Nie możemy powtórzyć przestoju sprzed kilku miesięcy – mówią pracodawcy i z niepokojem śledzą, ilu rodziców znów znajdzie się w domach z dziećmi, czy to z powodu kwarantanny, czy przejścia szkół i przedszkoli na tryb zdalny.
– Jestem z dzieckiem na kwarantannie. Na razie pracodawca wykazuje wyrozumiałość – mówi nam rodzic ucznia z LO im. Hoffmanowej w Warszawie. Szkoły, gdzie zaledwie kilka dni po rozpoczęciu roku szkolnego potwierdzono przypadek koronawirusa. Na kwarantannę sanepid skierował 56 dzieci wraz z ich najbliższą rodziną.
Jak dotąd przypadki zakażeń odnotowano w kilkudziesięciu polskich szkołach. Dotyczą zarówno personelu, jak i uczniów. Pracodawcy mówią wprost: to spełnienie naszych koszmarów. – Praca zdalna, od marca do czerwca, uratowała sytuację wielu firm. Niektóre zakłady produkcyjne też wprowadzały zmiany, np. ruchome godziny rozpoczęcia pracy. Ale więcej nie są w stanie zrobić. Inaczej stracą kontrolę nad procesem produkcji – mówi Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy Konfederacji Lewiatan. Przekonuje, że dziś w pracodawcach lęk jest większy. – Przestoju sprzed kilku miesięcy nie można powtórzyć. Właściciele firm źle wspominają sytuację, gdy musieli z dnia na dzień łatać luki kadrowe, bo nagle rodzice zostawali w domu z dzieckiem na zasiłku. Dlatego dziś, gdy słyszą, że ktoś musi wyjść wcześniej, by odebrać dziecko z przedszkola czy szkoły, ich zrozumienie dla życiowych problemów spada.
DGP
Jak się dowiadujemy, w kolejnych stołecznych przedszkolach po apelach rodziców dyrekcja łączy dzieci tak, by maluchy były pod opieką do godz. 17.00. – Teoretycznie grupa mojego syna kończy zajęcia o 15.00. Nie zdążyłabym z pracy go odebrać, stąd to dla mnie wielkie ułatwienie – mówi nam jedna z mam. Zastrzega, że na elastyczność swojego szefa nie ma już co liczyć. – Minus tej sytuacji jest taki, że w razie wykrycia koronawirusa na kwarantannę idzie całe przedszkole. Na razie wolę o tym nie myśleć.
Zdaniem Katarzyny Siemienkiewicz, ekspertki prawa pracy Pracodawców RP, szczególnie osoby gorzej wykwalifikowane boją się utraty pracy. – Jeśli znów będą musiały zostać z dziećmi w domu, firma może stracić cierpliwość i znaleźć kogoś bardziej dyspozycyjnego. W domyśle: bez rodzinnych zobowiązań – mówi.
Monika Banyś z Personnel Service zakłada, że większość firm będzie się godzić na ustępstwa, bo… nie ma wyjścia. – Rozwiązaniem byłoby dalsze skrócenie kwarantanny. Załóżmy, że trafił na nią rodzic dziecka. Jeśli po kilku dniach nie ma objawów, warto zrobić mu test i przywrócić do pracy wcześniej, zamiast czekać 10 dni. Pracodawcy potrzebują też większej kontroli nad pracownikami działającymi zdalnie. Na razie widzą np., że dana osoba odpala komputer, loguje się do systemu. Jeśli praca zdalna miałaby stać się głównym sposobem działania firm, powinny za tym pojawić się zapisy kodeksowe określające prawa i obowiązki obu stron.
– Koronawirus zmusza nas do myślenia, że nie ma „my” i „wy”. Jest firma – komentuje Arkadiusz Wyszyński, właściciel biura rachunkowego. Przyznaje, że tygodnie w lockdownie były testem dla jego zespołu. – Okazało się, że są wśród nas osoby niesamodzielne, które bez wsparcia kolegów z biura nie dają rady. Rozstaliśmy się. Ale takie podejście nie zwalnia mnie ze słuchania. Jeśli sprawdzony człowiek mówi mi, że naprawdę nie ma wyjścia, ja mu wierzę i godzę się, by np. wychodził w godzinach pracy. Dzięki temu nie ucieka mi na L4.
Kamila Sotomska, analityk Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zastrzega jednak, że elastyczność pracodawców ma swoją cenę. – Dostosowywanie się do potrzeb pracowników generuje określone koszty w postaci przestojów i konieczności reorganizacji produkcji. W efekcie odbije się to na cenach wytwarzanych towarów czy usług, a co za tym idzie, konkurencyjności przedsiębiorstwa na rynku – ocenia.
Dziś więc kluczowe pytanie jest o skalę problemu, czyli: ilu rodziców znów znajdzie się w domach z dziećmi, czy to z powodu kwarantanny, czy przejścia placówki na tryb zdalny. Dyrektorzy szkół, z którymi rozmawialiśmy, ironicznie cytują prawo Murphy’ego: jeśli czegoś się obawiasz, na pewno się stanie.
– Nie myślałem, że problem pojawi się tak szybko. Zrobiliśmy wszystko, by mu zapobiec. Każda klasa ma swoją salę. Pilnowaliśmy, by na przerwie młodzież nie grupowała się. Przestrzegaliśmy, by nie przychodzić do szkoły z gorączką, kaszlem, katarem. Przypominaliśmy o noszeniu maseczek. Teraz sytuacja przypomina siedzenie na minie. Patrzę na telefon i mam nadzieję, że nikt nie zadzwoni z informacją, że mamy kolejny przypadek – mówi Adam Rębacz, wicedyrektor LO im. Hoffmanowej. On sam również przymusowo jest w domu. Przyznaje, że rodzice dzwonią nieustannie. Pytają m.in., kiedy skończy się kwarantanna i będą mogli wrócić do pracy. – Na razie siedzimy do niedzieli.