Kariera zawodowa bardzo często nie idzie w parze z rodzicielstwem. Szczególnie na początkowym jego etapie, kiedy pociechy wymagają największego zaangażowania – wówczas praca siłą rzeczy schodzi na drugi plan. Z tego względu profesje, w których nieustanny rozwój jest kluczem do sukcesu, wydają się nie współgrać z dodatkowymi obowiązkami. Do takich zawodów zalicza się m.in. zawód naukowca - pisze Magdalena Smyk, ekonomistka GRAPE.

Oczywiście można się umówić, że domem i dziećmi zajmować się będzie tylko jeden rodzic, wówczas drugi może skoncentrować się na odkrywaniu nowych pierwiastków lub wymyślaniu leku na nowotwór. I faktycznie, sukcesy w świecie naukowym ojców bywają nawet większe niż bezdzietnych mężczyzn – jak pokazują badania Matthiasa Krapfa (Uniwersytet w Zurychu), Heinricha Ursprunga (Uniwersytet w Konstancji) i Christiana Zimmermanna (niemiecki Forschungsinstitut zur Zukunft der Arbeit). Ale co w sytuacji, gdy to kobieta jest naukowcem?
Scott Kim (Wharton School) oraz Petra Moser (Uniwersytet Nowojorski) przyjrzeli się życiu rodzinnemu i karierom zawodowym ponad 82 tys. amerykańskich naukowców (począwszy od 1956 r.). W szczególności sprawdzali, ile publikacji oraz zgłoszonych patentów miały matki, ojcowie oraz osoby bezdzietne. Ich główna konkluzja dotyczy nie średniej wydajności w ciągu kariery, ale jej zmian w czasie – zauważalny u matek (27–35 lat) spadek liczby publikacji oraz patentów w okresie, kiedy dzieci są małe, a którego nie obserwujemy u ojców, jest przez nie nadrabiany w późniejszym okresie. I o ile mężczyźni oraz kobiety, którzy nie zdecydowali się na potomstwo, szczyt swoich możliwości twórczych osiągają między 30. a 40. rokiem życia, o tyle matki apogeum zawodowych możliwości zyskują po czterdziestce (średnio ok. 15 lat po zawarciu małżeństwa) – kiedy dzieci są większe i nie wymagają tak intensywnej opieki.
To, że naukowczynie matki osiągają maksymalną wydajność później, przekłada się jednak na dwie kwestie mające istotny wpływ na amerykańską naukę. Pierwsza, uniwersytecki świat nie przywykł do czekania na rozwój, więc matki częściej w ogóle rezygnują z karier niż przedstawiciele pozostałych grup. Druga kwestia dotyczy najważniejszego w akademii awansu – zdobycia tenure (etat). Amerykańskie realia wyglądają tak, że naukowcy dążą do jego uzyskania, bo gwarantuje on stabilność i bezpieczeństwo (takiego profesora praktycznie nie można zwolnić). Jeśli mają etat, nie muszą tak intensywnie się ścigać z innymi i nie muszą ulegać presji uczelni, tylko mogą się skoncentrować na tym, co interesuje ich najbardziej. To, że naukowczynie matki osiągają apogeum możliwości później, oznacza, że w ogóle rzadziej i średnio później zyskują etat. Ale gdy badacze przyjrzeli się charakterystykom matek oraz pozostałych grup, które tenure już miały, to matki wyróżniają się na plus – są lepiej wykształcone, a już po zdobyciu etatu ich wydajność wciąż rośnie, gdy w pozostałych grupach stabilizuje się lub spada.
Mając na uwadze dysproporcje między liczbą kobiet a mężczyzn w nauce, warto pamiętać o specyfice akademickiego świata. Bo cały czas jest w nas przekonanie, że nie można być i świetnym oraz kreatywnym naukowcem, i dobrą oraz zaangażowaną matką. Tymczasem, choć mniej liczne, ale zdecydowanie nie pojedyncze przykłady świadczą o tym, że ten stereotyp da się przełamać.