OPZZ proponuje zmienić zasady ustalania płacy minimalnej. Robi to w taki sposób, by ją faktycznie podwyższyć do poziomu połowy średniej krajowej.
To stały postulat związków zawodowych. Przy okazji rozwiązanie proponowane przez związkowców polegające na wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej za pracę ma chronić osoby na umowach cywilnoprawnych. W sumie się okazuje, że związkowcy chcą zrealizować trzy cele jednocześnie. Problem z taką taktyką polega na tym, że jeśli ktoś chce walczyć na trzech frontach, to jest spora szansa, że polegnie na każdym. Dlatego jeśli związkowcy poważnie myślą o zmianach, a nie traktują ich jako dodatku do wrześniowych demonstracji, powinni zdecydować się, który z pomysłów forsują. Całkiem ciekawie brzmi pomysł stawki godzinowej. Jednak może z powodu ciężkich czasów w gospodarce nie próbować forsować tą drogą podwyżki pensji minimalnej, a po prostu przeliczyć obecną minimalną na stawkę godzinową. Po drugie można spróbować zróżnicować ją regionalnie. Może niech będzie ustalana w wojewódzkich komisjach dialogu społecznego na podstawie danych GUS dotyczących lokalnych wynagrodzeń. Dziś jest ustalana centralnie bez odniesienia do lokalnych warunków. To mogłoby pomóc regionom z dużym bezrobociem konkurować z tymi bardziej rozwiniętymi i w efekcie sprawić, by pracy było więcej.
Pomysł związków załatwia tak naprawdę interesy ich członków pracujących na etat. Bo wyższa stawka płacy minimalnej to argument w rozmowach z pracodawcą o podwyżki. – Zobacz, skoro rośnie najniższa, to moja także powinna – powie swojemu szefowi niejeden pracownik. Oczywiście nie mam nic przeciwko podwyżkom, a nawet stanowczo jestem za. Ale podwyżki z automatu dla wszystkich są dosyć ryzykowne, zwłaszcza w ciężkich gospodarczo czasach. Czekam, kiedy związkowcy wyjdą z propozycją, by płaca minimalna równała się średniej krajowej. Taki postulat będzie wyglądał naprawdę dobrze, a że nie będzie miał wielkiego sensu? No cóż. Trudno.