Kancelaria premiera przestrzega pracowników przed głoszeniem swoich poglądów. Eksperci apelują o urlopy na czas kampanii lub pozbawienie ich biernego prawa wyborczego.
„Przypominamy o obowiązku zachowania neutralności politycznej i powstrzymywania się od publicznego manifestowania poglądów politycznych. Członkowie korpusu służby cywilnej nie mogą angażować się w działalność polityczną” – taki apel wystosował do osób pracujących w administracji rządowej Dobrosław Dowiat-Urbański, szef służby cywilnej. Przypomina też, że publiczne manifestowanie poglądów politycznych to nie tylko udział w paradach, pochodach i wiecach organizowanych przez ugrupowania polityczne, ale także wypowiedzi dla mediów tradycyjnych i społecznościowych.
Jego apel do członków korpusu służby cywilnej zbiegł się z początkiem kampanii do wyborów samorządów, które planowane są na listopad 2018 r. Urzędnicy mogą w nich kandydować, a DGP wie co najmniej o kilku, którzy pojawią się na listach wyborczych (wśród nich osoby podległe wojewodzie mazowieckiemu). Zdaniem ekspertów, apel jest bardziej straszakiem dla tych, którzy nie zgadzają się z dobrą zmianą, niż próbą zablokowania komuś udziału w wyborach. Jednak na baczności muszą się mieć pracownicy administracji rządowej, którzy na przykład na portalach społecznościowych będą popierać i dawać lajki swoim kandydatom.
Bez biernego prawa
Konstytucjonaliści podzielają twarde stanowisko szefa służby cywilnej. Co więcej, nawołują do zaostrzenia przepisów w tym zakresie.
– Służba cywilna oznacza nakaz całkowitej apolityczności i stanowisko szefa rządowego korpusu tylko to potwierdza. Apolityczność należy rozumieć szeroko, a więc nie tylko jako zakaz przynależności partyjnej – uważa prof. Jarosław Szymanek, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Prawnicy wskazują, że jeśli urzędnik chce kandydować w wyborach, to powinien na ten czas zrezygnować z pracy na rzecz urzędu.
– Bierne prawo wyborcze mają sędziowie i prokuratorzy, tym bardziej kandydowanie nie powinno być zakazane dla urzędników. Z drugiej strony bycie na liście określonej partii jest już agitacją polityczną. Dlatego dla przejrzystości, na wzór np. Portugalii, urzędnicy na czas kampanii powinni korzystać z przymusowego urlopu bezpłatnego – uważa dr Andrzej Pogłódek, adiunkt w Katedrze Prawa Konstytucyjnego Porównawczego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Można też zastanawiać się nad likwidacją biernego prawa wyborczego dla urzędników, tak jak to ma miejsce w krajach Ameryki Łacińskiej. Musiałoby się to jednak wiązać np. z odpowiednio wyższym wynagrodzeniem – przekonuje.
Profesor Jarosław Szymanek dodaje, że we Francji czy Hiszpanii istnieje kategoria tzw. niewybieralności, do której zaliczają się pracownicy rządowi.
– Określenie takiej kategorii dla polskich urzędników pozwoliłoby skutecznie wyeliminować ich zaangażowanie w życie polityczne – tłumaczy.
Część prawników nie zgadza się jednak ze stanowiskiem szefa służy cywilnej.
– Trudno uznać, że sama obecność urzędnika na wiecu jest już manifestowaniem poglądów. Urzędnik, jak każdy z nas, ma przecież prawo zapoznać się z programem wyborczym – uważa Bartosz Bator, adwokat z kancelarii adwokackiej BBP.
I dodaje, że wszystko zależy od kontekstu i sytuacji.
– Zbyt rygorystyczny zakaz byłby zapewne pogwałceniem konstytucyjnych praw i wolności. Co prawda w art. 153 konstytucji zapisano, że korpus służby cywilnej działa w celu zapewnienia bezstronnego, politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa, ale jest jeszcze art. 54 konstytucji, który zapewnia każdemu wolność wyrażania poglądów – dodaje.
Prawnicy podkreślają, że każdy, kto uważa, że urzędnik w żaden sposób nie może uczestniczyć w wydarzeniach związanych z wyborami czy protestami, jest w błędzie.
– Urzędnik może kandydować w wyborach samorządowych, co więcej, samo kandydowanie z listy określonej partii politycznej też nie jest zakazane – potwierdza Bartosz Bator.
Warto przypomnieć, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 13 listopada 2003 r. (sygn. akt K 51/02) wskazuje, iż neutralność polityczna korpusu służby cywilnej stanowić ma gwarancję nieodzownej dla prawidłowego wykonywania zadań państwa stabilności kadry urzędniczej w sytuacji zmieniających się w demokratycznym państwie rządów.
Z kolei wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 22 listopada 2012 r. (sygn. akt III APo 14/2012) rozstrzyga, że samo kandydowanie z listy partyjnej nie może być utożsamiane z publicznym manifestowaniem poglądów. Sąd dodał, że to pojęcie przekłada się na publiczne głoszenie przekonań, poglądów czy własnego sposobu myślenia.
Co jest polityką
Jak na kwestię apolityczności patrzą politycy?
– Z pewnością osoby, które będą kandydować z list PiS, a jednocześnie pracować w administracji rządowej, będą mieć parasol ochronny i nikt ich nie ukarze za łamanie konstytucyjnej zasady neutralności politycznej – mówi Mariusz Witczak, poseł PO i członek Rady Służby Publicznej.
Jego zdaniem osoby zajmujące ważne stanowiska w administracji rządowej mogą chwalić się swymi osiągnięciami przy okazji ubiegania się o posadę samorządowca lub radnego.
Z kolei posłowie PiS uspokajają, że nikt nie będzie karany za to, że zdecyduje się na kandydowanie w najbliższych wyborach. Stawiają jednak pewne warunki.
– Jeśli urzędnik rządowy będzie chciał kandydować w wyborach samorządowych, a na wiecach będzie poruszał kwestie związane z problemami lokalnej społeczności, jak na przykład złodziejska reprywatyzacja w Warszawie za czasów Hanny Gronkiewicz-Walz, to nikt z tego powodu nie wyrzuci go z pracy – przekonuje Piotr Uściński, poseł PiS, były starosta wołomiński.
– Oczywiście krytyka dotycząca reformy sądownictwa, braku podwyżek dla rezydentów czy też negowanie pomysłu likwidacji gimnazjów powinno być piętnowane, bo to nie są lokalne problemy, o których należy rozmawiać w trakcie kampanii wyborczej, ale twarda centralna polityka – zastrzega Uściński.