Lada moment wejdą w życie nowe przepisy o niemarnotrawieniu żywności. Tymczasem wyrzucanie pracowników z pracy – i to dyscyplinarnie – za podjadanie towarów przeznaczonych do utylizacji to wciąż praktyka wielu pracodawców. Pojawia się pytanie, czy taka kara nie jest na wyrost.
Zakaz wyrzucania jedzenia zdatnego do spożycia – wprowadzi go już za kilka dni, bo 18 września, ustawa z 19 lipca 2019 r. o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności (Dz.U. poz. 1680). Zgodnie z nową regulacją sklepy będą musiały przekazywać niesprzedane towary organizacjom pożytku publicznego. Przy tej okazji rozgorzała dyskusja na temat tego, czy zwalnianie pracowników, zwłaszcza za podjadanie produktów uszkodzonych, często przeznaczonych na tzw. odpad (czyli do utylizacji), jest etyczne.
Ostatnio, jak mówią nam przedstawiciele związków zawodowych, taka sytuacja miała miejsce w Bartoszycach w sklepie należącym do Biedronki. Podają, że w wakacje pracę straciło tam łącznie 11 osób. – Wcześniej z tego samego powodu zostało zwolnionych po kilka osób w placówkach znajdujących się w trzech innych miejscowościach. Jako powód podawano, że pracownik nie uiścił opłaty za towar, który zjadł – informuje Piotr Adamczak, przewodniczący „Solidarności” w Biedronce. I dodaje, że zapłata za nie była niemożliwa. Bowiem, jak wskazuje związkowiec, produkty, za spożycie których wyrzucono pracowników z pracy, były niepełnowartościowe i wycofane ze sprzedaży.
Przypadek pracowników Biedronki nie jest odosobniony. Do podobnych zdarzeń dochodzi w innych sieciach handlowych. Swego czasu głośny był przypadek zwolnienia pracownicy Stokrotki, która jadła przeznaczone do utylizacji banany i skrawki wędlin. Za podjadanie umowę o pracę tracili też pracownicy innych marketów. – Zdarzają się takie sytuacje. Najczęściej dotyczy to przypadków zjedzenia produktu z działu warzywa i owoce. Pracownik, przechodząc, bezwiednie chwycił produkt i skonsumował, za co przyszło mu ponieść dotkliwe konsekwencje w postaci utraty pracy – mówi Jan Dopierała, przewodniczący „Solidarności” w Auchan.
– Były przypadki wyrzucenia z pracy za zjedzenie batonika, bułki, czy za skosztowanie resztek wędliny z wagi po jej skrojeniu dla klienta – mówi Elżbieta Fornalczyk, przewodnicząca WZZ „Sierpień 80” w Tesco.
Związkowcy zapytani o skalę zjawiska mówią, że nie są w stanie jej oszacować. Podobnie jak same sieci, które tłumaczą, że nie prowadzą pod tym kątem statystyk. Przyznają jednak, że problem jest, co przekłada się na straty. Szczególnie że obok pracowników podjadają też klienci.
– W sieciach pracują setki osób. Gdyby tak każda coś zjadła, firma traciłaby tony towaru – zauważa Jan Dopierała.
Tygodnik Gazeta Prawna 13 września 2019 / DGP
Rygorystyczne podejście firm tłumaczy Katarzyna Kucisz-Rosłoń z McDonald’s Polska. – Zwyczajowo, ze względu na standardy naszej pracy, konsumpcja może nastąpić wyłącznie w trakcie przerwy w czasie pracy, zdefiniowanej zgodnie z przepisami prawa pracy. A każde uchybienie w tej kwestii traktowane jest jako naruszenie wewnętrznych procedur – wyjaśnia.