Z odległych czasów (z 1981 roku) pamiętam optymizm „Solidarności”. Wydawało się nam, że ze zdychającej komunistycznej gospodarki można jednak sporo wycisnąć. Z pewnością radykalizm niektórych postulatów (choćby tych z listy „21”) wynikał z faktu, że władze miały monopol na decyzje. A jednak wielu było też takich, którzy sprzeciwiali się pomysłom całkowicie nierealnym. „Oni” mieli państwo, ale „my” wiedzieliśmy, że za rozpad gospodarki zapłacą wszyscy.
ikona lupy />
To paradoks, ale po 1990 r. niektóre polityczne środowiska liczą, że forsowanie najbardziej nawet fantastycznych pomysłów może być trampoliną do władzy. I trzeba przyznać, że nieraz tak było – tyle że na krótko. Sukces odniosła Samoobrona dzięki (a może tylko „mimo”) równoległemu postulowaniu: radykalnego obniżenia podatków, zwiększenia wydatków i... zmniejszenia deficytu. To jednak nic przy dzisiejszych postulatach Ruchu Palikota. Na billboardzie z podobizną tego dżentelmena (sam widziałem kilka) napisano: „Zero bezrobocia. Teraz!”. Lepper przy Palikocie jawi się jako polityk umiarkowany, realista. Także człowiek wiarygodny, który stał na czele grupy względnie odpowiedzialnych aktywistów.
Mamy dziś w Polsce 13-proc. rejestrowane bezrobocie i jest to liczba wiarygodna. Oczywiście, jakaś część zarejestrowanych bezrobotnych wyłudziła rejestrację i pracuje na czarno albo nie pracuje, bo nie chce, ale jest też grupa takich, którzy są faktycznie bezrobotni, ale z różnych przyczyn nie chcą się rejestrować. Bezrobocie jest więc naprawdę wysokie, a zabezpieczenie socjalne dla bezrobotnych bardzo słabe. Zasiłek, który jest niski, otrzymuje mniej niż 20 proc. zarejestrowanych. Towarzyszy temu wielkie poczucie niepewności dużej części pracujących. To skutek dzikiej w znacznej mierze deregulacji rynku pracy. Jedynego pola dokonań politycznych posła Palikota.
Czy można zredukować bezrobocie i poprawić byt bezrobotnych? Tak. Czy rząd robi w tej sprawie wszystko, co możliwe? Nie sądzę. Czy istnieje jakaś cudowna metoda, by zredukować bezrobocie do zera? Tak twierdzą partia Palikota, znachorzy i wyłudzacze.
Wizerunek RP jako partii od zwalczania bezrobocia ma im dać głosy. Kiedyś ten sam pomysł miał Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska. Oni byli ostrożniejsi i obiecywali „tylko” milion nowych miejsc pracy. Prawie nikt im nie uwierzył. Czy sfrustrowani ludzie uwierzą Palikotowi? Mam nadzieję, że nie. I nie o to tylko chodzi, że deklarowany cel jest nieosiągalny. Ważniejsze, że ich pomysły są więcej niż wątpliwe.
Owszem, objęcie składką dochodów ze zleceń (niektóre są oskładkowane) i honorariów to postulat tyleż rozsądny, co od dawna banalny. Kłopot w tym, że towarzyszy temu postulat obniżenia składki o 20 proc. (a może o 20 punktów procentowych). Wydaje się, że to po pierwsze kalkulacja polityczna (ograniczenie obciążeń zarówno dla pracowników, jak i pracodawców). A po drugie nadzieja, że wskutek obniżki kosztu pracy nastąpi gwałtowny wzrost popytu na pracę. Nie ma jednak żadnych dobrych powodów, by tego oczekiwać, natomiast można przewidywać gwałtowną eksplozję deficytu w sektorze finansów publicznych. Palikot proponuje, by dać mu do ręki zapałki. Gdyby je dostał, rzeczywiście może wywołać pożar, chociaż...
Jak sądzi spora część komentatorów, nie ma powodu, by wynurzenia Palikota traktować serio. I mnie jest bliskie wyjaśnienie, że nie chodzi o żaden program „korekty kapitalizmu”, tylko o wzmocnienie pozycji RP względem PO i wspólną koalicję – być może jeszcze w tej kadencji. Jest faktem, że Palikot popiera niebywale radykalne pomysły emerytalne PO, jest faktem, że nie mówi o podniesieniu składki ubezpieczeniowej dla najbogatszych zatrudnionych i samozatrudnionych. Nic też nie mówi o potrzebie wzmocnienia ochrony socjalnej bezrobotnych.
Niestety nie ma możliwości radykalnego zmniejszenia bezrobocia w krótkim czasie, ale to nie oznacza, by rezygnować z wysiłków na rzecz choćby ograniczonych rezultatów. Kluczowe sprawy to tempo wzrostu i polityka makroekonomiczna. Rząd zdaje się dawać zdecydowany priorytet dla redukcji deficytu, przy czym bezwzględnie odmawia zwiększenia podatków. Tymczasem wysokie dochody są w Polsce obciążone bardzo nisko, a ich zwiększenie nie miałoby praktycznie znaczenia dla popytu krajowego. Polityka rządu niesie więc poważne ryzyko, że równoważenie finansów publicznych (w pewnych granicach celowe) doprowadzi do silnego osłabienia popytu krajowego i stagnacji (lub niskiej stopy) wzrostu. Bezrobocie będzie się wtedy długo utrzymywać na bardzo wysokim poziomie.
Biorąc pod uwagę całokształt uwarunkowań, można powiedzieć, że dziś bezrobocie zależy przede wszystkim od... ograniczenia przywilejów podatkowych zamożnych grup. Może ktoś powiedzieć: więc postulat SLD 50-proc. stawki PIT jest trafny. Niestety, jest przede wszystkim populistyczny. Gdyby go wprowadzić, to mała grupka zatrudnionych o wysokich dochodach płaciłaby faktycznie dużo więcej. Kłopot w tym, że wielokrotnie większa grupa bardzo zamożnych samozatrudnionych nadal płaciłaby 19 proc. Dlaczego? Znam tylko jedno dobre wytłumaczenie: przywilej podatku liniowego dla najzamożniejszych przeforsował Leszek Miller, uchwalił SLD, a PO broni tej regulacji jak niepodległości.
Żadne ugrupowanie nie sformowało całościowej koncepcji polityki wobec bezrobocia. Nie dostrzegam też koncepcji rządu. Opcja rządowa orientuje się jednak na znane liberalne zalecenia (przede wszystkim deregulacja rynku pracy) i w tym sensie jest przewidywalna. Nie wiadomo, co proponują PiS i PSL. Po 1 maja wiemy za to, że nic godnego uwagi nie mają do zaproponowania partie występujące pod szyldem lewicy.