Wśród 148 tys. cudzoziemców, którzy w pierwszym półroczu tego roku otrzymali zezwolenie na pracę w Polsce, już co siódmy był obywatelem Azerbejdżanu, Bangladeszu, Chin, Filipin, Indii, Nepalu, Uzbekistanu albo Wietnamu.
To oznacza gwałtowny wzrost liczby pracowników z Azji, po których sięgają polscy pracodawcy – wynika z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Tymczasem przed rokiem zaledwie co dziewiętnasty cudzoziemiec, który uzyskał zezwolenie wojewody na pracę nad Wisłą, pochodził z wymienionych krajów. Najbardziej, bo aż sześciokrotnie, zwiększyła się w ciągu roku liczba pracowników z Nepalu. Z pozostałych wymienionych państw ta liczba wzrosła dwu- lub trzykrotnie.
A o taką zgodę nie jest wcale łatwo. Aby ją otrzymać, przedsiębiorca zainteresowany pracownikiem z zagranicy musi udowodnić, że na lokalnym rynku nie ma możliwości zatrudnienia na danym stanowisku Polaka lub obywatela UE. A jest tak wówczas, gdy wśród zarejestrowanych w urzędzie pracy bezrobotnych nie ma osób, które spełniają wymagania pracodawcy. Zezwolenia otrzymuje się na okres do trzech lat z możliwością przedłużenia.
Skąd te przyrosty? Zdaniem ekspertów nasi sąsiedzi ze Wschodu nie są już w stanie zapełnić luki na polskim rynku pracy. I to nawet w sytuacji, gdy Białorusinów, Gruzinów, Mołdawian, Ormian, Rosjan i Ukraińców można zatrudniać na zasadach uproszczonych na pół roku na podstawie oświadczeń pracodawców składanych przez pracodawców w urzędach pracy. Przy rekordowo niskim bezrobociu rozpędzona gospodarka, która rośnie w ponad 5-proc. tempie, potrzebuje coraz więcej pracowników. Tymczasem liczba Ukraińców, którzy stanowią lwią część pracujących u nas cudzoziemców, nie rośnie już tak szybko, jak w poprzednich latach. W pierwszym półroczu tego roku grupa pracowników znad Dniepru, którzy pracują na podstawie zezwoleń, wzrosła o nieco ponad 20 proc., do prawie 111 tys. Tymczasem w analogicznym okresie ubiegłego roku zwiększyła się w ujęciu rocznym aż o 114 proc.
Rekrutacja pracowników z Ukrainy jest trudniejsza niż dawniej. – Coraz częściej wolą oni pracę w szarej strefie gospodarki w Niemczech albo legalną pracę w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech – ocenia w rozmowie z DGP Krzysztof Inglot, prezes firmy rekrutacyjnej Personnel Service. I dodaje, że obywatele państw azjatyckich wypierają Ukraińców także dlatego, że przyjezdni znad Dniepru naciskają na wzrost płac. – Pracownicy z Nepalu tego nie robią – mówi Inglot.
– Wśród osób z krajów azjatyckich jest dużo chętnych do pracy w Polsce i innych krajach Zachodu. Wielu uważa, że trafią do lepszego świata, w którym mogą się dorobić. Aby zdobyć pieniądze na wyjazd, sprzedają czasem swoje pola albo korzystają ze środków, na które składa się bliższa i dalsza rodzina – twierdzi Bartosz Loch, szef powstałej niedawno agencji Profi-HR, która specjalizuje się w sprowadzaniu pracowników z Azji, głównie z Indii i Nepalu.
Loch dodaje, że przy rekrutacji niezbędna jest selekcja kandydatów. Wielu nie potrafi udokumentować swoich kwalifikacji. W Nepalu na przykład praktycznie nie ma szkół zawodowych. Umiejętności są tam zdobywane w miejscu pracy albo w krajach arabskich, które są dla Nepalczyków podstawowym celem emigracji zarobkowej. – Problemem są też trudności językowe i różnice kulturowe. Dlatego wśród zainteresowanych wyjazdem prowadzimy szkolenia związane ze standardami pracy w Polsce i wymaganiami co do jej jakości. Szczególną wagę przywiązujemy do szkolenia bhp, ponieważ w krajach azjatyckich jest często bardzo luźny stosunek do przestrzegania zasad, które zapewniają bezpieczeństwo pracy – mówi Loch.
Z Azji przyjeżdżają nad Wisłę elektrycy, informatycy, murarze, spawacze, szwaczki, ślusarze, tapicerzy oraz pracownicy do prac prostych. – W ubiegłym roku zrekrutowaliśmy kilkudziesięciu pracowników z Nepalu i Indii. W tym roku mamy już stamtąd kilkuset chętnych do pracy. Prawdopodobnie nie wszyscy przyjadą, ponieważ mają kłopoty z umówieniem się w konsulatach na rozmowę związaną z otrzymaniem wizy niezbędnej do przyjazdu do Polski – informuje Andrzej Korkus, prezes firmy rekrutacyjnej EWL. Jego zdaniem liczba pracowników z Azji będzie się w Polsce nadal szybko zwiększać, ponieważ przybywa pracodawców zainteresowanych ich zatrudnianiem.
– Wskazuje na to rosnąca liczba zapytań przedsiębiorców o to, w jakim czasie możemy zapewnić im niezbędne kadry. Pracownicy z Azji są cenieni, ponieważ są wydajni i chętnie pracują w nadgodzinach – podkreśla Andrzej Korkus. Brak rąk do pracy jest tak dotkliwy, że rząd prowadzi rozmowy z władzami Filipin związane z zatrudnianiem pracowników z tego kraju. Pracowaliby oni u nas na tych samych zasadach, co do tej pory, ale byłoby to bardziej skoordynowane. Zależy nam na pracownikach wysoko wykwalifikowanych: z branży IT, medycznej, budowlanej oraz na opiekunkach nad osobami starszymi. Wstępne porozumienie w tej sprawie ma być podpisane jesienią.