Podwyżki były, ale w firmach
O 28 proc. wzrosło średnie wynagrodzenie w gospodarce narodowej w porównaniu z 2008 r., kiedy zamrożono po raz pierwszy płace w sektorze publicznym. Według danych GUS średnia pensja brutto w gospodarce wynosiła w 2014 r. 3783 zł i w ciągu ostatnich sześciu lat zwiększyła się o 840 zł.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że w takiej sytuacji upieranie się przy braku podwyżek urzędniczych pensji może być ryzykowne. – Trwające tak długo zamrożenie płac oznacza demotywację pracowników, ogranicza ich rozwój, sprowadza się do drenażu mózgów z sektora publicznego i skutkuje ucieczką najlepszych do sektora prywatnego. Tymczasem to właśnie sektor publiczny jest tą gałęzią gospodarki, w której transformacja przebiega najwolniej, za to jego znaczenie jest duże. Koncepcja taniego państwa polegająca na ślepym zamrożeniu wydatków na płace nikomu nie służy – uważa Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING.
Z drugiej strony akurat teraz zwolennicy podwyżek nie mają mocnego argumentu. Co prawda pensje w firmach prywatnych wzrosły przez ostatnie lata, ale akurat w ubiegłym i w tym roku i tam podwyżki są raczej niskie. Realne dochody pracowników są większe, ale głównie dzięki temu, że spadają ceny. W firmach nie ma presji płacowej, ostatni marcowy wzrost wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw o 4,9 proc. eksperci uznali za wydarzenie jednorazowe i spodziewają się, że niebawem dynamika wzrostu płac wróci do ok. 3 proc. rok do roku.
– Z badań koniunktury w firmach prowadzonych przez NBP wynika, że w II kwartale podwyżki planuje ok. 17 proc. przedsiębiorców. To grubo poniżej poziomu sprzed kryzysu, z czasów szybkiego gospodarczego wzrostu, kiedy wskaźnik sięgał 41 proc. To rzeczywiście wyraźnie pokazuje, że nie ma presji na wzrost płac. Ale to się zmienia. Są sygnały, że w niektórych branżach już mamy pewne ożywienie. Jednak zwiększanie wynagrodzeń nie będzie miało raczej tego przedkryzysowego impetu – ocenia Rafał Benecki.