Związki zawodowe czekały na takie rozstrzygnięcie od lat, protestując wciąż przeciwko nadużywaniu czasowych kontraktów. Teraz, gdy wreszcie ono zapadło i można z rządem oraz pracodawcami wynegocjować zmiany w kodeksie pracy, które ograniczą nadużywanie terminowego zatrudnienia, przeszkodę stworzyli sobie sami związkowcy. Od prawie roku nie uczestniczą w obradach komisji trójstronnej, w której takie modyfikacje można wypracować. Nikt, a już najbardziej sami pracownicy, nie pamięta, dlaczego związkowe centrale podjęły taką decyzję. Poszło przede wszystkim o wprowadzenie możliwości elastycznego rozliczania czasu pracy (z którego korzysta dziś raptem 847 spośród co najmniej kilkuset tysięcy pracodawców) oraz zbyt niską płacę minimalną (która rośnie w Polsce szybciej niż ta średnia i jest najwyższa w regionie).
Gdyby nie ta demonstracja własnej siły związkowcy już dziś mogliby usiąść do stołu z pracodawcami i rządem i ugrać jak najwięcej dla zatrudnionych, korzystając z atutu europejskiego orzeczenia. Stawka – czyli uzyskanie stabilniejszego zatrudnienia dla kilku milionów osób – jest zbyt wysoka, aby unosić się honorem. Zwłaszcza że sami pracownicy mogą za chwilę zrozumieć, że o ich losach decydują wszyscy, tylko nie związki zawodowe.