Najbardziej zagrożone przez transformację są ośrodki takie jak Bełchatów czy Turów, ale państwo ma narzędzia, aby uniknąć powęglowej smuty

Nad polskimi ośrodkami węglowymi wisi widmo Wałbrzycha. Regiony zależne od kopalni i elektrowni boją się, że unijna polityka klimatyczna przyczyni się do powtórki z traumatycznych lat 90.: upadku zakładów, które stanowią lokalne silniki rozwoju i mogą pociągnąć na dno całe społeczności. Z opisywanego przez nas w zeszłym tygodniu badania Instytutu Jagiellońskiego wynika, że aż 88 proc. śląskich górników uważa, że nie należy odchodzić od wydobycia węgla. 62 proc. boi się utraty pracy, a 43 proc. nie widzi szans na znalezienie innego zatrudnienia w swojej najbliższej okolicy. Prawie trzy czwarte z nich krytycznie podchodzi do polityki klimatycznej UE, którą postrzegają jako „zamach na polskie górnictwo”. Jednocześnie jeszcze mniej niż Unii (36 proc.) górnicy ufają polskiemu rządowi (26 proc.). Badani potwierdzają artykułowane przez związkowców przekonanie, że najważniejsze oczekiwanie w stosunku do rządu dotyczy utrzymania zatrudnienia. Jako najbardziej pożądane sektory przy ewentualnej zmianie miejsca pracy wskazują budownictwo, wydobycie innych niż węgiel surowców i transport, rzadziej branżę motoryzacyjną i energetykę odnawialną.
– Jak się nic nie zrobi, to będzie Wałbrzych – przyznaje Paweł Czyżak z Fundacji Instrat. Podobnego zdania jest dr hab. Przemysław Sadura z Instytutu Socjologii UW. – Bez atrakcyjnej oferty i wsparcia ze strony państwa dominującą strategią będzie ucieczka z regionów węglowych, a nie np. przekwalifikowywanie się – mówi.
Ale, zdaniem rozmówców DGP, mimo związanych z tym procesem wyzwań Polska jest w stanie przeprowadzić regiony węglowe przez transformację w sposób łagodny. Jak podkreśla szef portalu RynekPracy.org Łukasz Komuda, na tle sytuacji z lat 90. nasze państwo dysponuje wieloma atutami. – Jesteśmy dużo bogatsi. Zarówno w budżecie, jak i za sprawą wsparcia z Unii mamy zasoby, żeby zaplanować ten proces i sfinansować szkolenia zawodowe i nowe miejsca pracy. Rynek jest dużo bardziej chłonny, niwelowaniu bezrobocia sprzyja też sytuacja demograficzna – co roku z rynku pracy ubywa 150 tys. osób, a Polska jest w rankingach krajem o najmniejszym bezrobociu w Europie. Bolesne doświadczenia okresu transformacji dają szansę na uniknięcie wielu błędów. Znamy chociażby zagrożenia związane z systemem osłonowym, który stawia na wysokie odprawy, a w niewystarczającym stopniu na inwestycje. Wszystko w rękach rządu – mówi ekspert. W najgorszym razie, jak dodaje, pracowników zwalnianych z kopalń i energetyki mogą wchłonąć rynki innych krajów UE, które w latach 90. nie były dla pracowników równie łatwo dostępne. – To, biorąc pod uwagę demografię Polski, czarny scenariusz. W zbiorowym interesie jest to, żeby jak największa część tracących pracę została na miejscu i dostała zatrudnienie przynajmniej zbliżone pod względem dochodów. Nawet gdyby w grę wchodzić miało subsydiowanie zakładów pracy – zastrzega Komuda.
Specjalista przestrzega przed relatywnym zubożeniem pracowników energetyki i górnictwa. – Po utracie przyzwoicie wynagradzanych – acz nie rewelacyjnych, biorąc pod uwagę choćby ryzyka zawodowe – bezpiecznych i silnie uregulowanych miejsc pracy wrzucenie na wolny rynek dla wielu z nich oznaczać może pauperyzację – mówi Komuda. Jak podkreśla, wymaga to aktywności państwa. Pomóc w pilnowaniu jakości miejsc pracy mogą też jego zdaniem związki zawodowe. Również według Pawła Czyżaka zarządzanie transformacją nie jest rzeczą łatwą, a proces tworzenia nowych miejsc pracy wymaga czasu, ale m.in. przykład Konina i Wielkopolski Wschodniej pokazuje, że jeśli ma się plan, takie przedsięwzięcia mogą liczyć na akceptację pracowników i finansowanie.
Eksperci, z którymi rozmawiał DGP, zgadzają się jednak, że wysokiej jakości, stabilne miejsca pracy związane są przede wszystkim z branżą produkcyjną. W związku z tym pożądanym kierunkiem dla zielonych inwestycji byłyby raczej fabryki różnego rodzaju komponentów dla energetyki odnawialnej niż np. montaż paneli fotowoltaicznych czy termomodernizacja budynków, które mogą oferować zatrudnienie tylko na krótką metę.
Przemysław Sadura zwraca uwagę, że to nie górnicy dołowi w największym stopniu obawiają się transformacji. – To są często osoby wysoko wykwalifikowane, lepiej wykształcone. Większość osłon socjalnych adresowanych jest do górników z kopalni węgla kamiennego. Ta grupa częściej niż inne pracuje również poza kopalnią, przygotowując się do dorabiania do wczesnej emerytury poza branżą – mówi badacz związany z „Krytyką Polityczną”. W dużo trudniejszej sytuacji mogą znaleźć się jego zdaniem pracownicy pośrednio zależni od górnictwa albo ci zatrudnieni w kopalniach odkrywkowych węgla brunatnego, gdzie wydobycie wymaga mniej zaawansowanych technologii i niższych kwalifikacji. ©℗