Modernizujemy armię, ale nie zapominamy o żołnierzach. Nie żałujemy pieniędzy na utrzymywanie ich gotowości bojowej - mówi Tomasz Siemoniak, minister obrony narodowej.
Modernizujemy armię, ale nie zapominamy o żołnierzach. Nie żałujemy pieniędzy na utrzymywanie ich gotowości bojowej - mówi Tomasz Siemoniak, minister obrony narodowej.
Podjęliśmy działania, które wynikają ze środków reagowania kryzysowego NATO. Zostały zarządzone przy zgodzie ambasadorów państw członkowskich. Oznacza to inny stan niż kilkanaście tygodni temu. Ministerstwo i Siły Zbrojne z uwagą śledzą obecną sytuację.
Będziemy prowadzić rozmowy na ten temat. W ubiegłym tygodniu ministrowie spraw zagranicznych zlecili wojskowym strukturom NATO sporządzenie odpowiednich planów. Według mnie decyzje powinny zapaść na wrześniowym szczycie sojuszu. Z pewnością nasz kraj jest za tym, aby zwiększyć obecność wojskową NATO na Wschodzie.
Obecność wojsk radzieckich była nam narzucona. A w przypadku sojuszników NATO polskie władze zgadzają się na stacjonowanie tych sił. Badano też wielokrotnie, że obywatele są za członkowstwem w NATO i sojuszem z USA. Gdyby obecnie przeprowadzić takie badania, poparcie z pewnością byłoby jeszcze większe. A obecność obcych wojsk na naszym terenie zawsze jest uzależniona od zgody ministra obrony narodowej. W efekcie to władze naszego kraju decydują w tej sprawie.
Nie. Obecnie nie ma takiego zagrożenia.
To są oceny, które trudno komentować. Nie są oparte na rzeczywistych badaniach. Uważam, że są one krzywdzące. Tym bardziej po tylu latach obecności naszych żołnierzy w Iraku i w Afganistanie. Mamy kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy sprawdzonych w realnych warunkach bojowych. Nie chcę mówić, że jest świetnie, bo jeszcze wiele pracy przed nami.
Nie ma takich prac, ani planów. Jestem przeciwnikiem odwieszania poboru. Wyrażam taką opinię na podstawie rozmów z dowódcami, którzy dobrze pamiętają zasadniczą służbę. W ich opinii dziewięciomiesięczna, czy nawet roczna służba jest zbyt krótka, aby przygotować kogoś do wymagań pola walki.
Z pewnością zainteresowanie obywateli obronnością kraju jest większe. Dlatego należy szukać różnych, innych form zaangażowania związanych z obronnością. Z pewnością dyskusja nie powinna zmierzać w kierunku przywrócenia poboru.
Trzeba o tym rozmawiać, budując model rezerw dla wojska. Jesteśmy otwarci. Działa wiele organizacji pozarządowych o profilu obronnym, blisko z nimi współpracujemy. Na pewno warto rozważyć większe wykorzystanie energii obywatelskiej, stworzenie różnych form służby ochotniczej, czy ochotniczego przeszkolenia wojskowego. Sądzę, że można o tym myśleć także w kontekście klęsk żywiołowych, gdzie takie zaangażowanie, czy skrzyknięcie się sąsiadów, którzy wiedzą, co i jak mają robić, może mieć kapitalne znaczenie.
Tak. Mamy 100 tys. żołnierzy zawodowych i w planach do 20 tys. żołnierzy NSR. Do tego trzeba uwzględnić rezerwy z przydziałami mobilizacyjnymi.
Już w zeszłym roku wróciliśmy do szkoleń rezerwy. Przesłanką było to, że mamy pięć lat przerwy w szkoleniu żołnierzy od zawieszenia zasadniczej służby wojskowej. Rząd uznał, że jeśli nie wrócimy do szkoleń, to powstanie luka. Dlatego w ubiegłym roku przeszkoliliśmy około trzech tysięcy, a w tym ponad siedem tysięcy. Systematycznie będziemy zwiększać liczbę przeszkolonych rezerwistów.
Nie. W ubiegłym roku żołnierze odbyli najwięcej ćwiczeń od powstania amii zawodowej. Z pewnością przy okazji modernizacji nie zapominamy o szkoleniu. Na ten cel także nie brakuje pieniędzy.
Do sprawy podchodzimy pragmatycznie. Często pracodawcy mieliby realny kłopot, jeśli żołnierz NSR byłby w ciągu roku nieobecny w pracy przez 30 dni. Łatwiej jest więc zorganizować takie ćwiczenia w krótszym czasie. W ocenie dowódców to w zupełności wystarczy.
NSR są bardzo specyficzną służbą. Tak się ułożyło, że nie trafiają do nich ci, którzy są po wojsku i stają się rezerwą, ale osoby, które chcą służyć w armii zawodowej. Formacja ta stała się takim miejscem, gdzie trafiają kandydaci do wojska. Trochę rozminęły się dobre intencje z rzeczywistością. Paradoksalnie dowódcy są zadowoleni, bo NSR tworzy sito, które pozwala wyselekcjonować osoby, które nadają się do służby. W Sejmie na uchwalenie czeka nowelizacja ułatwiająca służbę w NSR. Niewątpliwie czeka nas większa dyskusja, jak te siły powinny wyglądać. Z pewnością najważniejsze jest szkolenie rezerwistów, bo to jest krytyczna, czyli najbardziej potrzebna zdolność. Na takie projekty jak Armia Krajowa (powstanie gwardii narodowej – przyp. red.), czy postulat wszyscy strażacy ochotnicy do NSR nadstawiam ucha, ale jeśli chcemy mówić poważnie o zdolnościach obronnych kraju, to kluczem jest szkolenie rezerwistów.
Z pewnością trzeba się zastanowić np., czy powinny powstawać zwarte oddziały NSR, czy też tak jak obecnie żołnierze do nich należący powinni być rozproszeni po jednostkach. W efekcie powstała fikcja, bo załogę baterii tworzyło trzech żołnierzy zawodowych i jeden z NSR. Oczywiste było, że ten ostatni był tylko do pomocy. Dlatego warto się zastanowić nad inną formą, np. zwartych oddziałów. Kilka koncepcji powstało, w tym w Akademii Obrony Narodowej i Sztabie Generalnym. Z pewnością w tym roku musimy wypracować konkretny model zreformowania NSR.
Jestem przekonany, że sprawność i ciągłość dowodzenia zostały utrzymane.
Tak. Jesteśmy w czwartym miesiącu reformy, ale gołym okiem widać, że to wszystko działa. Obecna struktura więcej wymaga od ministra obrony narodowej. Poprzednio wystarczyło wydać polecenie szefowi Sztabu Generalnego i on się wszystkim zajął. Obecnie mam trzech partnerów: szefa Sztabu Generalnego, dowódcę generalnego i dowódcę operacyjnego. Wydaje mi się, że dzięki tym zmianom jakość pracy wzrosła. Nie jest już tak, że szef Sztabu Generalnego dowodzi, kontroluje i sam siebie rozlicza. Dziś szef sztabu jest prawą ręką ministra i pomaga mu stawiać zadania dowódcom i ich rozliczać. Dzięki temu minister powiększa cywilną kontrolę nad armią.
To są kompetencje prezydenta i premiera.
Jeszcze zostało trochę czasu. Za mojego urzędowania doprowadziłem do zmniejszenia liczebności generałów. Obecnie mamy ich 86, a nie tak dawno było ich znacznie więcej.
Zobaczymy. Z pewnością trzeba się tu kierować potrzebami wynikającymi ze struktur.
Takie kampanie są potrzebne. One nie lansują przecież ministerstwa czy mojej osoby. Chodzi o zachęcenie najlepszych do służby w armii.
Pamiętam, ale nie przyszłoby mi to do głowy. Bardziej chcieliśmy pokazać, jak nasza armia się zmieniła od przystąpienia do NATO.
W dalszym ciągu mamy bardzo dużo chętnych. W wojskowych komendach uzupełnień na rozpatrzenie czeka kilkanaście tysięcy podań. Zależy nam, aby do armii trafiali najlepsi, zmotywowani, widzący szanse kariery i patriotycznie nastawieni, a nie tylko osoby, dla których będzie to wyłącznie miejsce pracy, które można porzucić, jeśli pensja za rogiem będzie wyższa. W czasach względnego bezrobocia trzeba bardzo dbać o to, aby jakość kandydatów była jak najwyższa.
Też. Nie oznacza to jednak, że takie osoby są gorszymi kandydatami. Bezrobotnym może być przecież absolwent uczelni technicznej, który może się świetnie sprawdzić w wojsku.
Zdecydowanie mniej, niż planowaliśmy. Szacunki były na poziomie czterech tysięcy, a odeszło ich niewiele ponad trzy tysiące. Powodem są najczęściej problemy rodzinne, czy też przejście na emeryturę.
Jest jeszcze zbyt wcześnie na takie decyzje. Dlatego uchylę się od odpowiedzi.
Wprowadziliśmy ułatwienia, które skutkują tym, że więcej żołnierzy może zdobywać dodatkowe kwalifikacje, a tym samym zapewnia sobie wyższe uposażenie. Dodatkowo pracujemy nad rozwiązaniem, które zakłada, że dodatek stażowy będzie wzrastał co roku o jeden punkt procentowy, a nie jak do tej pory dopiero po pięciu latach. Dzięki temu żołnierze będą mieli większą motywację do pozostania w armii.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama