Obecnie szef służby cywilnej jest ubezwłasnowolniony, może jedynie opiniować i wysyłać apele. Jego rola sprowadza się do bycia dyrektorem departamentu - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Bogumił Szmulik, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego i Współczesnych Systemów Politycznych na Wydziale Prawa i Administracji UKSW.
Po blisko roku mamy nowego szefa służby cywilnej. Członkowie korpusu uważają, że pewnie niewiele zdziała, bo przepisy go ograniczają. Co powinno się więc zmienić, aby osoba na tym stanowisku miała realną władzę?
Szef służby cywilnej jest bodajże jedynym organem administracji rządowej, który nie wydaje decyzji administracyjnych rozstrzygających indywidualne sprawy. Wydaje się zatem, że jest on jedynie organem z nazwy. Taki „malowany szef” nie ma silnej pozycji w administracji publicznej, a co gorsza nie cieszy się poważaniem wśród urzędników. Ustawa o służbie cywilnej nie precyzuje, czy organem wyższej instancji od jej szefa jest premier, a tak przecież wynika z konstytucji oraz z linii orzeczniczej Sądu Najwyższego. Aby władza szefa była realna, powinny być wprowadzone ustawowe mechanizmy gwarantujące mu większą niezależność i apolityczność, np. prawo krytyki pewnych rozwiązań prawno-organizacyjnych w urzędach forsowanych przez Radę Ministrów czy granty i bonusy finansowe dla wybitnych urzędników.
Czyli jego pozycja jest po prostu słaba.
Na pewno schowanie go w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów niczemu nie służy, bo de facto jest sprowadzony do roli dyrektora jednego z departamentów tego urzędu. Dyskusyjne jest, czy szef służby cywilnej powinien mieć swój urząd, ale niewątpliwie powinien mieć skuteczne instrumenty oddziaływania na 120-tysięczny korpus urzędniczy, a pośrednio i rząd. Szef nie ma obecnie władczych uprawnień wobec dyrektorów generalnych urzędów oraz ustawowych kompetencji do oddziaływania na pracowników samorządowych, co moim zdaniem powinno być zmienione. Jego słaba pozycja ustawowa skutkuje tym, że brak było szerokiego grona chętnych do ubiegania się o to stanowisko, także wśród absolwentów Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Cieszę się, że po tak długim okresie poszukiwania udało się znaleźć urzędnika, który odważył się zgłosić swą kandydaturę.
Przy obecnych przepisach niewiele się zmieni?
W nieoficjalnych rozmowach często słyszałem, że ustawa o służbie cywilnej powinna być radykalnie zmieniona, bo obecnie szef jest ubezwłasnowolniony, może jedynie opiniować i wysyłać apele. Stąd określany jest jako „wołający na puszczy”, gdyż nikt go nie słucha, czy „wieczny opiniodawca”, bo jego kompetencje władcze są praktycznie zerowe. Niestety, bez zmian ustawowych i szerokiej dyskusji publicznej na temat etosu urzędniczego i docelowego modelu całego korpusu odbudowanie właściwej szefowi służby cywilnej pozycji w administracji publicznej nie jest możliwe.
Członkowie korpusu w przyszłym roku po raz kolejny z rzędu nie otrzymają podwyżek. Czy to właściwa polityka rządu?
Można zrozumieć polityków, bo z pustego i Salomon nie naleje, ale urzędnicy powinni wiedzieć, jak długo ich płace będą zamrożone i jaki jest pomysł rządu na ich rewaloryzację. Sfrustrowany urzędnik nie będzie skutecznie realizował zasady zaufania obywateli do państwa, szybciej też będzie ulegał wypaleniu zawodowemu. Nie może być tak, że jedne grupy w ramach budżetówki dostają podwyżki, a inne nie. Praca urzędnika w Ministerstwie Finansów czy Wyższym Urzędzie Górniczym nie odbiega zasadniczo od zajęć wykonywanych przez pracownika samorządowego w stołecznym ratuszu. Polityka rządu powinna być bardziej racjonalna, propaństwowo nastawieni urzędnicy nie mogą być jedynie tumanieni etosem urzędniczym i cieszyć się ze stabilności zatrudnienia. Wyznacznikiem pozycji społecznej określonych grup zawodowych są także ich uposażenia; postępująca degradacja finansowa urzędników to degradacja państwa.
Limit mianowań na urzędników jest bardzo okrojony. Ile powinien wynosić rocznie, aby służba cywilna była profesjonalna?
Przede wszystkim należy postawić pytanie, ilu powinno być urzędników mianowanych. Moim zdaniem 10 proc. ogółu liczebności całego korpusu. Oczywiście te 10 proc. powinno być osiągnięte w określonym czasie, np. do 2020 r. czy 2024 r. Wtedy moglibyśmy powiedzieć, że mamy ukończoną budowę profesjonalnej apolitycznej służby cywilnej.
Załóżmy, że osiągniemy ten limit. Czy wtedy możemy mówić o profesjonalnej służbie cywilnej?
Wtedy powinniśmy zacząć stosować właściwe reguły zarządzania personelem, tzn. jedynie urzędnicy mianowani powinni zajmować wyższe stanowiska w służbie cywilnej. Wówczas oczywiste byłyby reguły pracy w administracji rządowej i upadłby pokutujący powszechnie pogląd, że urzędnicy robią mianowanie jedynie dla pieniędzy, bo i tak stanowiska kierownicze zajmują osoby, które nie znają języków i nie mają potwierdzonych kwalifikacji do zarządzania ludźmi. Obecnie do administracji rządowej przychodzą pracownicy z IPN czy ZUS i mając polityczny parasol ochronny, w ciągu roku zostają dyrektorami, a urzędnicy mianowani z tego urzędu nie są właściwie wykorzystywani. Można rzec, że stoją z bronią u nogi, a frustracja narasta. Nowy szef służby cywilnej powinien niezwłocznie przedstawić swój punkt widzenia na te i inne kluczowe dla służby cywilnej zagadnienia.
Czego by więc pan oczekiwał od Claudii Torres-Bartyzel?
Podjęcia prac analityczno-legislacyjnych nad zmianą ustawy o służbie cywilnej, co powinno nastąpić w trakcie jej kadencji. Wiem, że w KPRM są bardzo ambitni urzędnicy, niektórzy mają bogate doświadczenie biurokratyczne, odbyte staże zagraniczne, obronione doktoraty, więc wypracowanie udoskonalonego modelu służby cywilnej nie będzie zapewne problemem. Zakładam, że szef służby cywilnej jako absolwent KSAP i do niedawna jej pracownik będzie umiał stworzyć funkcjonalny tandem z dyrekcją tej szkoły, co pozwoli na szybkie usunięcie niekonstytucyjnych rozwiązań prawnych dotyczących funkcjonowania tej instytucji.