W piątek po raz kolejny z pompą odbył się Międzynarodowy Dzień Kobiet. Jak dyniowe latte w listopadzie, serduszka w połowie lutego i grzyby po deszczu, w mediach tradycyjnych i społecznościowych pojawiło się mnóstwo rankingów (nie)równości ze względu na płeć, w tym w szczególności na rynku pracy.
W piątek po raz kolejny z pompą odbył się Międzynarodowy Dzień Kobiet. Jak dyniowe latte w listopadzie, serduszka w połowie lutego i grzyby po deszczu, w mediach tradycyjnych i społecznościowych pojawiło się mnóstwo rankingów (nie)równości ze względu na płeć, w tym w szczególności na rynku pracy.
Mnogości statystyk towarzyszyła niestety sprzeczność komunikatów: czasem Polska jest niemal najrówniejsza, czasem niemal najbardziej nierówna. Jakie jest dokładne znaczenie tych statystyk? Do jakiego stopnia mierzą, a do jakiego zniekształcają rzeczywistość?
Zacznijmy od statystyki, którą przytoczyły wszystkie media, czyli corocznego rankingu z raportu Eurostatu. Dotyczy nierówności płac, czyli różnicy w przeciętnych zarobkach pomiędzy mężczyznami a kobietami, która wynosi od 5 do 26 proc. Polska jest tu względnie równa (7 proc.), a Szwecja bardzo nierówna (22 proc.), co już powinno wzbudzić nieco wątpliwości. Głównym źródłem tych wątpliwości powinno być pytanie, co dokładnie jest porównywane. W dokumentacji (dostępnej za darmo, w tym samym raporcie), ale za mało seksownej, żeby zmieściła się w nagłówkach, przeczytamy, że jest to średnia różnica bez żadnej korekty (ang. unadjusted). Nie trzeba znawcy, żeby sobie uświadomić, że kobiety i mężczyźni różnią się nie tylko płcią: odmienne są liczba lat doświadczenia zawodowego, wykształcenie, sektory i branże zatrudnienia itp. Średnia nieskorygowana o te różnice nie ma też specjalnej wartości informacyjnej. Sceptycy i osoby nieznające się na statystyce uznają te powody za wystarczająco dobre, aby przestać analizować różnice w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn.
Ale! Sama sugestia w raporcie Eurostatu, że to miara nieskorygowana, od razu wskazuje, że można policzyć też skorygowane. Kluczowe pytanie, na które powinniśmy odpowiedzieć w kontekście nierówności płacowej, brzmi: ile zarabiałaby kobieta, gdyby miała identyczne cechy jak pracownik płci męskiej. Odpowiedzi na to pytanie poszukujemy systematycznie przez ostatnie 50 lat. Alan Blinder (Princeton) i Ronald Oaxaca (University of Arizona) zaproponowali pierwsze podejście już w 1973 r., kiedy to niezależnie wymyślili solidną miarę przeciętnego wynagrodzenia kobiet o takich samych cechach jak mężczyźni. Ekonomiści nie pozostają bezczynni i cały czas udoskonalają dostępne metody statystyczne. Umiemy odpowiadać na pytanie o zarobki analogicznego mężczyzny, uwzględniając różnice w aktywności zawodowej, w dowolnym punkcie rozkładu wynagrodzeń, korygując o historię zawodową. Co więcej, ponieważ mamy więcej danych, możemy to nie tylko lepiej policzyć, lecz także korzystać z szerszego doboru charakterystyk pracowników i ich pracodawców.
Raport Eurostatu ma jeszcze jedno istotne ograniczenie. Pomimo dokładania wszelkich starań, kraje nadal różnią się znacznie w tym, jak konkretnie przeprowadzają badanie struktury zarobków. W niektórych to dane ankietowe z przedsiębiorstw powyżej 9 pracowników, w innych powyżej 49 pracowników, a w jeszcze innych to wręcz dane administracyjne, tj. z deklaracji na potrzeby podatkowe albo składek na ubezpieczenia społeczne. Różnice w procedurach pomagają w skutecznym zbieraniu danych, ale jeśli różnej wielkości pracodawcy w różnym stopniu dyskryminują kobiety – sam, czytelniku, widzisz, jaki to tworzy problem w porównywaniu miar z danych Eurostatu pomiędzy krajami. Jeszcze drobiazg: Eurostat nie ma danych o zatrudnieniu w sektorze publicznym, czyli w szkołach, szpitalach i administracji publicznej. A typ pracodawcy ma ogromne znaczenie, np. w wielu krajach Unii zasady zatrudnienia w sektorze publicznym są silnie uregulowane, wszyscy pracownicy na danym poziomie stanowisk mają ustaloną centralnie stawkę. W Polsce sporo pisano ostatnio np. o różnicach pomiędzy wynagrodzeniami dyrektorów departamentów w pewnej instytucji. Iga Magda (SGH i IBS) oraz Ewa Cukrowska-Torzewska (UW) pokazały jednak, że nierówności płacowe ze względu na płeć są stosunkowo wyższe w sektorze prywatnym niż publicznym.
Niektórzy, widząc piętrzące się trudności w metodach i porównywalności danych, mówią: nie ma sensu zagłębiać się w różnice płac ze względu na płeć, szczególnie na potrzeby porównań międzynarodowych. My wolimy próbować, bo trudno debatować na temat nierówności bez danych i badań. Po skorygowaniu okazuje się, że nierówności w Szwecji są niskie, a w Polsce wysokie. Czyli jest tak, jak podpowiadałaby intuicja. Kierując się tym doświadczeniem, opracowaliśmy (darmową!) aplikację dla pracodawców do pobrania z naszej strony internetowej, żeby bez znajomości statystyki i informatyki mogli policzyć, czy za równą płacę dają równą pracę. Opracowaliśmy także największe na świecie repozytorium danych o nierównościach ze względu na płeć w dostępie do zatrudnienia. Ono też jest dostępne za darmo.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama