Pracownicy socjalni w piątek wyjdą na ulice Warszawy w proteście przeciwko niskim pensjom. Zarabiają za mało – przyznaje minister Rafalska i dodaje: „Strona rządowa daje wystarczająco duże pieniądze, by zadania, które są zadaniami zleconymi, były należycie wynagradzane”. Samorządy odbijają piłeczkę mówiąc, że pieniędzy od rządu jest za mało i nie mogą podnieść pensji. – To gdzie są te pieniądze? – pytają rozgoryczeni pracownicy i mówią, że mają dość poniewierania.
- Nie stać mnie, żeby przyjechać – napisała jedna z pracownic socjalnych pod informacją o piątkowej pikiecie w Warszawie. To chyba najlepiej oddaje skalę problemu. Zgodnie z najnowszym rozporządzeniem regulującym wysokość wynagrodzeń pracowników samorządowych (a takimi są pracownicy socjalni) jest dwadzieścia grup zaszeregowania. W najniższej podstawa wynagrodzenia wynosi między 1700 a 1750 złotych brutto. Wynagrodzenie minimalne, które w 2018 roku wynosi 2100 zł brutto udaje osiągnąć się pracownikom zaszeregowanym od siedemnastej grupy wzwyż (maksymalne granice tych widełek są imponujące, ale jak mówią moi rozmówcy – o nich można tylko pomarzyć, a papier przecież wszystko przyjmie). Jak to przekłada się na pracowników socjalnych? Zgodnie z rozporządzeniem najwięcej może zarobić starszy specjalista pracy socjalnej – koordynator. Musi mieć wykształcenie wyższe i specjalizację II stopnia, wówczas zostanie zaszeregowany w grupie 15-17, czyli zarobi 1980 – 2100 zł brutto. Najmniej zarabia zaszeregowany w grupie 11-14 pracownik socjalny – 1900 – 2000 zł brutto.
- Ostatnio rozmawiałam z koleżanką ze studiów. Ona wybrała pracę kuratora. Obie mamy bardzo podobne obowiązki i doświadczenia w pracy zawodowej. Ona zarabia dwa razy tyle co ja. Nie jestem w stanie tego zrozumieć – słyszę od Ewy.
W kwietniu 2017 roku Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej sprawdziło stan zatrudnienia pracowników socjalnych. Okazało się, że na 2 495 ośrodki, 1 925 spełnia wskaźnik zatrudnienia pracowników socjalnych zgodnie z proporcją wskazaną w ustawie o pomocy społecznej. 570 ośrodków, czyli prawie co czwarty nie spełniał wówczas ustawowych kryteriów. Jaka jest sytuacja obecnie – niewiadomo. Moje rozmówczynie szacują jednak, że w ciągu roku sytuacja się pogorszyła. Padają różne liczby, ale wszystkie przypadki wskazują, że z pracy mogło odejść jeszcze około 20 proc. pracowników socjalnych. – Oni tak naprawdę po prostu uciekają – mówi jedna z moich rozmówczyń. – Przychodzą do pracy po pięciu latach studiów i licznych kursach, a potem widzą, że pomagają osobom, którym tak naprawdę wiedzie się lepiej od nich. U nas w ośrodku na start zarabiają najniższą krajową, a po pomoc przychodzą osoby, które np. pracują na kasie w dyskoncie z pensją 2500 na rękę – słyszę.
- To piękna praca naprawdę. Taka, w której zdarzają się momenty, które zapadają w pamięć na długo. Najbardziej cieszy mnie jak mijam na ulicy moich dawnych klientów, którzy nawet po wielu latach pamiętają mnie i dziękują za pomoc. Albo kiedy mogę pomóc starszej, schorowanej osobie. Tylko, że ja za to dziecka na studiach nie utrzymam, remontu nie zrobię – mówi Ewa. – Wie pani, że często mam taką myśl, jak wchodzę do domu naszych klientów, że oni naprawdę mają ładniej niż ja? – dodaje.
Gosia wytrzymała w MOPS-ie pół roku. Do pracy przyszła z przekonania – zawsze chciała pomagać biednym. Już w czasie studiów słyszała, że praca pracownika socjalnego nie do końca wygląda tak, jak sobie to wyobrażała. To, co uderzyło ją na samym początku to biurokracja. – Nie mogłam uwierzyć w to, ile makulatury musimy naprodukować – mówi. Do tego jednak można się przyzwyczaić. Do czego nie? – Do wyzwisk – stwierdza. – Byłam na to przygotowana. A przynajmniej tak mi się zdawało. Wiedzieć, że jest jak jest, to jednak nie to samo co być gotowym to znosić – mówi. – Wiem, że doświadczeni pracownicy już puszczają to mimo uszu i mogą mnie nie zrozumieć, ale naprawdę wysłuchiwanie codziennie, że któraś z koleżanek jest szmatą, a inna k…. skutecznie zniechęca do pójścia do pracy - mówi. Wszystkie moje rozmówczynie podkreślają, że najważniejsza w ich pracy jest empatia. Inaczej po prostu nie da się wykonywać tego zawodu. Jednak jej wykrzesanie z siebie, czasem graniczy z cudem. O przypadku Oli mówię Wandzie – pracownicy socjalnej z osiemnastoletnim stażem pracy. – Dokładnie ją rozumiem. I to nie do końca jest tak, że można się do wyzwisk przyzwyczaić, bo widzę po sobie, że to one skutecznie tłumią we mnie empatię. Ciężko jest mi znaleźć zrozumienie dla osoby, o której wiem, że na mieście mówi o mnie „ta suka z MOPSu”. I wtedy błędne koło się zamyka, bo jak taka osoba nie dostanie tego, czego chce to wyzwiska się nasilają, a i dochodzi do gorszych sytuacji – mówi.
- Nieraz słyszę od znajomych policjantów, że wchodzimy na osiedla czy do mieszań, do których oni boją się wchodzić. Oni – uzbrojeni w pałki, gaz, paralizatory i my – uzbrojeni w kartkę i długopis – śmieje się Ewa, choć do śmiechu wcale jej nie jest. – W czasie ponad dwudziestu lat jej pracy kilkukrotnie jej grożono i zastraszano. Jeden z jej klientów ma zakaz zbliżania się do niej, a w pierwszych latach swojej pracy grożono jej gwałtem. – Demolowanie gabinetu i wybijanie szyb zdarzyło się kilkukrotnie – mówi. Raz narkoman wymachiwał jej przed twarzą strzykawką. Za 2100 zł miesięcznie.
O pobiciach pracowników MOPS zrobiło się naprawdę głośno po tym, jak dwie z nich straciły życie.
– Ludzi biednych jest coraz mniej. Przez lata dokładania kolejnych zasiłków, a teraz 500+ naprawdę sytuacja społeczeństwa bardzo się poprawiła. Nasza praca obecnie to w 70 proc. praca z ludźmi bardzo cwanymi, którzy doskonale poruszają się w temacie tego, co im się należy – opowiada Magdalena. I ci ludzie, potrafią posunąć się bardzo daleko, by dostać dodatkowe pieniądze.
Do tego dochodzą warunki pracy. A te, jak opowiada mi Ola, są fatalne. – Mam wrażenie, że w przypadku naszego ośrodka samorząd doszedł do wniosku, że jak pracujemy z ludźmi biednymi, to nie możemy mieć za ładnie – mówi. I wylicza: meble ledwo się trzymają, ściany zmieniły kolor z białego na kremowy, a popękanych kafelków nikt już nie widzi. – Oczywiście materiały biurowe dokupuję sobie sama – mówi.
Pracownicy socjalni dokładają też do paliwa. – Na wywiady pod miasto jeżdżę własnym samochodem. Kilometrówka nie była zwiększana od wielu lat, a ceny paliwa wzrosły. Oczywiście o jakiejś rekompensacie za to, że jeżdżę po dziurawych wiejskich drogach mogę tylko pomarzyć – mówi Ola.
- No a jak już coś się stanie, to zawsze jest pytanie: a gdzie była opieka społeczna – ironizuje Ola. – Jesteśmy dyżurnymi chłopcami do bicia. Odpowiedzialność zawsze spoczywa po naszej stronie, ale nikt nie zada sobie trudu, żeby zobaczyć drugą stronę medalu – mówi już całkiem poważnie. – Bo jak ma pracować pracownik, który pracuje za dwóch, zarabia 2000 zł, a do tego jest wiecznie poniżany i poniewierany. I to nawet nie przez klientów, do tego jesteśmy chyba przyzwyczajeni, ale przez wszystkich dookoła – media, społeczeństwo, teraz nawet przez panią minister, która boi się, że 500+ nie zostanie wypłacone na czas – dodaje.
- Zawsze powtarzam, że nikt normalny do tej pracy nie idzie – śmieje się Wanda. No bo proszę sobie to wyobrazić: przez osiem godzin dziennie obcuje pani z ludzkim nieszczęściem – no bo nie tylko z biedą, ale też ze starością, alkoholizmem, przemocą – wszystkim czym można sobie tylko wyobrazić. Do tego nierzadko pracuje pani po prostu w brudzie i smrodzie. I na koniec miesiąca dostaje pani za to 2000 zł. I co więcej – pani lubi tę pracę, bo bez tego nikt nie wytrzyma dłużej niż miesiąc. To nie może być normalne – podsumowuje już poważnie.