Działanie związków zawodowych dawno przestało się kojarzyć z masowymi strajkami. Działacze dostosowują się do nowej rzeczywistości i sięgają po happeningi. Przykładem mogła być akcja „Solidarności” pracowników hipermarketów, w której pod hasłem „Pracodawcy biją nam gole” przed wejściem na Stadion Narodowy uczestnicy ustawili bramkę, do której strzelał gole mężczyzna przebrany za kierownika w krawacie, a bramkarzem był pracownik w fartuchu.
Różnie można oceniać skuteczność tych form aktywności. Do tej pory nie było jednak wątpliwości co do tego, że ich celem była bezpośrednia walka o interesy ogółu pracowników. NSZZ „Solidarność” chce jednak teraz piętnować polityków – kandydatów do Parlamentu Europejskiego, którzy negatywnie wpłynęli na sytuację polskich pracowników.
Taka negatywna kampania może zadziwiać tym bardziej, że nic nie wskazuje na to, że związek równolegle będzie wystawiał swoich kandydatów do PE. Nie jest przecież tajemnicą, że w naszym Sejmie są związkowi posłowie. Dlaczego więc związki nie zainwestują swoich pieniędzy w osoby, które mogą działać w ich imieniu na europejskim forum. Przecież bezpośrednie zaangażowanie w politykę nie byłoby niczym nowym, tym bardziej że pieniądze na negatywną kampanię nie będą małe – wskazuje się kwotę 3 mln zł. Udałoby się za nie pewnie wypromować nawet kilku kandydatów.
Dodatkowo działacze muszą pamiętać, że fundując negatywną kampanię, sami mogą paść jej ofiarą. Bo za chwilę ktoś im wytknie brak przedstawicieli pracowników w komisji trójstronnej w czasie rozmów o zmianie przepisów dotyczących umów o pracę. Taka bierność może być uznana jako przyczynienie się do pogorszenia sytuacji polskich pracowników. Zanim więc związki zarzucą innym działanie na szkodę pracujących, powinny zastanowić się, czy same zrobiły wszystko, by ich sytuację poprawić.