inwestycji przedsiębiorstw i poprawa koniunktury gospodarczej.
Aby tych ludzi wykorzystać, potrzebne są jednak różnorodne, długofalowe działania. By zmniejszyć np. liczbę niepracujących z powodu obowiązków rodzinnych, konieczna jest budowa nowych żłobków i przedszkoli oraz placówek opieki nad seniorami – jest ich wciąż za mało. Dlatego grupa osób biernych zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych i związanych z prowadzeniem domu stale rośnie. Jest ich prawie 1,6 mln (o 3,2 proc. więcej, niż przed rokiem), co oznacza 28,3 proc. tych wszystkich, którzy mogliby, a nie podejmują pracy.
Prezentowane tu dane nie obejmują efektu „Rodziny 500 plus”. Pisaliśmy w ubiegłym tygodniu o szacunkach analityków z Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, według których w ciągu kilku lat na skutek programu dodatków na dzieci z zatrudnienia może zrezygnować 235 tys. osób.
Niedobory na rynku pracy, których skutkiem jest rosnąca liczba ofert zatrudnienia, powodują, że aktywizuje się nawet ta część bezrobotnych, która przestała szukać zajęcia, zniechęcona bezskutecznością dotychczasowych starań. Ta grupa zmniejszyła się w II kw., licząc rok do roku, o 1,9 pkt proc., do 6,4 proc. wszystkich nieaktywnych zawodowo w wieku produkcyjnym. Wciąż jednak jest to rzesza 355 tys. ludzi. Dalszy spadek liczebności tej grupy zapewne wymusi rynek. – Takich bezrobotnych byłoby mniej, gdyby pracodawcy oferowali wyższe płace. Obecnie dają najczęściej minimalne wynagrodzenie. To zniechęca wiele osób, bo po uwzględnieniu kosztów dojazdów czy tych związanych z ewentualną zmianą miejsca zamieszkania okazuje się, że nie wystarcza im na podstawowe potrzeby – uważa Karolina Sędzimir, ekonomistka z PKO BP.
Statystyki do biernych zawodowo zaliczają również uczniów w wieku produkcyjnym, czyli mających ukończone 18 lat, i studentów. Ostatnie dane wskazują, że zaczynają się zmieniać zachwiane w ostatnich latach proporcje dotyczące odsetka młodzieży uczącej się, której według specjalistów mieliśmy nieproporcjonalnie dużo. Teraz coraz więcej młodych zamiast szkół pomaturalnych lub studiów wybiera pracę. W II kw. w grupie wiekowej 19–24 lata studiowało 30,1 proc. mężczyzn, podczas gdy w roku akademickim 2005/2006 – aż 32,8 proc. Efektem jest spadek o 1,4 pkt proc., do 24,4 proc. udziału uczących się w łącznej liczbie nieaktywnych zawodowo.