Zdaniem warszawskiego adwokata Pawła Sulowskiego, pracodawca jako silniejsza ekonomicznie strona stosunku pracy często dąży do tego, aby maksymalizować zaangażowanie pracowników, w tym również czasowe, minimalizując przy tym swoje koszty. Wielokrotnie, na polecenie przełożonego, zatrudnieni wykonują obowiązki w godzinach nadliczbowych i nie upominają się o dodatkowe wynagrodzenie. Wymagania finansowe przedstawiają dopiero, gdy zaistnieje pomiędzy nimi poważny konflikt, np. wypowiedzenie umowy, zwolnienie grupowe, bądź zlecenie wykonania zadania przekraczającego ich siły.
- Pracownik występujący do sądu z roszczeniami o wypłatę wynagrodzenia za godziny nadliczbowe ma zawsze ten problem, że to na nim spoczywa ciężar dowodu. Jako powód w postępowaniu sądowym musi wiarygodnie przedstawić, kiedy i ile godzin przepracował w ponadnormatywnym czasie pracy. Powinien on wiedzieć o tym, że dopuszczalne są wszystkie formy potwierdzenia prowadzonych przez niego działań, np. zeznania świadków, korespondencja elektroniczna, bilingi rozmów, zapisy z monitoringu, czy też wiadomości wysyłane przez telefon, mówi serwisowi agencyjnemu MondayNews, Paweł Sulowski.
Obowiązek ewidencjonowania czasu pracy spoczywa na pracodawcy. Ale, jak zauważa ekspert, zdarza się, że nie jest on wypełniany w sposób właściwy bądź uczciwy. Zatrudnieni podpisują listę obecności, z której wynika, że pracowali danego dnia 8 godzin, choć w rzeczywistości poświęcili ich dużo więcej na wykonywanie swoich obowiązków. Precyzyjne udowodnienie tego, kiedy działali w nadgodzinach na przestrzeni kilku lat, czy nawet miesięcy, często jest niemożliwe. Dlatego, zgodnie z zasadą zawartą w art. 322 k.p.c., na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego, sąd może orzec na rzecz pracownika wynagrodzenie w oszacowanej wysokości. Jest to tzw. zasada miarkowania sędziowskiego.
- Jeśli pracodawca chce zabezpieczyć się przed potencjalnymi roszczeniami finansowymi pracowników, powinien określić w zawieranych z nimi umowach, bądź też w obowiązujących w firmie regulaminach, zasady świadczenia pracy w nadgodzinach. Precyzyjny zapis może określać np., że są one dopuszczalne tylko za pisemną zgodą lub poleceniem przełożonego. Taki zabieg wykluczy ewentualne niejasności co do tego, kiedy zatrudniony pracuje w większym wymiarze czasu na żądanie pracodawcy, a kiedy czyni to ze względu na okoliczności wynikające z jego strony, wyjaśnia adwokat.
Pozywani pracodawcy najczęściej kwestionują to, że zatrudnieni pracowali w godzinach nadliczbowych albo twierdzą, że nie wiedzieli o ich działaniach, bądź też nie zlecali im dodatkowych zadań. Ponadto szefowie firm często sprawdzają, czy ich podwładni rzeczywiście poświęcali pełen czas spędzany w przedsiębiorstwie na realizowanie obowiązków służbowych, czy też zajmowali się innymi sprawami. Jeżeli wykażą np., że w godzinach pracy zatrudnieni wykonywali prywatne telefony, robili zakupy w Internecie lub też odwiedzali portale społecznościowe, to ujawnienie takich faktów posłuży na korzyść pracodawcy.
- Bardzo często właściciele firm udowadniają przed sądem pracy, że fakt wykonywania przez ich pracowników zadań poza normatywnymi godzinami, wynika z ich niewłaściwej organizacji czasu. W ten sposób przekonują sąd, że wina spoczywa na niefrasobliwości zatrudnionego pracownika. Czasami wykazują też, że inni etatowcy, wykonujący podobne zadania, pracują w szybszy i bardziej efektywny sposób. Nie muszą zostawać dłużej w przedsiębiorstwie, bo mieszczą się w przepisowych 8 godzinach pracy na dobę, dodaje Paweł Sulowski.
Jak podsumowuje ekspert, procesy o zapłatę wynagrodzenia za nadgodziny zwykle bywają dość skomplikowane. Ich czas zależy m.in. od miasta i sądu, np. w Warszawie trwają dłużej, niż w mniejszych ośrodkach. Na okoliczność precyzyjnego wyliczenia wysokości pensji, często potrzebna jest opinia biegłego. W niektórych przypadkach strony przedstawiają od kilku do kilkunastu świadków. Czasem można zawrzeć ugodę na pierwszej rozprawie, a zdarza się, że sprawa trwa nawet 4-5 lat. Ostateczny werdykt zależy od przedstawionych przez obie strony materiałów dowodowych. Najważniejsze jest jednak to, kto, pracownik czy pracodawca, przekona sąd do swoich racji.